– Redukcje emisji CO2 z torfowisk są stosunkowo łatwe do osiągnięcia – dużo prościej ponownie uwodnić torfowiska, niż szybko zdekarbonizować energetykę czy transport – mówi dr hab. Wiktor Kotowski, prof. UW – biolog, specjalista ekologii i ochrony mokradeł, przewodniczący Komisji Ochrony Ekosystemów Państwowej Rady Ochrony Przyrody

Aleksandra Hołownia: W poniedziałek Rada UE przyjęła rozporządzenie w sprawie odbudowy zasobów przyrodniczych – Nature Restoration Law (NRL). Mimo apelu Państwowej Rady Ochrony Przyrody, organizacji pozarządowych oraz ponad 200 naukowców polski rząd nie zmienił swojego stanowiska i nie poparł tego rozporządzenia. Był pan zaskoczony, że przeszło?

Wiktor Kotowski: Większym zaskoczeniem było dla mnie marcowe stanowisko Polski, kiedy okazało się, że nowy rząd nie poprze rozporządzenia. Teraz wiedzieliśmy, że są niewielkie szanse, że uda się przekonać premiera Donalda Tuska.

Zaskoczeniem była za to bardzo odpowiedzialna postawa minister środowiska Austrii, która wbrew swoim konserwatywnym koalicjom zdecydowała się uratować NRL. To ona, a nie Polska, wykonała ruch ratujący NRL.

Największe kontrowersje do tej pory wzbudzały zapisy dotyczące uwadniania torfowisk. Mimo że w rozporządzeniu znalazł się zapis, że nie będzie to obowiązkowe dla prywatnych rolników, pojawiły się obawy, że zostaną zmuszeni do zaprzestania upraw na niektórych terenach i ich nawodnienia.

Ten zapis od początku wzbudzał sporo nieporozumień. Rzeczywiście osuszone na cele rolnicze torfowiska są znaczącym źródłem gazów cieplarnianych, w związku z czym od początku były osobnym punktem w NRL. Od początku były też przedmiotem negocjacji, w ramach których złagodzono te zapisy tak bardzo, że w Polsce jesteśmy w stanie spełnić ten cel, wykorzystując jedynie grunty Skarbu Państwa. W ogóle nie musimy angażować gruntów należących do prywatnych rolników.

Nie oznacza to jednak, że powinniśmy z tego całkowicie rezygnować. Nawet rolnicy mówią o tym, że przesuszone torfowiska nie nadają się do gospodarowania, wiele z nich jest skrajnie zdegradowanych, a w związku z tym – nieużytkowanych.

Bez rolników się nie da osiągnąć celów NRL?

Do 2030 r. mamy odtworzyć 30 proc. torfowisk, przy czym co najmniej 25 proc. z tego ponownie uwodnić. Do 2050 r. będzie to 50 proc. osuszonych torfowisk, z czego jedna trzecia nawodniona. Część z tych celów można zrealizować na ekosystemach użytkowanych inaczej niż rolniczo, np. w lasach lub obszarach eksploatacji torfu, co oznacza, że na obszarach rolniczych w Polsce wystarczy nawodnić ok. 90 tys. ha. To spokojnie można zrealizować na gruntach państwowych.

W samym Biebrzańskim Parku Narodowym jest kilkadziesiąt tysięcy hektarów torfowisk formalnie będących użytkami rolnymi (i jednocześnie niespełniających kryteriów tzw. naturowych siedlisk przyrodniczych, objętych innym artykułem NRL), a w KOWR (Krajowym Ośrodku Wsparcia Rolnictwa), czyli też na gruntach państwowych, jest ok. 100 tys. ha takich torfowisk.

Możemy więc dwukrotnie wykonać to minimum tylko na gruntach państwowych. Chociaż wielu rolników pewnie chętnie by skorzystało z takiej możliwości.

Nie wydają się przekonani.

Wielu rolników posiada grunty na torfowiskach i ich nie użytkuje. Chętnie skorzystaliby za to z płatności za usługi ekosystemowe, czyli za to, że retencjonują wodę i chronią klimat. Wiele takich osób już teraz zgłasza się do Centrum Ochrony Mokradeł.

Ponadto jest dużo firm, które mają zapotrzebowanie na kredyty węglowe. Chodzi o to, żeby skompensować emisje gazów cieplarnianych, które trudno jest im zlikwidować, związane np. z użytkowaniem energii ze spalania paliw kopalnych. Chcą jednak wykazywać się zmniejszeniem albo najlepiej pełnym skompensowaniem swoich emisji za pomocą inwestycji w przyrodę. Ponowne uwadnianie torfowiska jest działaniem, które niemal natychmiastowo ogranicza emisję, da się to łatwo wyliczyć, więc jest to atrakcyjna inwestycja dla takich firm.

