To nie są ekolodzy. To agroterroryści. Do kopania rowów i sprzątania lasów tylko się nadają – złości się Rajmund Gąsiorek, jeden z największych hodowców norek w Polsce, wiceprezes Polskiego Związku Hodowców i Producentów Zwierząt Futerkowych. – Obsmarowali mnie, więc teraz zajmie się nimi sąd – dodaje.
Gąsiorek złości się na broniącą praw zwierząt organizację Otwarte Klatki, która w raporcie „Drapieżny biznes” opisała efekty śledztwa przeprowadzonego przez wolontariuszy m.in. na jego fermie. Przedsiębiorca hoduje na niej ponad 192 tys. norek. Wolontariusze obserwowali je przez kilka tygodni i stwierdzili, że poranionym zwierzętom nikt nie opatrywał ran, a w niektórych klatkach było więcej norek, niż dopuszcza norma. W raporcie znalazły się zdjęcia zwierząt i opis warunków, w jakich się znajdują.
Odpowiedzią Gąsiorka jest złożony przed kilkoma dniami pozew z art. 212 k.k., czyli za zniesławienie. – To nie moje fermy, nie moje klatki były sfotografowane – zarzeka się Gąsiorek. – Mamy dowody na takie niehumanitarne traktowanie zwierząt – odpowiada jednak Julia Dauksza z Otwartych Klatek. – Nasze działania i raport były realizacją obywatelskiego obowiązku, by pokazywać nieetyczne zachowania prowadzone w celach biznesowych. To społeczny głos niezgody na łamanie praw zwierząt – dodaje i zapewnia, że stowarzyszenie nie boi się procesu, bo ma dobrze udokumentowane materiały o warunkach panujących na fermie.
Hodowla norek w Polsce od dawna budzi kontrowersje. Z jednej strony jest świetnym biznesem. Według danych GUS za 2011 r. z Polski wyeksportowano 5,7 mln skór norek o wartości 132 mln euro, co daje nam trzecie miejsce w Europie. Wysoką pozycję zawdzięczamy jednak także temu, że na Zachodzie zaostrza się wymagania co do warunków, w jakich mają przebywać zwierzęta. Firmy przenoszą się na Wschód, gdzie normy ochrony środowiska są łagodniejsze, klatki – mniejsze, a w nich – więcej norek.
Już raport NIK z 2011 r. potwierdzał, że warunki w polskich hodowlach norek nie są dobre. Kontrola państwa nad fermami jest symboliczna: 87 proc. skontrolowanych ferm nie przestrzegało wymagań środowiskowych, 48 proc. to samowole budowlane, a w 35 proc. były łamane przepisy weterynaryjne. Do tej pory jednak hodowcy nie reagowali pozwami na krytykę swojego biznesu.
– Owszem, organizacje ekologiczne są krytyczne, i owszem, często zachodzimy za skórę przedsiębiorcom czy lokalnym politykom, ale o procesach za zniesławienie jeszcze nie słyszałam. Greenpeace zaś na pewno nie miał w Polsce żadnego takiego procesu – twierdzi Katarzyna Guzek, rzeczniczka prasowa tej organizacji. Podobnie jest i w innych dużych ekologicznych stowarzyszeniach. Ostatnio jednak sytuacja na linii biznes – ekolodzy zaczyna się zaostrzać.
– Wytoczono nam dwa procesy z art. 212 k.k. – przyznaje Radosław Ślusarczyk ze stowarzyszenia Pracownia na rzecz Wszystkich Istot. – Jeden zaserwowali nam inwestorzy z Czarnego Gronia za krytykę wycinki drzew. Zakończył się ugodą, jednak strona przeciwna uznała, że nie zrealizowaliśmy jej warunków, i ponownie pozwała nas do sądu. Pierwsza instancja odrzuciła pozew, ale sąd apelacyjny uznał, że trzeba go ponownie rozpatrzyć – opowiada Ślusarczyk.
Drugi proces, który obecnie toczy się przed drugą instancją (w pierwszej stowarzyszenie zostało uniewinnione), wytoczyli inwestorzy budujący wyciąg w Pilsku. – Można powiedzieć, że to część naszego ryzyka zawodowego. Bo choć nie jest naszym zadaniem bycie ekoterrorystami, którzy uniemożliwiają prowadzenie biznesu, to czasami dla dobra natury i poszanowania prawa nadeptujemy komuś na odcisk. I wtedy musimy się liczyć z pozwem – dodaje Ślusarczyk. – I tak dosyć długo takich sądowych batalii w Polsce nie było – dodaje.
