Nasz spór z Brukselą to element konfliktu interesów krajów rozwiniętych i rozwijających się – sugeruje premier w Glasgow. Ale ten przekaz budzi wątpliwości
Nasz spór z Brukselą to element konfliktu interesów krajów rozwiniętych i rozwijających się – sugeruje premier w Glasgow. Ale ten przekaz budzi wątpliwości
Deklaracja Indii o neutralności klimatycznej do 2070 r., firmowana przez USA i Unię Europejską umowa w sprawie redukcji emisji metanu o 30 proc. do końca dekady oraz plany dotyczące wycinki lasów - to niektóre z kluczowych wydarzeń pierwszego od dwóch lat szczytu klimatycznego w Glasgow. 110 sygnatariuszy tego ostatniego porozumienia, które w ciągu dekady ma przyczynić się do zatrzymania i odwrócenia procesu wylesiania planety, to kraje, których terytorium obejmuje aż 85 proc. powierzchni lasów na świecie. Jest wśród nich Polska, a także, co szczególnie istotne, Brazylia, przez dekady uznawana za jednego z głównych czarnych charakterów procederu wycinek. Kilkadziesiąt stolic zobowiązało się także do działań na rzecz wyeliminowania wycinek z łańcuchów dostaw żywności, m.in. produkcji oleju palmowego, soi czy kakao. Eksperci sygnalizują jednocześnie, że ambitne porozumienie nie przyniesie efektu bez idących w ślad za nim konkretnych działań i silnej woli politycznej. Jak wskazują, poprzednia umowa w sprawie lasów zawarta w 2014 r. nie przyniosła niemal żadnych efektów, jeśli chodzi o ograniczenie cięcia drzew. Jak do tej pory na szczycie zabrakło jednak przełomu w dziedzinach najpilniej obserwowanych przez specjalistów: pożegnania z węglem czy finansowania klimatycznego dla krajów rozwijających się.
Z niejednoznacznym przekazem przyjechał do Glasgow premier Mateusz Morawiecki. Szef polskiego rządu, którego obecność na szczycie jeszcze w zeszłym tygodniu nie była przesądzona, chwalił cele klimatyczne UE. Premier podkreślał też szybki rozwój polskiego sektora OZE, w tym w szczególności fotowoltaiki. Według niego w zielonej energetyce pracę znajdzie 300 tys. Polaków. Chęć Warszawy, by na arenie globalnej prezentować się jako przedstawicielka „zielonej szpicy” i korzystać z wizerunkowej premii związanej z ambitnymi regulacjami europejskimi, potwierdza stanowisko przekazane DGP przez nasz resort klimatu. Jak w nim czytamy, Polsce zależy na „zaprezentowaniu się jako kraj nowoczesny, innowacyjny, gotowy do podjęcia wyzwania transformacji energetycznej z wykorzystaniem niskoemisyjnych technologii”. „Na forum globalnych negocjacji klimatycznych Unia Europejska występuje jako jeden blok, wspólnie prezentując działania klimatyczne, które pod względem ambicji i stopnia zaawansowania ich realizacji stawiają ją w roli światowego lidera” - zaznacza MKiŚ.
Flagowym wkładem Polski w politykę klimatyczną jest sprawiedliwa transformacja
Zarówno w narracji szefa rządu w Glasgow, jak i w stanowisku ministerstwa podkreśla się, że flagowym wkładem Polski w politykę na poziomie UE oraz globalnym jest sprawiedliwa transformacja. Podczas COP26 Morawiecki podkreślał m.in. kwestię odmienności historycznej ścieżki rozwoju krajów Europy Środkowej i konieczność wsparcia transformacji przez zamożne państwa Zachodu, które przez stulecia rozwijały się w oparciu o paliwa kopalne. Morawiecki nawiązywał w tym kontekście do polskiego sporu z Komisją Europejską dotyczącego środków z Funduszu Odbudowy, zagrożonych w związku z zarzutami dotyczącymi praworządności. - Próba zabrania jakichkolwiek środków na pewno nie będzie miała nic wspólnego z jakąkolwiek sprawiedliwą transformacją, ale jednocześnie będzie oznaczała, że szantaż polityczny z Brukseli dominuje nad osiągnięciem celów klimatycznych - ocenił. Polski premier podnosił również, że - ze względu na powojenną zależność polityczną od Związku Radzieckiego - nasz kraj miał ograniczoną suwerenność, a co za tym idzie możliwość reformowania gospodarki kraju. Wskazywał m.in. na budowę elektrowni jądrowych, które w wielu krajach Zachodu pomogły zniwelować zależność energetyki od węgla.