Jednocześnie trzeba pamiętać, że jeżeli pola uprawne powstawałyby na torfie, to i tak jest to sprzeczne z zasadą zapisaną we wspólnej polityce rolnej.

Jak to?

Jednym z warunków w normie GAEC jest ochrona ekosystemów bogatych w węgiel. W związku z tym obowiązuje zakaz zaorywania i przekształcania torfowisk, który w Polsce ma być ściśle stosowany od 2026 r. Od tego momentu żadne torfowisko nie powinno być użytkowane jako pole orne.

Pola na torfowiskach, które są użytkowane w sposób orkowy, powodują emisje rzędu kilkudziesięciu ton CO2 na hektar rocznie. Czyli 1 ha emituje w ciągu roku tyle co przejechanie 400–500 tys. km samochodem. To są gigantyczne emisje, a jednocześnie bardzo szybka degradacja gleb organicznych.

W lutym odbyło się spotkanie z przedstawicielami Ministerstwa Klimatu na temat krajowej strategii ochrony mokradeł. Wtedy minister Paulina Hennig-Kloska mówiła, że tę strategię trzeba zaktualizować i wdrożyć. Obserwuje pan postępy w tym zakresie?

Strategia w połowie maja uzyskała pozytywną opinię Państwowej Rady Ochrony Przyrody i jest teraz na etapie konsultacji międzyresortowych. Cały proces jednak mocno spowolnił po tym, jak minęło 100 dni rządu. Wtedy resort zaraportował już swoje działania w tym zakresie, które było jednym ze 100 konkretów – czyli pokazał, że wyjął strategię z szuflady i w ten sposób przyczynił się do odbudowy torfowisk jako regulatorów klimatu. Może nie dzieje się to tak szybko, jak byśmy chcieli, ale mam nadzieję, że strategia zostanie przyjęta w ciągu najbliższych tygodni.

Czy ta strategia oraz NRL się uzupełniają?

Gdy pisaliśmy projekt tej strategii, wiedzieliśmy, że NRL będzie niedługo wchodziło w życie. W związku z tym propozycje w niej zawarte wychodzą naprzeciw temu, żeby Polska stworzyła plan naprawy torfowisk zmierzający do ograniczenia emisji gazów cieplarnianych z rozkładu torfu. Potrzebujemy tego, skoro co roku raportujemy emisje CO2 i zobowiązujemy się do ich redukcji. Redukcje emisji CO2 z torfowisk są stosunkowo łatwe do osiągnięcia – dużo prościej ponownie uwodnić torfowiska niż szybko zdekarbonizować energetykę czy transport. W strategii są też oczywiście zapisy o poprawieniu efektywności ochrony przyrody tak, żeby uzupełnić albo uaktualnić plany na obszarach bagiennych Natura 2000 czy w rezerwatach i parkach narodowych. To też jest spójne z NRL, który mówi, że mamy do 2030 r. odtworzyć (czyli przywrócić dobry stan) 30 proc. zdegradowanych siedlisk przyrodniczych.

Na czym tak właściwie polega przywracanie zdegradowanego siedliska?

Stan każdego siedliska przyrodniczego, np. lasu grądowego, łęgowego czy torfowiska, jest oceniany przez ekspertów na podstawie listy wskaźników. Na podstawie tych wskaźników można stwierdzić, czy siedlisko jest w dobrym, niewłaściwym czy złym stanie. Jeśli jest w złym stanie, zgodnie z dyrektywą siedliskową powinno być przywrócone do dobrego stanu. Na razie to się nie udawało – zazwyczaj okazywało się, że stan się nie polepsza, a w przypadku wielu siedlisk jest raczej coraz gorzej. To wynikało m.in. z tego, że brakowało instrumentów wspierających restytucję ekosystemów. Obejmuje ona bardzo różne działania. W lasach często wystarczy nie robić nic, żeby przywrócić dobry stan – trzeba tylko zminimalizować działania gospodarcze i poczekać. W przypadku ekosystemów wodnych i bagiennych z reguły musimy przywrócić wcześniejsze relacje, np. zaprzestać odprowadzania wody. Takie ekosystemy same się nie odbudują. ©℗

Rozmawiała Aleksandra Hołownia