Biorąc pod uwagę suche fakty, propozycje premiera dotyczące oszczędzania na starość to całkowity demontaż OFE. Najpierw zabierana jest część obligacyjna, co zredukuje aktywa otwartych funduszy o połowę. Potem zainteresowani automatycznie przechodzą do ZUS, chyba że wykonają wysiłek i zadeklarują pozostanie w OFE.
Czy to będzie miało duży sens dla kogokolwiek, jeśli uświadomimy sobie, że chodzi tu o niecałe 3 proc. składki (podczas gdy i tak do ZUS pójdzie 16,50 proc.)? Obawiam się, że miażdżąca większość Polaków machnie na to ręką. W efekcie, w białych rękawiczkach, pod pozorem dobra obywateli system oszczędzania na emeryturę zostanie zlikwidowany, przy czym sam ten proces będzie trwał kilka lat. I żeby było jasne: uważam, że to bardzo zły pomysł. Szczególnie, że nie ma prawie żadnych realnych mechanizmów zachęcających Polaków do samodzielnego oszczędzania w tzw. III filarze (jak to jest np. w USA).
OFE rzeczywiście było systemem nieefektywnym w długim terminie. Ale wyobraźmy sobie, że zasadziliśmy drzewo, które ma nam dać przyjemny cień po 35 latach, gdy będzie już wystarczająco duże. Po kilku latach zauważamy, że nie rozwija się tak, jak powinno. Czy wycinając je, poprawiamy swoją szansę na cień w przyszłości? Czy nie spróbowalibyśmy najpierw udoskonalić uprawę tego drzewa?
Dziś polskie państwo nie tylko planuje wyciąć drzewo, ale też nie daje żadnej alternatywy. Statystyczny Polak nie dysponuje narzędziami do oszczędzania na swoją emeryturę. Piszę to, będąc w pełni świadomy istnienia funduszy inwestycyjnych, wszelkiej maści polis ubezpieczeniowych z wbudowanymi systemami oszczędzania i innych tego typu wynalazków. To są narzędzia z reguły drogie, a przez to w długim terminie korzystne głównie dla ich twórców, a „trochę” mniej dla inwestorów. Wcześniej czy później się okazuje, że lepiej było trzymać swoje oszczędności na lokacie bankowej. Dla większości jest to raczej później niż wcześniej... niestety.
Początkowo sądziłem, że musi być bardzo źle z finansami publicznymi, skoro przed wyborami rząd podejmuje takie ryzyko. A może to jest po prostu ukryta forma oczekiwanej od wielu lat „polityki prorodzinnej państwa”? Zabieramy OFE, brak jest sensownych narzędzi do długoterminowego inwestowania drobnych kwot. Nic tylko mieć nadzieję, że może dzieci zaopiekują się kimś na starość, gdyż na emerytury nie ma co liczyć. Fakt, dość głęboko została ukryta ta polityka.
Na pocieszenie widzę jeden pozytywny aspekt tej całej operacji. Otóż w ciągu najbliższych kilku lat gospodarkę zasili rzesza dobrze wyszkolonych, doświadczonych i inteligentnych menedżerów, analityków i innych pracowników z kurczących się OFE. Miejmy nadzieję, że wyjdą ze świetnymi pomysłami na realizację swojego biznesu w branży finansowej, a najlepiej w innych gałęziach gospodarki. I gdzieś tam po wielu latach pomnożą nasze wspólne PKB skuteczniej, niż pracując w OFE. Oby. Chyba że rząd, w swojej mądrości, zechce znów coś uregulować.