MKiŚ, które na kilka dni przed rozpoczęciem konferencji w Glasgow zmieniło szefa (Michała Kurtykę, stojącego na czele resortu klimatu od 2019 r., a wcześniej kierującego m.in. pracami COP24 w Katowicach, zastąpiła b. minister gospodarki morskiej i żeglugi śródlądowej Anna Moskwa) podaje z kolei, że Polska w zakresie zwiększania klimatycznych ambicji zamierza poprzestać na „sprawiedliwym wkładzie w realizację celów europejskich”. Zaś podnoszenia celów oczekuje przede wszystkim „od państw trzecich, w szczególności największych emitentów”.
Rząd w Warszawie stara się wpisać nasze stanowisko w spór, jaki od dawna toczy się w ramach negocjacji klimatycznych między krajami rozwijającymi się a rozwiniętymi. Część stolic reprezentujących biedniejszą część świata od lat warunkuje podnoszenie swoich ambicji uzyskaniem odpowiedniego poziomu tzw. finansowania klimatycznego. Podnoszą one argumenty dotyczące historycznej odpowiedzialności zamożnych państw, których wysokoemisyjne gospodarki w największym stopniu przyczyniły się do zmiany klimatu. Niesprawiedliwością byłoby, według nich, gdyby gros odpowiedzialności finansowej za zmiany spadło na wciąż „doganiające” Zachód państwa, które w dodatku już dziś - ze względu na swoje położenie geograficzne - często w największym stopniu zmagają się z konsekwencjami ocieplenia. Elementem tej rozgrywki jest m.in. niewypełniona wciąż obietnica grupy sprzed kilkunastu lat, by poczynając od 2020 r. wsparcie kierowane na transformację państw Globalnego Południa wynosiło co najmniej 100 mld dol. rocznie.
Czy roszczenie Warszawy do bycia głosem domagającym się sprawiedliwości klimatycznej jest uzasadnione? O ile stanowisko prezentowane przez szefa naszego rządu może mieć podstawy w dyskusji wewnątrz UE, gdzie Polska zalicza się do krajów relatywnie mniej rozwiniętych, to na arenie globalnej może być odbierane jako problematyczne. Polski nie ma wprawdzie w Aneksie II do konwencji klimatycznej, razem z 23 państwami uznawanymi za rozwinięte i zobowiązanymi do udzielania pomocy klimatycznej. Należymy jednak do UE, która jest płatnikiem takiej pomocy. Polska jest też w większej grupie krajów Aneksu I, która zrzesza wszystkie państwa uprzemysłowione, w tym te, które w czasie negocjowania konwencji były zaliczane do transformujących się. Rzecz również w tym, że ten ustalony w latach 90. podział ról jest sam w sobie uznawany za anachroniczny. Chodzi przede wszystkim o uwzględnienie w bilansie wpływu na klimat błyskawicznego rozwoju gospodarki chińskiej, która w ciągu trzech ostatnich dekad zwiększyła swój historyczny ślad węglowy 3,5-krotnie i goni lidera tego niechlubnego zestawienia, Stany Zjednoczone.
Fakt, że nasz kraj zalicza się raczej do grona beneficjentów rozwoju w oparciu o paliwa kopalne, widoczny jest także w historycznych danych o emisjach dwutlenku węgla. Polska odpowiada za ok. 1 proc. CO2, który trafił do ziemskiej atmosfery od połowy XIX w. Jej udział jest więc wielokrotnie mniejszy niż największych trucicieli, USA, Chin czy Rosji. W rankingu krajów, które w perspektywie historycznej pozostawiły największy ślad klimatyczny, Polska mieści się jednak na miejscu 17. (wobec blisko 200 stron konwencji klimatycznej), a więc w ścisłej światowej czołówce. Na tę pozycję nie wpływa uwzględnienie roli emisji zawartych w handlu zagranicznym (z historycznego punktu widzenia Polska sprzedała tylko nieznacznie więcej wysokoemisyjnych produktów niż importowała i skonsumowała na własnym terytorium). Polska pozostaje również w górnej części światowej tabeli, jeśli wziąć poprawkę na rozmiar populacji. Tymczasem jednym z kluczowych aspektów globalnej polityki klimatycznej jest kwestia przyszłych emisji, czyli bud żetu węglowego i jego rozdysponowania. Jeśli świat ma mieć choćby cień szansy na zahamowanie ocieplenia w granicach 1,5 st. C do 2100 r., który to próg według naukowców pomógłby uniknąć najbardziej niszczących konsekwencji zmiany klimatu, pozostało nam do wyemitowania zaledwie ok. 400 gigaton CO2. Utrzymując obecny poziom emisji, same tylko Chiny byłyby w stanie zużyć ten limit w niespełna 30 lat.
O celu 1,5 st. wiele mówi się w Glasgow, jednak jak wynika z ostatniego sondażu przeprowadzonego wśród naukowców współpracujących z prestiżowym Międzyrządowym Zespołem ds. Zmiany Klimatu (IPCC) - zaledwie 4 proc. z nich wierzy, że jego spełnienie jest możliwe. Ich zdaniem planeta ociepli się o minimum 3 st.
/>
/>
Dalszy ciąg materiału pod wideo
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama