Jeśli obserwujemy powodzie we Włoszech, pożary lasów w Grecji i rekordowo wysokie temperatury, to trudno nie mówić o kryzysie. A lepiej już nie będzie - mówi dr hab. Jerzy Kozyra ekspert ds. adaptacji rolnictwa do zmian klimatu w Instytucie Uprawy, Nawożenia i Gleboznawstwa – Państwowym Instytucie Badawczym, przewodniczący Komisji Agrometeorologii i Klimatologii Stosowanej PAN.

Na początku sierpnia została uruchomiona trzecia edycja programu „Moja woda”, który ma zachęcać do małej retencji, czyli gromadzenia deszczówki w instalacjach przy domach jednorodzinnych. Jak pan ocenia ten program?
ikona lupy />
dr hab. Jerzy Kozyra ekspert ds. adaptacji rolnictwa do zmian klimatu w Instytucie Uprawy, Nawożenia i Gleboznawstwa – Państwowym Instytucie Badawczym, przewodniczący Komisji Agrometeorologii i Klimatologii Stosowanej PAN / Materiały prasowe / fot. materiały prasowe

To bardzo potrzebny program, choć moim zdaniem przy tej skali problemu jego budżet powinien być znacznie większy. To on spowodował, że zacząłem zwracać uwagę na korzyści wynikające z wykorzystania wody, która obecnie swobodnie ucieka z dachu i trafia do rzeki. Teraz pobieram wodę ze studni, ale za jakiś czas może jej zabraknąć – w wielu płytkich studniach w Polsce już jej brakuje na potrzeby domowe. Tymczasem dach mojego domu ma powierzchnię 150 mkw., co jest bardzo dużą powierzchnią odbiorczą wody. Wyliczyłem, że mogę zainstalować zbiornik o pojemności 8 m sześc. i przechwycić około 68 tys. l wody rocznie. Przeciętne zużycie wody na osobę to około 100 l na dzień, czyli korzystając z wody z dachu, można zapewnić teoretycznie wodę użytkową dla dwóch osób. Jeśli zakładamy koszt inwestycji na poziomie ok. 7,5 tys. zł, a dotacja może pokryć do 80 proc. kosztów, z programu „Moja woda” można uzyskać 6 tys. zł. Nasze koszty to ok. 1,5 tys. zł. Przyjmując, że koszt wody np. w Lublinie to obecnie 3,89 zł za m sześc., nasza inwestycja zwraca się po sześciu latach.

To dość długi czas.

Obecnie, gdy woda jest relatywnie tania, inwestycja w zbiorniki na deszczówkę nie jest w pełni ekonomicznie uzasadniona. Musimy jednak przygotować się na sytuację, że za dziesięć czy piętnaście lat w studniach będzie brakować wody – również w tych głębinowych, które w dużej mierze zasilają nasze wodociągi.

Program „Moja woda” odwołuje się do planu adaptacji wobec zmian klimatu, który został przyjęty przez rząd parę lat temu, a nad którym sam pracowałem. Rozumiem więc, dlaczego jest to ważne. Nie lubię określenia „kryzys klimatyczny”, wolę nazwę „kryzys wodny”. Jeśli obserwujemy powodzie we Włoszech, pożary lasów w Grecji i rekordowo wysokie temperatury, to trudno nie mówić o kryzysie. A lepiej już nie będzie. Będzie tylko coraz bardziej ekstremalnie. Musimy się więc do tych zmian warunków pogodowych dostosować i odważnie formułować potrzeby, i planować programy adaptacji.

Cel to możliwość zagospodarowania 3,38 mln m sześc. wody rocznie po trzech edycjach programu. To dużo czy mało?

Można to łatwo przeliczyć. Przyjmując, że na każdy metr kwadratowy w Polsce spada średnio 534 l wody (średnia obszarowa z 2022 r. wg IMGW), a powierzchnia Polski to 311 895 km kw., to na powierzchnię kraju spada 166 bln l wody rocznie. Patrząc w tej skali, to tylko ułamek. Celem programu bardziej zrozumiałym dla ludzi jest 20 tys. inwestycji w instalacje do retencjonowania wody w tej edycji. Tymczasem w Polsce buduje się około 100 tys. nowych domów, które według mnie powinny być wyposażone zarówno w systemy fotowoltaiki, jak i systemy pozyskiwania i wykorzystania wody opadowej. Środki z programu „Moja woda” wystarczyłyby dla 20 proc. nowo budowanych domów.

