Skrócenie czasu pracy, limit majątku i dochodu czy bezwarunkowy dochód podstawowy to do niedawna czysto akademickie koncepcje, które zaczynają wchodzić do debaty ekonomicznej głównego nurtu. O tym, jak kryzys związany z COVID-19 oraz nadchodzący kryzys klimatyczny wpływają na zmianę sposobu myślenia o gospodarce Paweł Szypulski, dyrektor programowy Greenpeace rozmawia z Timothée Parriquem, doktorem ekonomii, związanym z Uniwersytetem Clermont Auvergne i Uniwersytetem Sztokholmskim.
Media

Twierdzi pan, że niezbędna jest równoczesna walka z nierównościami społecznymi i kryzysem klimatycznym. W jaki sposób te dwie kwestie są ze sobą powiązane i jakie działania pan rekomenduje?

Pamiętajmy o ruchu żółtych kamizelek we Francji. Regresywny podatek od paliw wprowadzony wkrótce po zniesieniu podatku majątkowego – oto doskonały przepis na ogólnokrajowe protesty. Niech będzie to przestroga dla każdego, kto próbuje zmierzyć się z problemami ekologicznymi, ignorując kwestię nierówności. Powinno być odwrotnie: osoby w najtrudniejszej sytuacji, czyli te najmniej zdolne poradzić sobie ze zmianą, powinny być w największym stopniu chronione podczas odchodzenia od paliw kopalnych. Pójdźmy jednak dalej. Nierówności nie są oderwane od kryzysu ekologicznego. Powiedziałbym wręcz, że kryzys ekologiczny jest w rzeczywistości ich konsekwencją. Obecnie mamy wiele empirycznych dowodów na to, że to bogaci są w największym stopniu odpowiedzialni za szkody w środowisku. Jeśli tak jest, prowadzenie kampanii na rzecz ograniczeń majątkowych (na przykład opodatkowanie majątku, połączone z wprowadzeniem podatków luksusowych od towarów i usług intensywnie eksploatujących środowisko naturalne) ma uzasadnienie ekologiczne, ponieważ zmniejsza możliwość zanieczyszczania środowiska przez osoby najzamożniejsze. W świecie u progu katastrofy środowiskowej nadmierna konsumpcja powinna być postrzegana jako forma ekologicznego przestępstwa.

To by oznaczało diametralną zmianę sposobu myślenia, ale kryzys związany z COVID-19 wydaje się otwierać nowy rozdział w debacie na temat wad neoliberalnego modelu gospodarki. Rozwiązania do niedawna uznawane za ekstrawaganckie koncepcje akademickie – takie jak bezwarunkowy dochód podstawowy czy podatek od majątku – wchodzą do głównego nurtu. Czy to punkt zwrotny?

To zdecydowanie punkt zwrotny – przebudzenie na niespotykaną dotąd skalę. Budujące jest, że katalog politycznie akceptowalnych polityk poszerza się. Wyzwaniem będzie teraz połączenie ich ze sobą, aby zapoczątkować długotrwałe zmiany o charakterze strukturalnym. Oto prawdziwe wyzwanie: zastosować w praktyce nowatorskie polityki nie po to, by naprawić obecny system gospodarczy, ale aby przejść na zupełnie inny.

Czy dziś można sobie wyobrazić i zbudować inny system społeczno-gospodarczy?

Czy można go sobie wyobrazić? Tak, robiono to już niezliczoną liczbę razy. Przykładami konkretnych koncepcji mogą być austriacka „gospodarka na rzecz dobra wspólnego”, francuska „ekonomia społeczna i solidarna” czy brytyjskie „miasta przemian”. To faktycznie istniejące plany, które przedstawiają alternatywę dla kapitalizmu, a jest też wiele innych. Zbudowanie takiego systemu to jednak inne wyzwanie, zwłaszcza biorąc pod uwagę szybkość i skalę działań niezbędnych, aby zapobiec katastrofie środowiskowej. Dlatego musimy poświęcić dużo czasu i włożyć dużo wysiłku w budowanie bardziej odpornych gospodarek, a do tego zrobić to jak najszybciej. To proste: musimy z taką samą pieczołowitością walczyć z degradacją środowiska i nierównościami, jak z wirusem. Obawiam się, że COVID-19 to tylko zapowiedź gorszych kryzysów, które są przed nami. Musimy jak najszybciej wyciągnąć wnioski z pandemii i zdać sobie sprawę, że gospodarki uzależnione od wzrostu są radykalnie nieprzystosowane do antropocenu. To może być największe wyzwanie XXI wieku.

Tej jesieni ukaże się raport „A rainbow for change”, który przygotowuje pan wspólnie z Riccardem Mastinim. Jedną ze wspomnianych przez was koncepcji są „rewolucyjne reformy”. Co przez nie rozumiecie?

Nie musimy wybierać między reformą a rewolucją. Potrzebujemy reform ukierunkowanych na samą strukturę istniejącego systemu – reform na rzecz rewolucji. Dobrym przykładem jest skrócenie czasu pracy do, powiedzmy, czterodniowego tygodnia pracy. Jeśli będziemy spędzać mniej czasu w pracy, więcej poświęcimy go na tworzenie i utrzymywanie alternatywnych form świadczenia usług, takich jak rolnictwo wspierane przez społeczność lokalną, sieci wymiany przedmiotów, mieszkania socjalne, waluty lokalne i spółdzielnie konsumenckie. Mniej pracy w gospodarce pieniężnej to niewielka zmiana z potencjalnie dużymi, rewolucyjnymi konsekwencjami.

Polacy są jednym z najdłużej pracujących społeczeństw pośród krajów OECD. Jakie byłyby korzyści z takiej zmiany?

