Czwarta dekada XXI w. Zgodnie z wcześniejszymi analizami ekspertów i zapowiedziami polityków o tym, że „mamy trzy–pięć lat na przygotowanie się”, do Berlina triumfalnie wjeżdżają rosyjskie kolumny czołgów T-90, T-72 i T-54. Poradziecka i rosyjska technika wojskowa pokonała ekologiczne armie NATO. Niestety, okazało się, że zachodni sprzęt przestawiony na tryb zrównoważonego rozwoju (ang. sustainability), z innowacyjnymi rozwiązaniami energii odnawialnej, nie zaliczył testów ostatecznych, czyli nie sprawdził się w warunkach bitewnych.
Gąsienice wyprodukowane z biokomponentów i wzmocnionej gumy z recyklingu i żywic naturalnych zbyt szybko się rozpadały. Kompozytowe pancerze oparte na wiskozie i ekologicznym tworzywie konopnym nie były w stanie zatrzymać rosyjskich pocisków z głowicami kumulacyjnymi. Innowacyjne lufy z wysokowytrzymałych polimerów wyginały się po kilkunastu wystrzałach, a wyjątkowo mroźna zima doprowadziła do szybkiego rozładowywania się baterii, unieruchamiając większość czołgów, zwłaszcza przy niedostatkach infrastruktury logistycznej. Wyemitowano jednak do atmosfery mniej CO2, niż byłoby to w przypadku tradycyjnej broni. To ogromne zwycięstwo moralne Europy. Nie jest jasne, czy nowy rząd ustanowiony z błogosławieństwem rosyjskiej prezydent Aleksandry Wodkanowej-Stołowowej utrzyma kurs na zieloną transformację.
Ktoś może uznać powyższą relację z wyobrażonego wydarzenia za próbę wyśmiania zielonej transformacji, zwłaszcza w kontekście ostatnich protestów przeciwko Zielonemu Ładowi. Przecież nikomu poważnemu nie przyszłoby do głowy przestawiać technikę wojskową na tryb eko, zwłaszcza gdy ewentualny agresor stosowałby sprawdzone XX-wieczne stal, ropę i silniki Diesla. To chyba oczywiste, że armie mają być skuteczne i kłaść nacisk na efektywność i bezpieczeństwo, a państwa – nie poddawać się jednostronnemu „zielonemu rozbrojeniu”. A może jednak nie?
Demilitaryzacja w Europie
Po 1989 r., w okresie pokojowej dywidendy po zimnej wojnie, w Europie nastał czas dezindustrializacji i demilitaryzacji. Trudno się zatem dziwić, że tak trudno dziś znaleźć miejsca, gdzie da się cokolwiek wyprodukować. Na przykład nitrocelulozę do prochu w ilościach niehomeopatycznych. Jak donosił „Financial Times”, 50 proc. światowej produkcji niezbędnych do produkcji nitrocelulozy kłaczków bawełny odbywa się w Chinach.
Wszyscy pamiętamy trudności z kupnem maseczek na początku pandemii. Teraz przerabiamy to samo w innych branżach – takich, w których trudniej rozruszać produkcję. I gdzie jest to o wiele bardziej kosztowne.
Jak do tego doprowadzono? To bardzo złożony temat, w skrócie powiedzmy tylko, że chodziło o priorytety ekonomiczne i polityczne. Typowe analizy kosztów w przedsiębiorstwie zbrojeniowym musiały wykazywać, że utrzymywanie niepotrzebnej wydajności linii produkcyjnych jest absolutnie nieopłacalne. Musiał to zauważyć dowolny zarząd złożony z księgowych i absolwentów prestiżowych programów MBA. Politycy i ministrowie wybierani wprost z TikToka i analogicznych miejsc temu przyklaskiwali, gdyż np. po 15 minutach kończyły im się zasoby uwagi i udawali się do innych zadań. Takie czasy. I nagle okazało się, że w Europie nie da się nic zrobić. Nastała panika i wszyscy na szybko rozkręcają zdolności produkcyjne. Czy po to, by po kilku latach mieć znów co rozmontować? Na Starym Kontynencie i w świecie priorytety polityczne idą cyklami, falami, wedle trendów. Takim trendem jest także tzw. Zieloność. Czas kampanii wyborczej do PE w 2019 r. był spokojny, a o napięciach w Ukrainie nikt nie myślał...