Ale celem programu „Moja woda” jest też edukacja. Mimo że obecnie zjawisko suszy występuje w Polsce znacznie częściej, większość społeczeństwa korzystająca z wody z wodociągów nie jest tego świadoma. Tylko okresowe zakazy wykorzystywania wody z wodociągów do podlewania trawników i ogródków przydomowych są sygnałem, że w systemach wodociągowych zaczyna brakować wody. Znacznie bardziej dotkliwe konsekwencje obecnej sytuacji klimatycznej dotykają rolników. Obserwujemy też zmianę charakteru opadów atmosferycznych. Występują one rzadziej i mają najczęściej charakter nawalny, dostarczając jednostkowo znacznych ilości wody, która – jeśli nie jest zatrzymywana – odpływa bardzo szybko do rzek. Dlatego musimy korzystać z każdej sposobności, żeby przechwycić tę wodę i jak najlepiej zagospodarować. Wyłapywanie wody z dachu jest dość tanie i proste, dlatego warto od tego zacząć.

Powinniśmy zmienić stare podejście mówiące o tym, że wodę trzeba odprowadzać z posesji. Obecnie powinniśmy jej jak najwięcej przechwytywać i wykorzystywać. Dlatego nie powinniśmy nadmiernie betonować podjazdów czy układać na nich kostki brukowej – wtedy woda po tych powierzchniach bardzo szybko spływa i w konsekwencji może doprowadzać przy dużych opadach do powodzi błyskawicznych.

A jak wygląda retencja na większą skalę, w rolnictwie?

Mówiąc o gospodarowaniu wodą w rolnictwie, mamy na myśli przede wszystkim glebę. To ona jest pierwszym odbiornikiem opadu atmosferycznego i to na niej powinniśmy się skupić, żeby zapobiec suszy. Chodzi o metody upraw, dzięki którym gleba przyjmie jak najwięcej wody i o to, by nie pozwalać na swobodne parowanie wody z pola pozbawionego roślinności. Jestem fanem angielskiego pojęcia water harvestingu, czyli w bezpośrednim tłumaczeniu „żniw wody”. W instytucie proponujemy wiele metod, które pomagają w utrzymaniu stanu gleby, która retencjonuje wodę. Chodzi między innymi o takie planowanie zmianowania upraw, by zapewnić przykrycie pola przez rośliny lub mulcz możliwie przez cały czas. Dlatego na pola po żniwach powinna jak najszybciej powrócić roślinność, bo to ona jest naturalnym odbiornikiem wody i ogranicza parowanie z gleby.

Jakie zmiany powinny być wprowadzone, żeby przystosować rolnictwo i gospodarkę wodną do zmian klimatu?

Dużo mówi się o zarządzaniu gospodarką wodną w miastach, mało o gospodarce wodnej na obszarach wiejskich. W przeszłości celem gospodarki wodnej w rolnictwie było odwodnienie pól, bo trudno było wejść na nie z dużymi maszynami. Teraz cele są dokładnie przeciwne. Przy obecnych zmianach klimatu musimy przebudować systemy odwadniania na systemy regulacyjne. Trzeba być bardzo ostrożnym, żeby czegoś nie zepsuć. Czasem nadal przebudowuje się systemy melioracji według starych zasad, które nie biorą pod uwagę zmiany klimatu i obecnego reżimu opadowego i termicznego. Nietrudno się domyślić, że potrzeba do tego mądrej strategii i wielu nowych regulacji prawnych na każdym poziomie zarządzania. Na pewno powinniśmy robić dużo więcej niż obecnie. Moja woda to dobry program, ale potrzebne jest działanie na większą skalę i np. tak jak mamy sekwencję programów „Mój prąd” i kolejno „Agroenergia”, to życzyłbym sobie programu „Woda dla rolnictwa” – tak, żebyśmy mogli odebrać wodę z dużych powierzchni budynków gospodarczych i użytkować ją na potrzeby sanitarne w gospodarstwie i do nawodnień upraw. Wymaga to dużo większych inwestycji niż 6 tys. zł. Moja woda to dobry poligon, żeby to przećwiczyć. ©℗

Rozmawiała Aleksandra Hołownia

130 mln zł na deszczówkę

Celem programu „Moja woda” jest łagodzenie skutków suszy i opadów nawalnych. Właściciele domów jednorodzinnych mogą otrzymać dofinansowanie na budowę instalacji służących do zatrzymania i zagospodarowania wody deszczowej w wysokości 80 proc. poniesionych kosztów, jednak nie więcej niż 6 tys. zł na jedno przedsięwzięcie. Dofinansowanie dotyczy instalacji do gromadzenia i zbierania wód opadowych, retencjonowania wody oraz wykorzystywania zebranej deszczówki. Program jest realizowany przez Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej.

W ramach dwóch pierwszych edycji (realizowanych w latach 2020 i 2021) przyjęto ponad 50 tys. wniosków i zawarto niemal 40 tys. umów. Zrealizowane inwestycje pozwalają na zgromadzenie i zagospodarowanie na terenie prywatnych nieruchomości ok. 2,5 mln m sześc. wód opadowych i roztopowych rocznie. Celem trzeciej edycji jest zwiększenie tej wartości do 3,38 mln m sześc. rocznie, a liczby przydomowych instalacji retencyjnych – do 67,6 tys. Zaplanowano na to 130 mln zł. ©℗

AH