Źródło konkurencyjnej przewagi Chin w fotowoltaice? To m.in. energia z węgla. Ale UE nie planuje obciążenia krzemu cłem klimatycznym

O tym, że ważną rolę w światowych łańcuchach dostaw energetyki słonecznej pełni chiński Sinciang, pisaliśmy w DGP w czerwcu. Pochodzi stamtąd ok. 45 proc. krzemu wykorzystywanego w fotowoltaice. Z ustaleń naukowców z Uniwersytetu Sheffield Hallam wynika, że znaczna część branży może korzystać z owoców niewolniczej pracy Ujgurów.
Ale to nie koniec. Jak wynika z ustaleń firmy analitycznej Bernreuter specjalizującej się w rynku wykorzystywanego w panelach słonecznych krzemu polikrystalicznego i produkowanych na jego bazie płytek krzemowych, źródłem przewagi Chińczyków w jednej ze strategicznych nisz zielonej gospodarki jest też tani prąd z węgla, który stanowi największą część kosztów produkcji polikrzemu. „Większość nowych projektów polikrzemowych zostało zbudowanych w Sinciangu lub w wewnętrznej (chińskiej – red.) części Mongolii, ponieważ elektrownie węglowe w tych regionach oferują bardzo niskie stawki za prąd. Skrajnym przypadkiem jest (firma) Sinciang East Hope; jej elektrownia wykorzystuje węgiel transportowany taśmociągiem bezpośrednio z sąsiedniej kopalni, co skutkuje bardzo niską ceną energii, wynoszącą jedynie 0,07 CNY (niecały 1 eurocent – red.) za kilowatogodzinę” – wskazuje Bernreuter. Dla porównania średnia stawka za kilowatogodzinę prądu dla przemysłu w Polsce wyniosła w czerwcu prawie 8 eurocentów.
– Rynek energii w Chinach jest podporządkowany w dużej mierze zasadzie minimalizowania kosztów dla przemysłu, stanowiąc podstawę strategii konkurencyjnej tego kraju na arenie globalnej. Pekin nie przejmuje się przy tym kosztami ekologicznymi takiej polityki. W dłuższej perspektywie Chińczycy będą musieli podnosić wynagrodzenia i zinternalizować koszty emitowania, ale na razie wciąż jeszcze stawiają na konkurencję cenową po trupach. Dodatkowo kluczowe tamtejsze fabryki mogą liczyć na ograniczenia wszelkich dodatkowych kosztów poprzez różnego rodzaju ulgi i subsydia, też ukryte. Krajom zachodnim bardzo trudno z taką brutalną strategią gospodarczą rywalizować – mówi DGP prezes Instytutu Energetyki Odnawialnej Grzegorz Wiśniewski. Jego tezy potwierdzają niedawne doniesienia „Wall Street Journal”, zgodnie z którymi Chińczycy doprowadzili do ograniczenia planów dotyczących tamtejszego ETS-u, obawiając się, iż mógłby on zahamować wzrost PKB. W efekcie system obejmie nieco ponad 2 tys. firm energetycznych, a nie – jak pierwotnie zakładano – 6 tys. firm z ośmiu sektorów.
Czynnikiem, który mógłby zniwelować przewagę konkurencyjną państwa środka, mogłoby być obciążenie śladu węglowego produkcji i dostaw krzemu oraz opartych na nim komponentów. Według zaprezentowanego w ramach pakietu Fit for 55 projektu unijnego cła klimatycznego (CBAM) krzem ani inne półprzewodniki nie będą jednak objęte opłatą.
– To duży błąd KE. Moim zdaniem ślad węglowy powinien być wyliczany jeśli nie dla wszystkich produktów sprowadzanych do Europy, to dla tych strategicznych. Z pewnością takimi produktami są światłoczułe urządzenia półprzewodnikowe, w tym ogniwa fotowoltaiczne, których wartość importu do UE tylko w 2020 r. wyniosła 15 mld dol., z czego 50 proc. z Chin. Powinien to być ślad skumulowany, uwzględniający cały łańcuch wytworzenia i dostaw danego towaru „od kołyski do grobu”, łącznie z utylizacją, za co firmy chińskie nie płacą. To skomplikowane zadanie metodologiczne i biurokratyczne, ale tylko w ten sposób można chronić się przed nieuczciwą konkurencją – uważa Wiśniewski.