Wynalazcą nowoczesnych ubezpieczeń emerytalnych był niemiecki Żelazny Kanclerz. Kiedy były wprowadzane w końcu XIX stulecia, wiek emerytalny wynosił 65 lat. To oznaczało, że nieliczni szczęśliwcy dożywali ich przyznania. Dziś sytuacja jest zgoła odmienna.



Większość z nas ma gwarancję znalezienia się na emeryturze. Jak wynika z danych GUS w tablicach dalszego trwania życia, przeciętny trzydziestolatek dożyje 76 lat. Z kolei osoba, której uda się przejść na emeryturę w wieku 67 lat, będzie przeciętnie żyła ponad 82 lata. Czyli będzie emerytem ponad 15 lat. To z jednej strony bardzo dobrze, bo każdemu, sobie także, życzę jak najdłuższego życia. Ale jednak skłania to do niewesołych wniosków. Bo skoro liczba emerytów będzie rosła, a pracujących malała, to opłacanie emerytury będzie coraz większym kosztem dla gospodarki, i to nawet jeśli mamy system zdefiniowanej składki, który dla finansów publicznych jest tańszy od innych. To oznacza, że musimy albo sami zadbać o więcej dzieci, albo jak Tomek Sawyer sprawić, by inni malowali u nas płot, czyli pracowali na nas. Inaczej czeka nas rzeczywistość jak z Bismarcka, tyle że wiek emerytalny nie będzie wynosił 65, a 85 lat.