Bez spójnej i całościowej reformy rynku nie uda się nam zbliżyć do celów gospodarki obiegu zamkniętego. Dziś branża stoi w inwestycyjnym i legislacyjnym rozkroku. Płacimy za to wszyscy.

Mimo poprawy selektywnej zbiórki, recykling wciąż kuleje, a do osiągnięcia ustalonych przez UE poziomów ponownego wykorzystania surowców wciąż jest nam daleko. Co gorsza, koszty zagospodarowania odpadów dalej rosną i nie zanosi się, by ten trend miał się szybko odwrócić.
– System się nie sprawdza, a dotychczasowe reformy nie przyniosły znaczącej poprawy. Potrzebujemy pilnych i gruntownych zmian; wizji, która obejmie cały rynek na wiele lat do przodu – przekonują.
Co ważne, nie możemy z tą rewolucją zbyt długo zwlekać. Zwłaszcza że na legislacyjnym horyzoncie widać już kolejne trudne reformy, które nieuchronnie przemodelują rynek. Czeka nas bowiem nie tylko wdrożenie nowego modelu ROP, ale też implementacja dyrektywy o jednorazowych plastikach (tzw. dyrektywa SUP, od single-use plastics) i konieczność sprostania rosnącym wymogom dotyczącym redukcji wytwarzanych odpadów i selektywnego zbierania kolejnych frakcji, między innymi tekstyliów.
Daleka droga do GOZ
W tej całej układance łatwo stracić z oczu główny cel, który przyświeca wszystkim tym reformom. Jest nim przestawić obecną gospodarkę opartą na liniowym modelu produkcji (w myśl zasady wyprodukuj – wyrzuć) na dużo bardziej perspektywiczny i dobry dla środowiska model gospodarki o obiegu zamkniętym (GOZ). W skrócie, sprowadza się on do wydłużenia cyklu życia produktów i zapobiegania wydobywaniu nowych surowców.
Niestety, do realizacji tych celów wciąż nam daleko. Skalę naszych inwestycyjnych i organizacyjnych zaniedbań dobitnie unaoczniła ostatnio Najwyższa Izba Kontroli, która sprawdziła, jak z odpadami radzą sobie wybrane samorządy.
Wyniki nie napawają optymizmem. Mimo światłych celów GOZ, samorządy postępowały z większością odpadów w najmniej pożądany dla środowiska sposób: składując je lub spalając. Ta pierwsza metoda dominowała w trzech z pięciu kontrolowanych województw (dotyczyła od 65 do 68 proc. wytworzonych odpadów). W dwóch pozostałych było to termiczne przekształcanie (od 38 do 46 proc. odpadów).
Pierwszy fundament to ROP
Duże nadzieje na poprawę tego stanu rzeczy pokładane są w reformie ROP, która ma być kompleksowym przemodelowaniem rynku i zerwaniem z dotychczasowymi patologiami. Według różnych szacunków, prawidłowo wdrożony ROP może zapewnić nawet 2 mld zł dodatkowych wpływów od przedsiębiorców produkujących towary w opakowaniach. Pieniądze te zasiliłyby gminy i branżę recyklingu, nie pozostając bez wpływu na cały sektor komunalny.
Niepewne pozostaje, jak ta zmiana ma wyglądać. I tu zaczynają się problemy, bo od ponad dwóch lat trwa przeciąganie liny między wszystkimi uczestnikami rynku, z których każdy inaczej widzi swoją rolę i obowiązki w nowym systemie. – Projektując skuteczny ROP, musimy zastanowić się, kto ma być odpowiedzialny za zbieranie odpadów opakowaniowych, ich sortowanie i recykling? Czy wszystkie te zadania powinny być skupione w rękach jednego czy kilku konkurujących ze sobą podmiotów? Nie sposób w tym momencie uciec też od pytania, jaką rolę w systemie miałaby pełnić organizacja odzysku? – zastanawia się Anna Sapota, wiceprezes ds. relacji rządowych w Europie Północno-Wschodniej w TOMRA. I dodaje, że takich wątpliwości i sprzecznych wizji wciąż jest więcej niż gotowych odpowiedzi.
