Ponad 30 mld zł kosztowało nas uprzątnięcie opakowań, do których odpowiedzialni za nie producenci dołożyli się symbolicznie – przekonują uczestnicy debaty „ROP – Rewolucja w odpadach: czy mieszkańcy przestaną wreszcie płacić za zanieczyszczających środowisko?”

Właśnie to pytanie – o to, kto ponosi faktyczną odpowiedzialność, czyli realnie finansuje i utrzymuje cały gminny system odpadowy – wyznaczyło intelektualny azymut dyskusji podczas debaty o rozszerzonej odpowiedzialności producenta (ROP), która odbyła się w Polskiej Agencji Prasowej. Wybrzmiało wiele głosów, ale wspólny mianownik był jeden: dotychczasowe mechanizmy kontroli rynku opakowaniowego zawiodły. Eksperci przestrzegają: bez reformy zasad i mechanizmu rozliczeń w ramach systemu ROP grozi nam spetryfikowanie obecnych patologii i kontynuacja negatywnych trendów, które obserwujemy w ostatnich latach. Mówiąc krótko: jeżeli nic się nie zmieni, to do systemu komunalnego, czyli naszych comiesięcznych opłat za śmieci, dokładać będziemy z każdym rokiem coraz więcej. W ocenie Olgi Goitowskiej, dyrektor departamentu gospodarki odpadami w UM Gdańska i ekspertki Unii Metropolii Polskich, tylko wprowadzenie sprawiedliwego systemu ROP może przerwać ten impas.

– Producenci od lat uchylają się od realnej odpowiedzialności za swoje opakowania, przerzucając cały ciężar sprzątania po sobie na gminy i mieszkańców. Z tego powodu to my wszyscy musimy sortować i płacić więcej za przetworzenie śmieci, które producenci źle zaprojektowali i niedostatecznie opłacili. I trwa to od lat, chociaż strona samorządowa wielokrotnie podnosiła, że taki system ROP jest dysfunkcyjny, wadliwy i niesprawiedliwy. Dziura po brakujących wpłatach producentów, którą każdego roku zasypują mieszkańcy, sięga ponad 3 mld zł rocznie. To ponad 30 mld zł z naszej kieszeni, które wydaliśmy w ciągu ostatniej dekady, by dopłacić do gospodarki komunalnej. Za te pieniądze wybudowaliśmy m.in. sortownie, które od lat przetwarzają odpady opakowaniowe nie tylko mieszkańców, lecz także producentów. I to przy ich symbolicznym wkładzie w gospodarkę komunalną, którą samorządy budowały własnymi siłami, i bez realnego wsparcia, od ostatniej rewolucji odpadowej ponad 13 lat temu – mówiła Olga Goitowska.

Silny i sprawdzony system

W rozwikłaniu sporu o to, jak powinien wyglądać nowy zreformowany system, nie pomaga też sama skala wyzwania. Według danych Instytutu Ochrony Środowiska – Państwowego Instytutu Badawczego, tylko w 2021 r. ponad 1872 firm wytworzyło prawie 10 mln t opakowań, z czego 85 proc. stanowiły jednorazówki. Z perspektywy gminy odpady opakowaniowe to ok. 30 proc. całego strumienia. Dlatego też, jak przekonywali uczestnicy debaty, kluczowe jest, by nowy system ROP był przede wszystkim szczelny i transparentny.

– Patologie w handlu dokumentami potwierdzającymi recykling (tzw. DPR-y – red.), które skądinąd nie przeszkadzały producentom, gdy ci mogli realizować nimi swoje obowiązki za symboliczne 20 zł rocznie, wzięły się właśnie z braku realnego nadzoru nad rynkiem. Nie sprawdzano, czy opisane w tych dokumentach czynności miały w ogóle miejsce i czy jakiekolwiek odpady kiedykolwiek zobaczyły chociaż bramę zakładu recyklingu. Zaburzyło to uczciwą konkurencję i pozwoliło rozkwitnąć firmom krzakom, które żyły tylko z tego, że wydawały fałszywe kwity – mówił Krzysztof Gruszczyński, członek zarządu Polskiej Izby Gospodarki Odpadami.

Ekspert zwrócił przy tym uwagę, że zainicjowana kilka lat temu walka z szarą strefą przynosi widoczne efekty, bo dziś, gdy oczyszczono rynek z licznych patologii, wartość DPR-ów zaczęła się urealniać i stabilizować.

– Błędem byłoby teraz rezygnować z tego elementu systemu, który jest przecież bezpośrednią zachętą dla każdej sortowni, by inwestować i poprawiać efektywność doczyszczania materiałów przekazywanych do recyklingu – mówił Gruszczyński.

Tę gorzką diagnozę podziela też Anna Sobolak, posłanka Platformy Obywatelskiej. Przekonuje, że DPR-y to doskonały przykład, jak biznes w praktyce – a nie deklaracjach – podchodzi do swoich ustawowych obowiązków. – Z powodu sztucznie zaniżonej wartości tych dokumentów producenci zaoszczędzili w ostatnich latach kilkanaście miliardów złotych. A teraz, gdy ceny DPR-ów wzrastają, proponują model ROP, który zupełnie zlikwiduje ten mechanizm wsparcia – mówiła. Podkreśliła też, że widoczne dziś wyższe ceny DPR-ów, są i tak niemal trzykrotnie niższe niż w innych krajach zachodnich, gdzie gospodarka odpadami działa – właśnie m.in. dzięki dofinansowaniom w ramach ROP – na dużo wyższym poziomie.

Zaproponowany podczas debaty model ROP byłby swoistym dopełnieniem obecnego systemu opartego na zbiórce w gminach, a nie wywróceniem stolika – przekonywali uczestnicy debaty. W praktyce oznacza to, że rola organizacji odzysku pozostałaby niezmieniona. Pojawiłby się za to podmiot nadzorujący, nazywany roboczo „administratorem”. W ocenie dyskutantów powinna to być silna instytucja publiczna, która na podstawie danych – zebranych m.in. od samych producentów i z publicznych przetargów – określi wysokość opłat za wprowadzanie na rynek konkretnych frakcji opakowań i dopilnuje, by każde z nich było obciążone opłatą. Następnie rozdzieli pieniądze wpłacone przez producentów do gmin, zwracając im faktyczne koszty zebrania i zagospodarowania wszystkich swoich opakowań.

– Środki te pozwoliłyby obniżyć koszty ponoszone przez mieszkańców. Byłaby to też zachęta ekonomiczna i pokazanie, że segregacja odpadów ma sens – mówił Karol Wójcik.

Na ratunek – ekomodulacja!

Publiczny administrator systemu ROP miałby też inną, kluczową rolę, o której wspomniała poseł Anna Sobolak. Chodzi o mechanizm tzw. ekomodulacji. Eksperci zwracali uwagę, że ani obecny system ROP, ani ten proponowany przez producentów, nie realizują podstawowej zasady, która powinna leżeć u podstaw gospodarki odpadami, czyli – w pierwszej kolejności – przeciwdziałać powstawaniu odpadów.

– Aby wcielić tę zasadę w życie, droga jest tylko jedna. Trzeba wdrożyć zasady ekomodulacji, czyli wprowadzić mechanizmy, które będą fiskalnie premiować stosowanie rozwiązań przyjaznych środowisku – mówiła posłanka Sobolak.

Wtórował jej Tomasz Uciński, prezes Krajowej Izby Gospodarki Odpadami (KIGO).

– To powinno być oczywiste, że jeżeli ktoś czerpie większe zyski ze sprzedaży produktu w bardzo skomplikowanym opakowaniu i obciąża gminę kosztem sprzątania po sobie, to powinien płacić więcej niż ten, kto stosuje opakowania mniej uciążliwe w zbieraniu i przetwarzaniu. Te powinny być po prostu tańsze, by skłonić producentów, aby to nie działy marketingu dyktowały, jak ma wyglądać opakowanie, tylko aby w takiej całościowej analizie uwzględniać też konsekwencje i skutki, z którymi będą się potem mierzyć gminy i zakłady recyklingu – mówił.

O jakich konsekwencjach mowa?

– Panuje mylne przekonanie, że to, co wyrzucamy do żółtego worka, czyli te wszystkie wstępnie wysortowane odpady z tworzyw sztucznych i metalu, to jakieś niezwykle cenne skarby i surowce warte miliony złotych. Niestety, ogromna część z nich jest dla firm odbierających i zagospodarowujących odpady tylko problemem i kosztem, a nie przychodem. I nigdy nie trafią one do recyklingu, właśnie dlatego, że są źle zaprojektowane. Po wprowadzeniu mechanizmu ekomodulacji będzie ich zdecydowanie mniej, bo producenci się z nich wycofają lub zastąpią je lepszymi, łatwiejszymi w przetworzeniu materiałami – wyjaśnił Karol Wójcik, ekspert Izby Branży Komunalnej.

Mechanizm ekomodulacji rzutuje też na sytuację gmin, które stoją przed wyzwaniem osiągnięcia coraz wyższych poziomów recyklingu – 45 proc. w tym i 55 proc. w przyszłym roku. Tegoroczny pułap osiągnie tylko część gmin. Reszta zapłaci kary.

– Duże miasto w Polsce, ok. 500 tys. mieszkańców, zapłaci ok. 700 tys. zł za każdy brakujący punkt procentowy. Łatwo oszacować, jak duże będą to kwoty, gdy uświadomimy sobie, że średni poziom recyklingu w Polsce to, według danych GUS-u, nieco poniżej 30 proc. – wyliczyła Olga Goitowska.

