Ugrupowania startujące w wyborach, chcąc zjednać sobie przedsiębiorców, obiecują im niższe składki na ZUS, ale w przyszłości może to oznaczać konsekwencje trudne do przewidzenia.
Premier Mateusz Morawiecki zapowiedział wczoraj, że składki na ZUS będą odprowadzane od dochodu, a nie przychodu. Jednak im więcej pojawia się szczegółów na ten temat, tym lepiej widać, że nie będzie to rewolucja, a raczej korekta obecnych rozwiązań.
Z możliwości opłacania ZUS od przychodów mogą od tego roku korzystać osoby, które miały w zeszłym roku przychód nie wyższy niż 63 tys. zł. Ich składka jest naliczana od połowy miesięcznego przychodu, ale jednocześnie nie może być niższa niż tzw. mały ZUS liczony od 30 proc. przeciętnego wynagrodzenia i nie wyższa niż składka podstawowa liczona od 60 proc. przeciętnego wynagrodzenia. To rozwiązanie jest teraz korygowane: dla osób, które mają duży przychód, ale małą marżę – np. właścicieli sklepów – podstawą miałby być dochód. Mają przy tym być zabezpieczenia, by nie było możliwości unikania płacenia składki. Reszta przedsiębiorców ma płacić na obecnych zasadach.
Opozycyjne partie również obiecują mniejsze składki. Koalicja Obywatelska deklaruje, że zwolni z obowiązku ich opłacania wszystkich młodych przedsiębiorców do 25. roku życia. KO, podobnie jak PiS, chciałaby niższego obciążenia ZUS-em dla pozostałych przedsiębiorców, ale jej pomysł różni się w szczegółach w stosunku do planów rządzącej partii. Zamierza ona utrzymać ryczałt ZUS przy prowadzeniu działalności gospodarczej, ale bazą dla jego wyliczania nie będzie rządowa prognoza średniej pensji, tylko wynagrodzenie minimalne. Dotyczyć to będzie również małego ZUS, czyli obniżonej składki ryczałtowej przez pierwsze dwa lata działalności. KO obiecuje, że podstawą do wyliczenia stawki tego ryczałtu będzie 30 proc. minimalnej płacy.
Główna partia opozycyjna zakłada także zmniejszenie obciążeń nakładanych na pracę, deklarując, że suma PIT i składek na ZUS i NFZ nie przekroczy 35 proc. To też może oznaczać niższą składkę, tym razem od pracujących.
Wpływ na system emerytalny miałoby też zrealizowanie postulatów PSL-Koalicja Polska. Według programu tego ugrupowania samozatrudniony będzie mógł zdecydować, czy opłacać składki, czy z tego zrezygnować. Ma to wesprzeć przede wszystkim najmniejszy biznes, taki, który dziś ze względu na niewielki przychód nie wytrzymuje obciążenia składkami i balansuje na granicy opłacalności. PSL chce, by tacy przedsiębiorcy płacili jedynie składkę zdrowotną.
Według Łukasza Kozłowskiego, ekonomisty Federacji Pracodawców Polskich, pomysły zmniejszenia składek co do zasady zmierzają w stronę obniżenia kosztów działalności firm. Tak jak w przypadku obniżki jakiejkolwiek obowiązkowej daniny publiczno-prawnej. Diabeł tkwi jednak w szczegółach. Bo np. realizacja pomysłu obniżenia składek pracowniczych działa korzystnie i dla zatrudnionych, i dla pracodawców – jest zmniejszeniem klina podatkowego, o co postuluje wielu ekonomistów od lat. Jednak po drugiej stronie równania mamy spadek wpływów do Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, który musi przecież z czegoś płacić bieżące świadczenia. – Rozumiem jednak ideę, że dzisiejszy ryczałt ZUS to duży problem dla najmniejszych firm, które mają niskie dochody, a muszą jednocześnie ponieść stały koszt. Dlatego lepiej uzależnić wysokość składki od dochodu. Wtedy, gdy sytuacja finansowa przedsiębiorcy byłaby zła, jego obciążenia mogłyby być niższe i analogicznie, przy zwiększonych dochodach mógłby on płacić więcej, zwiększając dzięki temu swój kapitał emerytalny – mówi Łukasz Kozłowski. I dodaje, że oczywiście nie powinno się kopiować zasad z oskładkowania pracowników. Podstawą nie powinien być pełny dochód, bo niecały bierze się z pracy (część jest z kapitału), a i stopa procentowa składki nie może wynosić 19,52 proc., jak w przypadku zatrudnionych, bo jest za wysoka.
Skutki tych pomysłów dla ZUS są łatwe do wyobrażenia. W każdym z wariantów oznaczają niższe wpływy ze składek, czyli wyższy deficyt. Najbardziej oszczędna jest propozycja PiS. To ubytek składki rzędu 1 mld zł. Znacznie wyższe byłyby ubytki w FUS w przypadku propozycji PO czy PSL. Ekonomista PO Andrzej Rzońca zapowiadał, że zmiana systemu wyliczania składki na ZUS obniży ją o 200 zł miesięcznie. Co oznacza co najmniej ok. 2,5 mld zł mniej dla FUS niż dziś. Do tego dochodzi jeszcze zwolnienie z ZUS firm prowadzonych przez młode osoby. W przypadku PSL koszty są trudne do policzenia, ale zapewne byłyby jeszcze wyższe, bo liczba osób korzystających z możliwości niepłacenia składek mogłaby iść w setki tysięcy. Wiele wskazuje, że to co najmniej kilka miliardów złotych.
– Systemowo to spowoduje ubytek wpływów do ZUS – mówi główny ekonomista Credit Agricole Jakub Borowski.
Bezpośredni skutek manipulowania przy składkach ZUS odczują finanse publiczne. Dochody Funduszu Ubezpieczeń Społecznych spadną, więc trzeba je będzie czymś zrekompensować. W dłuższym czasie FUS zrekompensuje to sobie wypłatą niższych emerytur. Tak działa emerytalny system zdefiniowanej składki, który mamy obecnie. Jest jednak jedno „ale”. W systemie jest bezpiecznik w postaci emerytury minimalnej wypłacanej tym, którzy uzyskają odpowiednio długi staż emerytalny. Jeśli więc przedsiębiorca nie uzbiera ze składek wystarczająco dużo kapitału na choćby minimalną emeryturę, ale ubezpieczony był odpowiednio długo, to i tak trzeba będzie mu ją wypłacić. – Jego emerytura będzie subsydiowana przez budżet, z podatków – zwraca uwagę Łukasz Kozłowski. Ekspert FPP podkreśla, że wszystkie pomysły na zmiany w oskładkowaniu muszą być wyważone ze względu na specyfikę polskiego systemu ubezpieczeniowego. – Jeśli wysokość emerytur spadnie do nieakceptowalnych poziomów, to presja, żeby wprowadzić jakieś rozwiązania zaburzające system zdefiniowanej składki, może się nasilać – mówi ekspert. Jakie to mogą być rozwiązania? Choćby równa dla wszystkich emerytura obywatelska dotowana z budżetu. Taki postulat znalazł się m.in. w programie Lewicy Razem.