Zwraca przy tym uwagę, że w dyskusjach o ROP wiele mówi się o pokrywaniu niezbędnych kosztów recyklingu odpadów pochodzących z selektywnej zbiórki, zapominając, że dziś największą część strumienia stanowią odpady zmieszane. – Wykonaliśmy testy w Niemczech, które pokazały, że nawet po 20 latach obowiązkowej segregacji, wciąż ponad połowa plastików trafia do odpadów zmieszanych. Pytanie, kto w nowym systemie powinien więc wziąć odpowiedzialność za finansowanie sortowania, doczyszczania i recyklingu tych dużo trudniejszych w przetworzeniu frakcji? – pyta Anna Sapota.
W jej ocenie ROP, niezależnie od tego, na jaki model organizacyjny ostatecznie zdecyduje się Ministerstwo Klimatu i Środowiska, wprowadzi fundamentalną zmianę: przesunie ciężar odpowiedzialności za zagospodarowanie odpadów z mieszkańców i gmin na producentów. To oni będą musieli w większym niż obecnie stopniu finansować zbieranie, sortowanie i recykling pozostałości po swoich produktach.
– Zmiany odczują też recyklerzy. Nie mówimy tu jednak o jakimś bliżej nieokreślonym „dofinansowaniu” branży, lecz o fundamentalnej zmianie funkcjonowania rynku. Dziś kluczowe dla jej rozwoju jest zapewnienie stabilności dostaw oraz odbiorców dla przetworzonego surowca. To może zapewnić organizacja odzysku reprezentująca producentów, którzy wprowadzają surowiec na rynek oraz odbierają surowiec w postaci recyklatu. Jeśli odejdziemy od „handlu kwitami” i obarczymy organizację odzysku obowiązkiem zaaranżowania recyklingu, to zdejmiemy z gmin (a najczęściej de facto z sortowni) konieczność znalezienia recyklera, a także ryzyko związane ze zmianą wartości surowca. Koszty te poniesie producent – mówi ekspertka. Dodaje, że idealnie powinno to doprowadzić do sytuacji, w której zagospodarowanie odpadów opakowaniowych byłoby dla gmin neutralne finansowo.
– Taki model partycypacji biznesu w kosztach będzie dużo sprawiedliwszy niż ten, który mamy obecnie, gdzie mieszkańcy płacą tyle samo, niezależnie czy wyrzucają jedną plastikową butelkę w miesiącu, czy dziesięć dziennie. Jeżeli wyższa opłata będzie ujęta w cenie produktu, to będzie ponosił ją każdy kupujący, proporcjonalnie do tego, ile i z jakich towarów korzysta. Zbliżymy się tym sposobem do najsprawiedliwszej metody płacenia za odpady, czyli zasady „pay as you throw”, która polega na tym, że każdy mieszkaniec płaci dokładnie za tyle odpadów, ile wyprodukował – mówi Anna Sapota.
Czas na system kaucyjny!
ROP, choć będzie kluczowy dla całego systemu, nie jest jedynym narzędziem, które może uzdrowić gospodarkę odpadami. Wielu ekspertów upatruje takiej szansy w systemie kaucyjno-depozytowym na opakowania. Jego założenie jest proste: wybrane rodzaje opakowań (np. butelki plastikowe, szklane, puszki aluminiowe) byłyby objęte kaucją w wysokości np. kilkudziesięciu groszy, która byłaby zwracana kupującemu w momencie, gdy ten zwróci opróżnione opakowanie do specjalnego automatu lub odniesie do dowolnego sklepu objętego systemem.
Takie rozwiązanie pozwoliłoby wydzielić część wartościowych frakcji, które nie mieszałyby się z innymi odpadami. Zebrane tym sposobem opakowania byłyby bardziej jednolite i czyste, co ułatwiłoby ich późniejsze przetworzenie. W perspektywie dwóch–trzech lat pozwoliłoby to stworzyć stabilny strumień odpadu, który trafiałby do recyklingu.
O tym, że takie systemy się sprawdzają, świadczą przykłady 10 krajów w Europie, które już takie rozwiązania wdrożyły. – Ich średnia efektywność w Europie wynosi aż 90 proc. Najlepszymi praktykami na rynku charakteryzują się systemy skandynawskie, które działają od wielu lat. Ale dobrze sprawdzają się też rozwiązania relatywnie nowe, wprowadzone w krajach bałtyckich, np. w Estonii i na Litwie, która już w drugim roku po wdrożeniu systemu zebrała aż 92 proc. butelek PET – mówi Anna Sapota.
