Czarne chmury zbierają się nad procesem klimatycznym. Dwa miesiące po apelu sekretarza generalnego ONZ o rozpoczęcie negocjacji kolejna fala pandemii szaleje, szczepienia wloką się, a decyzji, czy, kiedy i w jakiej formule odbędą się rozmowy, wciąż nie ma.

Zorganizowanie listopadowego szczytu w Glasgow „as usual” wydaje się dziś nierealne ‒ w ostatnim COP, który odbył się dwa lata temu w Madrycie, wzięło udział 27 tys. uczestników, dziś państwa rozwijające się nie są przekonane, że przy formule wirtualnej/hybrydowej będą miały równe szanse w negocjacjach.
Rośnie więc prawdopodobieństwo kolejnego przesunięcia terminu konferencji (wpierw była planowana na listopad ub.r.), choć dla wizerunku procesu klimatycznego byłoby to fatalne. Jeszcze większym złem byłoby jednak fiasko szczytu. Za przełożeniem COP26 opowiedziała się liderka młodzieżowego ruchu klimatycznego Greta Thunberg, zapowiadając, że jeśli szczyt odbędzie się w listopadzie, ona nie weźmie w nim udziału. Dla niej światowe nierówności (m.in. dostęp do szczepionek) są jednym z najważniejszych aspektów kryzysu klimatycznego. Na jeden z centralnych punktów w agendzie negocjacji klimatycznych wyrasta kwestia „finansowania klimatycznego” oraz umarzania długów państw rozwijających się. Jeszcze pod koniec marca Londyn zapewniał, że nie ma mowy o zmianie terminu, ale presja na organizatorów rośnie.
Te turbulencje nie oznaczają, że pod znakiem zapytania staje kierunek zmian w globalnej gospodarce. Wajcha została już przełożona w najważniejszych stolicach świata, na giełdach i w zarządach największych spółek. W zeszłym roku, jak policzył Bloomberg, strumień pieniędzy skierowany przez rządy i prywatnych inwestorów do zielonych branż przekroczył próg 500 mld dol. W tym roku więcej niż drugie tyle zakłada sam pakiet infrastrukturalny Joego Bidena. Otwarte pozostają pytania: w jaki sposób będą zapadały uzgodnienia? Jak będzie przebiegała dystrybucja kosztów i zysków? Ile sprawiedliwości dziejowej będzie w tej transformacji?
Nie jest też przesądzony wynik wyścigu o klimatyczne przywództwo. Nowy układ sił w posttransformacyjnej gospodarce będzie kształtował się przez dekady. To trochę jak z pandemią: to, że ktoś świetnie radził sobie podczas pierwszej czy drugiej fali, nie gwarantuje, że za chwilę nie znajdzie się na szczycie rankingu zachorowań. W polityce klimatycznej wiele atutów mają Stany Zjednoczone, które dysponują skuteczną dyplomacją i po odejściu Donalda Trumpa wracają na pozycję głównej siły napędowej zmian. Już dziś wiele krajów w obliczu niepewności związanej z COP26 orientuje się na organizowany przez Bidena 22 kwietnia nieformalny szczyt. Ale ostatnie tygodnie to także wysyp doniesień o planach przedstawienia ambitniejszych celów klimatycznych m.in. Japonii czy RPA.
Jedno jest pewne. ONZ-owski proces klimatyczny ma wszystkie wady wielostronnych negocjacji: jest mało sterowny, trudno mu szybko wypracować spektakularne wyniki. Ale to on przyniósł największy sukces dyplomacji klimatycznej, jakim było porozumienie paryskie. Jest też pytanie o alternatywę. W razie porażki COP inicjatywę zapewne przejmą mocarstwa, a głównymi forami wykuwającymi kierunki zielonej transformacji staną się grupy zrzeszające największe gospodarki, jak G20, do których Polska nie należy. Być może decyzje będą zapadać wtedy sprawniej, ale dużym kosztem, zwłaszcza dla słabszych uczestników tej gry.