Zmiany klimatyczne są faktem potwierdzonym wieloma badaniami. Nie ulega wątpliwości, że wpłyną też na operacje wojskowe. Jednak proponowane rozwiązania, takie jak „zakup bardziej zrównoważonego sprzętu wojskowego” czy „wojskowa ochrona klimatu”, brzmią – zwłaszcza dziś – groteskowo
Jeszcze w 2021 r. UE i NATO pracowały nad „zrównoważonym rozwojem” w zbrojeniówce. Zielone wojsko, czołgi na baterie i tego rodzaju klimaty. NATO nawet wydało niedawno poświęcony temu raport, choć ostatnimi czasy ewidentnie się on zdezaktualizował — nastał czas innych priorytetów.
A wiedzą państwo, że jeszcze na początku 2022 r. Komisja Europejska prawie doprowadziła do zakazu inwestowania w przemysł zbrojeniowy? Inwestycje takie miały być oznaczone jako „szkodliwe” (niehumanitarne, niezielone itd.). Już w czasie, gdy obrazy z broniącej się Ukrainy szerokim strumieniem płynęły do odbiorców, na Zachodzie wciąż snuto lunatyczne wizje armii podporządkowanych kryteriom klimatycznym i ekologicznym. Niestety w takim rozbrojeniu raczej nie wzięliby udziału rywale, adwersarze i wrogowie. Oczywiście najlepiej by było, gdyby technika wojskowa i same armie stały się zbędne i nastał czas powszechnego pokoju. Wprawdzie nic na podążanie w tę stronę nie wskazywało, lecz wśród elit polityczno-artystycznych Zachodu tego właśnie oczekiwano. W czerwcu 2022 r. NATO opublikowało zatem raport sekretarza generalnego zatytułowany „Climate Change & Security Impact Assessment”. Mowa w nim o efektywności wojska, a jednocześnie o przejściu na panele słoneczne.
Klimat a wojsko
Niewątpliwie zmiany klimatyczne są faktem potwierdzonym wieloma badaniami. Ostatnio w swoim wyroku potwierdził to Europejski Trybunał Praw Człowieka. Nie ulega wątpliwości, że wpłyną też na operacje wojskowe – wyzwania, takie jak: zmienna pogoda, nagłe ulewy, susze czy zamiecie mogą wpłynąć na niepokoje społeczne w wielu częściach świata, a także skomplikować prowadzenie działań wojskowych i ich logistykę. Jednak proponowane rozwiązania, takie jak „zakup bardziej zrównoważonego sprzętu wojskowego” czy „wojskowa ochrona klimatu”, brzmią – zwłaszcza dziś – groteskowo. W raporcie wspomina się nawet o nowych nasadzeniach lasów, co w sposób oczywisty wchodzi w skład obronności państw Zachodu i standardowe czynności ministerstw obrony narodowej państw NATO. Ale to jeszcze nic, bo mowa także o wprowadzeniu tematu zmiany klimatu do edukacji wojskowej, a także… do samych doktryn wojskowych. Na priorytety klimatyczne NATO zgodziło się na szczycie w Brukseli w 2021 r. Opublikowano szczegółowy „NATO Climate Change and Security Action Plan”. Wiadomo, jak trudno zatrzymać raz puszczone w ruch procesy biurokratyczno-polityczne.
Organizacja Climate Focus szacuje, że 18 miesięcy wojny w Ukrainie doprowadziło do zwiększonych o 150 mln t emisji CO2 (w większości odpowiada za to zużycie paliwa przez rosyjskie wojsko). Prawdziwy obraz może być jeszcze bardziej przerażający. Przyjmijmy szacunkowo, że jedna godzina aktywnej pracy czołgu Leopard wiąże się z emisją 1560 kg CO2, że eksplozja jednego pocisku artyleryjskiego (155 mm) może się wiązać z emisją 200,2 kg CO2 (pomijając inne gazy). Do tego dochodzi koszt środowiskowy wytworzenia takiego pocisku (w standardzie NATO – ok. 136 kg CO2). A co z innymi rodzajami uzbrojenia? Oczywiście skupianie się na dwutlenku węgla jest niedorzeczne, bo chodzi o bezpieczeństwo. Minimalizacja emisji CO2 – jeśli prowadziłaby do większych strat lub przegranej – nie może być celem wojskowym i strategicznym.