Zalecamy skrócenie czasu pracy z trzech głównych powodów. Po pierwsze, aby dzielić się pracą. Niektórzy ludzie są przepracowani, co powoduje zarówno szkody psychologiczne, jak i społeczne, podczas gdy inni albo pracują zbyt mało ze względu na niestabilną formę zatrudnienia, albo pracy nie mają. Naszą propozycją jest redystrybucja godzin pracy. Drugim powodem jest wpływ na środowisko – mniej przepracowanych godzin oznacza mniejszą produkcję, a tym samym mniejsze zużycie zasobów i mniej zanieczyszczeń. Zamiast pracować 50 godzin tygodniowo, będąc zmuszonym do kupowania fast foodów i szybkiego przemieszczania się, można by jeździć na rowerze do pracy i spędzać więcej czasu we wspólnotowym ogrodzie, uprawiając własne warzywa. Celem skrócenia czasu pracy nie byłaby bezczynność, ale uwolnienie czasu na aktywność inną niż zarobkowa. Oto właśnie trzeci powód – uwolnienie czasu. Skrócenie czasu pracy zapewnia przestrzeń do odpoczynku, nauki, opieki i udziału w życiu politycznym.

Inna propozycja, która pada w raporcie „A rainbow for change”, może być szokująca dla opinii publicznej w krajach takich jak Polska. Chodzi o wprowadzenie limitu dochodu i majątku. Co to oznacza i jakie jest uzasadnienie tego pomysłu?

Ogólna logika jest następująca: jeśli nierówność jest niepożądana – a obecnie istnieje wiele dowodów empirycznych, że tak jest – to powinny istnieć ograniczenia jej skali. Zacznijmy od dochodu. Jednym ze sposobów ograniczenia zjawiska nierówności jest zmniejszenie rozpiętości pomiędzy najniższym a najwyższym dochodem. Na przykład można by przyjąć, że najwyższa płaca nie może przekroczyć dziesięciokrotności płacy minimalnej – na tym polega koncepcja płacy maksymalnej. Analogicznie w przypadku majątku – po osiągnięciu pewnego progu dodatkowy majątek należy uznać za nadmierny, szczególnie jeśli podstawowe potrzeby części społeczeństwa pozostają niezaspokojone. Jedną z najbardziej bezpośrednich form redystrybucji byłby podatek od majątku osobistego, rozliczany w perspektywie rocznej. Zasady byłaby prosta – stworzyć pomost, aby dobrobyt mógł popłynąć z góry w dół.

W niektórych krajach debata na temat bezwarunkowego dochodu podstawowego nabiera rzeczywistego wymiaru. Jakie jest pana podejście do takiego rozwiązania?

W czasie pandemii wiele gospodarstw domowych popadło w ubóstwo, dlatego kilka rządów wprowadziło bezpośrednie świadczenia pieniężne gwarantujące minimalny dochód. W obliczu nadchodzących dużych przemian sektorowych (np. kurczenia się sektora paliw kopalnych) można zakładać, że jeszcze więcej osób będzie potrzebowało tymczasowej pomocy. Pytanie, jak takiej pomocy udzielić? Problem dochodu podstawowego polega na tym, że jest on niewrażliwy na nierówności i przekazywany w postaci środków do swobodnego wydatkowania, co oznacza, że można je wykorzystać na zakup czegokolwiek. Jeśli chcemy zmienić strukturę gospodarki, potrzebujemy bardziej precyzyjnego instrumentu. Proponujemy wprowadzenie świadczenia zapewniającego niezależność – mieszanki waluty krajowej, walut alternatywnych oraz swobodnego dostępu do towarów i usług (zgodnie z koncepcją powszechnych usług podstawowych). Podstawowe usługi byłyby powszechne, ale część pieniężna zasiłku różniłaby się w zależności od potrzeb. To kolejna rewolucyjna reforma – walczymy z ubóstwem i jednocześnie stymulujemy ekonomię społeczną. Założeniem jest zapewnienie dostępu, na przykład, do mieszkania (jak w przypadku Wiednia, gdzie zapewniane są lokale socjalne), energii (odnawialnej i zarządzanej lokalnie, jak na duńskiej wyspie Samsø) i transportu (darmowy transport publiczny jak w Dunkierce we Francji). Dzięki temu powyższe dobra nie posłużą do kapitalistycznej akumulacji majątku, jak miałoby to miejsce w przypadku przedsiębiorstw nastawionych na zysk, prosperujących kosztem najsłabszych. Również i w tym przypadku celem byłaby reorganizacja gospodarki, tak aby skupiała się na zaspokajaniu potrzeb, a nie na zarabianiu pieniędzy.

Posłużył się pan kilkoma przykładami już wdrożonych rozwiązań gospodarki alternatywnej. Czy są jeszcze jakieś inne warte uwagi, np. na poziomie krajowym?

To, między innymi, „Prawo Matki Ziemi” z Boliwii, francuska „ekonomia społeczna i solidarna” obejmująca wiele lokalnych walut, niemiecka organizacja recyklingu, „budżet dobrobytu” Nowej Zelandii czy „szczęście narodowe brutto” w Bhutanie. Warto jednak spojrzeć na to zagadnienie z bardziej lokalnej perspektywy – istnieje wiele przykładów nie tylko państw, ale także regionów, miast, dzielnic, przedsiębiorstw i stowarzyszeń eksplorujących nowe formy ładu gospodarczego. Obecnie naszym wyzwaniem jest uczenie się od siebie nawzajem i wspólne eksperymentowanie.

Rozmowę przetłumaczył Piotr Andrzejczak