Trzynaście lat po starcie reformy emerytalnej nadal nie ma jej ostatniego elementu – zakładów emerytalnych. To do nich miały trafiać oszczędności zgromadzone w otwartych funduszach emerytalnych, gdy ich członkowie będą przechodzić na emeryturę.
ikona lupy />
One też miały im wypłacać tę część świadczenia, która pochodzić będzie z drugiego filaru. Mimo że pierwsze roczniki kobiet objęte reformą zaczęły kończyć aktywność zawodową przed czterema laty, ten problem cały czas nie został rozwiązany. Zamiast do zakładów emerytalnych oszczędności z OFE trafiają do ZUS i to on wypłaca obie części emerytury. Od 2014 r. kończyć pracę będą także zreformowani panowie, więc sprawy zakładów emerytalnych nie da się już dłużej odwlekać. Na coś rząd musi się zdecydować.
Dlaczego nie chce – zgodnie z założeniami twórców reformy – zgodzić się, by kapitałową część emerytury wypłacały prywatne instytucje finansowe, np. towarzystwa ubezpieczeniowe czy same towarzystwa emerytalne? Z kilku powodów. Po pierwsze, będą to z biegiem czasu worki z coraz większymi pieniędzmi gromadzonymi w OFE przez cały okres naszej aktywności zawodowej. Te pieniądze raczej nie zasilą gospodarki poprzez kupno akcji przedsiębiorstw, bo – i w tej jednej sprawie jest zgoda –pieniądze emerytów muszą być inwestowane bardzo bezpiecznie. Nie mogą być narażone na wahania wynikające z okresów giełdowej hossy lub bessy. Wtedy bowiem różnice w wysokości świadczeń osób tak samo długo pracujących i podobnie zarabiających będą zbyt wielkie. Więc zakłady emerytalne będą kupować obligacje skarbowe. Staną się dobrze opłacanym pośrednikiem przy zakupie papierów rządowych. Zarabiającym na emerytach bardzo łatwe pieniądze.
Ale pomysł, który zgłosiło Ministerstwo Finansów (jako jeden z wariantów rozwiązania problemu), też jest groźny. MF chciałoby, aby dziesięć lat przed emeryturą nasze oszczędności z drugiego filara OFE przekazały do ZUS. W ten sposób rosnący deficyt Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, z którego wypłacane są świadczenia, udałoby się w cudowny sposób załatać. Załatać pozornie i na krótko. Za kilka bowiem lat znaleźlibyśmy się dokładnie w tym samym miejscu, do którego – dzięki reformie z 1999 r. – nie chcieliśmy dojść. Państwo musiałoby dźwigać ogromny ciężar wypłat emerytur, którego, również z powodów demograficznych, nie jest w stanie udźwignąć. Dlatego próbowało jego część zrzucić na barki prywatnych instytucji finansowych. Za pozorne, księgowe obniżenie obecnego deficytu finansów publicznych, z którego cieszyłby się obecny minister finansów, za jakiś czas zapłaci minister finansów innego rządu, ale tego samego państwa. Zapłacimy my wszyscy. Ten obecny pozorny sukces pozwoli rządzącej ekipie uniknąć trudnych politycznie decyzji, takich jak wcielenie do ogólnego systemu emerytalnego rolników czy górników oraz likwidacji innych przywilejów. Ale wkrótce zobaczymy, w jak wielkie kłopoty nas to wpędzi. Dlatego propozycję MF, przed laty zgłaszaną przez Andrzeja Leppera, uważam za fatalną. Podobnie zresztą jak dotychczasowy dorobek OFE.
Szesnaście milionów członków OFE, wcielonych do funduszy przez państwo przymusowo, stało się zakładnikami w sporze o OFE. Ten spór dotyczy każdego z nas i dobrze byłoby, aby każdy miał w tej sprawie własne zdanie. Ale to trudna materia, a państwo nam nie pomaga, choć powinno. I to nie agitując za swoim rozwiązaniem, tylko trochę bardziej rzetelnie. Chociażby pokazując, czy osoby, które przez ostatnie 13 lat odkładały w poszczególnych funduszach emerytalnych, mają z tej części składki więcej na swoim koncie w OFE, czy też miałyby, pozostając tylko w ZUS ? Dlaczego takich obliczeń nie robi systematycznie Komisja Nadzoru Finansowego? Dlaczego nie robią ich towarzystwa emerytalne?
Zamiast pokazać w złotówkach, czy lepiej na tym wyszli członkowie OFE, czy osoby, które zdecydowały się pozostać tylko w ZUS, prezentuje nam się roczne stopy zwrotu. To nieuczciwe, bo pokazuje, jak rośnie suma naszych składek, bez przypominania, że wcześniej te sumy zostały pomniejszone przez prowizje, a dodatkowo pobierane są opłaty za zarządzanie. Żeby ludzie zrozumieli, czy rzeczywiście ich pieniądze są pomnażane, czy też może niekoniecznie, trzeba posługiwać się konkretnymi pieniędzmi, a nie stopami zwrotu. Państwo tego nie robi, bo mu się nie chce, a towarzystwa emerytalne – bo nie mają się czym chwalić. Obie strony emerytalnego sporu od „ciemnego ludu” oczekują jedynie poparcia własnych koncepcji i snują wizje bogatej przyszłości. Będzie je łatwiej ocenić, gdy przedstawi nam się prawdziwe efekty ostatnich 13 lat. To sporo czasu, można pokusić się o ocenę. Demagogię odłóżmy na bok.