Wtóruje mu Jacek Brożek, prezes Klubu Gaja. – W USA i Wielkiej Brytanii walki ekologów z biznesem przed sądami to codzienność. U nas to nowość, ale prędzej czy później musiało do tego dojść – ocenia. – I właściwie to dobrze. Nie tylko dlatego, że krytyczny głos ekologów zaczyna być mocny i psuje dobry nastrój przedsiębiorcom, ale także dlatego, że jest dowodem, iż również ekolodzy muszą uważać, co mówią i robią – dodaje Brożek. Działacz zaznacza, że nie wystarczą dobre intencje i poczucie, że się działa w obronie ważnych wartości. Trzeba też szanować cudze prawo do ochrony dobrego imienia.
– Podam przykład. Mamy lato, więc znowu zdarzają się przypadki padania koni na trasie do Morskiego Oka. Ludzie stamtąd piszą, dzwonią do nas, by się zająć „tymi mordercami”. Zapominają, że to nie mordercy, lecz ludzie często całymi rodzinami żyjący z takiej formy turystyki. Zamiast więc obrzucać ich inwektywami, lepiej zawalczyć o lepszą kontrolę, czy konie nie przewożą zbyt dużej liczby osób – tłumaczy działacz ekologiczny.
Rospuda, Złote Tarasy, ubój rytualny... najgłośniejsze ekowojny w Polsce
Organizacje ekologiczne od lat sprawiają problemy biznesowi. Najgłośniejszą akcją ekologów były protesty przeciwko budowie obwodnicy Augustowa przez Dolinę Rospudy. Budowa obwodnicy planowana była już od 1992 r., ale prace rozpoczęto dopiero w 2007 r., i to przez obszary chronione w ramach sieci Natura 2000. To wtedy wybuchł największy jak dotychczas polski protest ekologiczny. Lokalna społeczność i inwestorzy naciskali z kolei na budowę drogi, która miała nie tylko przyciągnąć biznes na Mazury, lecz również rozładować wzmożony ruch samochodowy w Augustowie i Suwałkach. Wreszcie pod koniec 2009 r. rząd zmienił przebieg dróg, aby omijały one obszary cenne przyrodniczo.
Nie ugiął się za to samorząd Warszawy. Organizacja Przyjazne Miasto w 2005 r. wywołała burzę, oprotestowując budowę centrum handlowego Złote Tarasy. Argumentem na rzecz zatrzymania jednej z największych europejskich inwestycji tego typu była teza, że urzędnicy dający zgodę na budowę nie zapytali stowarzyszenia, co sądzi o opinii sanitarnej dla Złotych Tarasów. Wojewódzki sąd administracyjny wstrzymał inwestycję, ale NSA uchylił tę decyzję, podkreślając, że ekolodzy nie mogli wydawać opinii, ponieważ nie byli stroną w momencie wydawania zgody.
Wciąż ogromne emocje budzi też kwestia uboju rytualnego. W ubiegłym roku w następstwie wyroku Trybunału Konstytucyjnego sprawą zajął się Sejm. TK stwierdził, że rozporządzenie ministra rolnictwa z 2004 r., na podstawie którego ubój był przeprowadzany bez ogłuszania zwierzęcia, było sprzeczne z konstytucją. W związku z tym resort przygotował projekt zmian w ustawie, tak by dokonywanie uboju zgodnie z wymogami judaizmu i islamu było nadal możliwe. Głównymi stronami sporu były Związek Gmin Żydowskich i Krajowa Rada Izb Rolniczych po jednej stronie i m.in. Towarzystwo Ochrony Zwierząt Animals po drugiej.
Jednym z najbardziej spektakularnych protestów ekologicznych była zaś ubiegłoroczna akcja aktywistów Greenpeace, którzy w czasie warszawskiego szczytu klimatycznego wyświetlili na siedmiu elektrowniach węglowych bez zgody właścicieli hasła zwracające uwagę na przyczyny zmian klimatu.