Jak zaprojektować efektywny system?
Czy takie rozwiązanie przyjmie się też w Polsce? Przekonane do systemu kaucyjno-depozytowego jest Ministerstwo Klimatu i Środowiska, które zapowiadało, że nad takim rozwiązaniem pracuje i chciałoby je wdrożyć razem z reformą ROP. Do tej pory nie przedstawiono jednak szczegółowych wytycznych, jak system miałby zostać uregulowany, czyli kto by go finansował, jakie rodzaje opakowań byłyby objęte kaucją oraz jakimi metodami byłyby one zbierane: przy użyciu automatów czy ręcznie, zliczane przez pracowników punktów handlowych.
– Jesteśmy uczestnikami ponad 40 systemów kaucyjnych na całym świecie i widzimy, że są one różnie uregulowane. Z naszego doświadczenia wynika, że zdecydowanie bardziej sprawdzają się powszechne, a nie dobrowolne systemy depozytowe. Jednak żaden system nie ma szans efektywnie działać bez ściśle określonych ram prawnych, zdefiniowania ról wszystkich interesariuszy oraz uregulowania np. ram czasowych i celów, czyli poziomów zbiórki. Uważam, że tak fundamentalne kwestie muszą być określone w ustawie – wskazuje Anna Sapota.
Zmiany pilnie konieczne
Niezależnie od poglądów na temat, jak powinny wyglądać ROP i system kaucyjny, wśród ekspertów panuje zgoda co do jednego. Dziś, bardziej niż kiedykolwiek, potrzebujemy całościowego podejścia do problemów, z którymi się mierzymy, a nie doraźnego łatania dziur w krajowej legislacji, byle tylko zażegnać kryzys i utrzymać koszty po stronie mieszkańców na jak najniższym poziomie.
– Punktowe rozwiązania nam się nie sprawdzą. Trzeba zaplanować działania na wielu płaszczyznach, spójne ze sobą. I przede wszystkim jak najszybciej przyjąć odpowiednią legislację. Konieczne jest stworzenie nowej infrastruktury, ustalenie ról dla wszystkich interesariuszy oraz znalezienie źródeł finansowania – przekonuje Anna Sapota.
Sęk w tym, że prace nad stosownymi regulacjami przedłużają się, a na konkretny projekt przepisów branża czeka już ponad dwa lata. A to właśnie czas jest na wagę złota, bo każdy miesiąc zwłoki tylko pogłębia dotychczasowe problemy na rynku i oddala nas od celów GOZ. Presję wywierają na nas też terminy sztywno określone przez dyrektywę odpadową. Zgodnie z nią nowe przepisy ROP mają obowiązywać najpóźniej od 2023 r.
– Te dwa lata, które nam zostały, to naprawdę niedużo, gdy weźmiemy pod uwagę, jak wielka rewolucja czeka całą branżę, producentów i gminy. Wszyscy oni będą musieli dostosować się do zupełnie nowych obowiązków i warunków prowadzenia działalności, zaplanować inwestycje, zebrać fundusze, podzielić się zadaniami – mówi Anna Sapota.
Problem w tym, że brakuje wizji, jak cały system będzie wyglądać w najbliższych latach. A ta niepewność rzutuje na każdy aspekt działalności przedsiębiorców i gmin. – Branża jest gotowa na zmiany i chce budować przyszłość opartą na GOZ, ale inwestowanie na tak niestabilnym rynku, na którym wciąż brakuje regulacji wynikających z przepisów unijnych, jest obarczone ogromnym ryzykiem. Wielu przedsiębiorców i wiele gmin po prostu nie wie, co czeka ich w perspektywie kilku lat. W efekcie zawiesili oni kluczowe decyzje, czekając na przedstawienie spójnego i dalekosiężnego planu, który będzie później konsekwentnie realizowany – mówi ekspertka. I dodaje, że im więcej czasu będą miały gminy i inni uczestnicy systemu na przygotowanie się do działania w nowych warunkach, im większa będzie przewidywalność w branży, tym lepiej będzie dla całego rynku.
Opracował JP
Partner
Materiały prasowe