Ekspertka zaznaczyła też, że przy obecnym strumieniu odpadów gminne systemy finansowane wyłącznie przez mieszkańców zaczynają stopniowo dochodzić do szczytu swojej wydolności.

– Nie oznacza to oczywiście, że szukamy wymówek i nie mamy nic do poprawy. Natomiast selektywna zbiórka w gminach wygląda już naprawdę coraz lepiej, skądinąd nie jest jedynym gwarantem na osiąganie poziomów recyklingu, stąd też wielkie inwestycje w sortownie. Mamy coraz więcej wysoko wyspecjalizowanych nowoczesnych sortowni, które osiągają bardzo dobre wyniki, ale potrzeba ich więcej. Teraz musimy się pozbyć tych kilkudziesięciu procent odpadów opakowaniowych, które, nawet idealnie wysortowane przez mieszkańców, nie nadają się do recyklingu i są tylko balastem, z którym gminy zostają de facto same – mówiła.

Zagrożenia i znaki zapytania

W trakcie dyskusji wypłynęły też obawy o konsekwencje wejścia w życie modelu ROP, za którym opowiadają się producenci. W uproszczeniu zakłada on wzmocnienie roli organizacji odzysku, które miałyby się rozliczać z gminami za odbiór i zagospodarowanie konkretnych frakcji opakowań, na podstawie dobrowolnych porozumień. Kością niezgody jest zakres wpływu, jaki organizacje te miałyby mieć na sposób zarządzania odpadami na terenie gminy. Pod znakiem zapytania są też zasady późniejszych wzajemnych rozliczeń.

– Boimy się, że ten walec wielkich zagranicznych korporacji zwyczajnie rozjedzie gminy, które nie będą miały w kwestii dobrowolnych porozumień wiele do powiedzenia. Organizacje narzucą im swoje standardy i będą nagminnie karać gminy, a więc pośrednio mieszkańców, arbitralnie kwestionując np. dochowanie standardu selektywnej zbiórki – mówił Tomasz Uciński.

Wtórował mu Karol Wójcik, który również jest sceptyczny wobec pomysłu, by dopuścić organizacje odzysku do wspólnej weryfikacji jakości selektywnej zbiórki w gminach, co jest jednym z postulatów producentów.

– Oczywiście możemy ustawowo zapisać, że odpady selektywnie zebrane będą za takowe kwalifikowane tylko wtedy, gdy w koszu nie znajdzie się więcej niż 10 proc. zanieczyszczeń. Tylko utopią jest, że uda się nam to skontrolować i wyegzekwować. A temu, komu przyjdzie płacić, czyli organizacjom odzysku, z kolei łatwo będzie kwestionować, że standardy nie zostały dochowane, bo zanieczyszczeń było 12 proc., a nie 10 proc. – wyjaśniał ekspert Izby Branży Komunalnej.

Między kaucją a ROP-em

Pod znakiem zapytania pozostaje kierunek, który zamierza teraz obrać – pracujące nad koncepcją nowego ROP-u – Ministerstwo Klimatu i Środowiska. Uczestnicy debaty nie kryli, że dotychczasowe zapowiedzi kierownictwa resortu, z których część padła podczas zamkniętych prekonsultacji, budzą ich niepokój.

– Naszym zdaniem sierpniowe konsultacje miały charakter pozorny, gdyż po spotkaniu otrzymaliśmy informację od przedstawicieli ministerstwa, że model już jest i będzie przedstawiony we wrześniu – ocenia Krzysztof Gruszczyński. – Ponadto mój niepokój budzi także przebieg konsultacji w sprawie systemu kaucyjnego, gdzie znaczącym głosem były organizacje pozarządowe, które w rzeczywistości bezpośrednio lub pośrednio były finansowane lub szkolone przez beneficjentów systemu, w szczególności producenta automatów, dla którego tworzy się rynek o wartości 3 mld zł. Ten przykład pokazuje, że organizacje te muszą podlegać zasadom transparencji, w kontekście źródeł finansowania oraz ich przedstawicieli, jeśli chcą uczestniczyć w procesie legislacji. Nie może być też tak, że stroną społeczną nazywają się prywatne fundacje, prowadzące działalność gospodarczą i to w zakresie gospodarowania odpadami – uważa Krzysztof Gruszczyński.

Kiedy możemy się spodziewać odpowiedzi na zagadkę, jaki model ROP zaproponuje ministerstwo? Jak przekonywali uczestnicy debaty, z obecnego etapu prac i zapowiedzi wynika, że oficjalne przedstawienie ministerialnej koncepcji ROP nastąpi – najwcześniej – w połowie października.

JP
Materiał powstał przy współpracy z Polską Izbą Gospodarki Odpadami