Raport centrum badawczego JRC dla KE z 2023 r. nie pozostawia złudzeń. Sektor obronny jest dużym konsumentem paliw kopalnych i surowców. Prowadzi to do olbrzymiego śladu węglowego. Wysoki przedstawiciel UE ds. zagranicznych i polityki bezpieczeństwa Josep Borrell wypowiada się w przedmowie tak, jakby czytelnik miał odebrać wiadomość, że to zmiany klimatyczne, a nie bezpieczeństwo, są największym wyzwaniem XXI w., jakby to wojsko musiało się zaadaptować do koniecznych zmian. Z uczciwości zaznaczam, że w raporcie tym odnotowuje się wiele wyzwań dla bezpieczeństwa wywoływanych przez zmiany klimatyczne, np. zakłócenia w działaniu infrastruktury energetycznej.
Dziś brzmi to niedorzecznie i urąga logice oraz instynktowi samozachowawczemu – bo może jeszcze jakiś w Europie jest – ale powtórzę: jeszcze w 2021 r. planowano penalizować inwestycje w branżę zbrojeniową. Już w trakcie wojny Komisja Europejska wciąż miała problemy z klasyfikacją zbrojeniówki w punkcie „zrównoważony rozwój”. W ankiecie w 2021 r. pytała, czy można uznać przemysł zbrojeniowy za „społecznie szkodliwy”. Opracowano odpowiednią „taksonomię szkodliwości”. Utrudniałoby to finansowanie firm produkujących np. miny przeciwpiechotne, o których coraz częściej mówi się jak o czymś koniecznym w obronie. To szczególnie ryzykowne z punktu widzenia Polski i krajów bałtyckich.
Naprawdę złowróżbnie brzmi jednak co innego. To mianowicie, że w przyszłości na taką listę złych technologii mogłaby trafić taka broń, jak: drony, systemy bezzałogowe i autonomiczne – technologia o olbrzymim znaczeniu na wojnie w Ukrainie.
Proponowano też, by finansowanie i inwestycje miały podlegać utrudnieniom w przypadku firm, dla których ponad 5 proc. obrotów pochodzi z produkcji broni konwencjonalnej i/lub produktów wojskowych wykorzystywanych w walce lub handlu nimi. Takie firmy nie zasługiwałyby na europejskie oznakowanie ekologiczne „Ecolabel”, co mogłoby utrudnić ich finansowanie przez banki poważnie podchodzące do regulacji finansowych i odpowiedzialnego rozwoju. Zostałyby więc wykluczone z portfeli produktów finansowych oznaczonych jako „ekologiczne, UE”. W szczególności oznaczałoby to, że fundusze inwestycyjne i jakiekolwiek inne firmy ubiegające się dla swoich produktów finansowych o certyfikat „EU Ecolabel” nie mogłyby posiadać znaczących inwestycji w takich firmach zaangażowanych w produkcję lub handel bronią konwencjonalną i produktami wojskowymi. Sytuacja zmienia się powoli i ostatnio KE utrzymuje, że przemysł zbrojeniowy jest jednak wciąż czymś, co można uznać za prowadzące do społecznego dobra, gdyż może pomóc bronić demokracji. Wciąż trwają prace nad przekonaniem Europejskiego Banku Inwestycyjnego do wsparcia firm zbrojeniowych. Czy to ma sens, pozostawiam do oceny specjalistom.
Długo nie słuchano ostrzeżeń Polski i krajów Europy Wschodniej, pokazując je palcem jako „rusofobów”. Aż Władimir Putin wcisnął przycisk wybudzenia z transu. Gdyby zrobił to 10 lat później, jedyną odpowiedzią na agresję mogłoby być wywieszenie białej flagi. A obok – zielonej. ©Ⓟ