Mateusz Morawiecki zasiądzie dziś z przywódcami pozostałych 27 krajów członkowskich do rozmów o neutralności klimatycznej. Obok Polski na osiągnięcie zeroemisyjności w 2050 r. do tej pory nie zgodzili się Czesi i Węgrzy. Od wciągnięcia tych trzech stolic na pokład zależy, czy Unia Europejska będzie mogła na madryckim szczycie zaprezentować się jako światowa forpoczta walki o zatrzymanie zmianklimatycznych.
Polski rząd w ostatnim tygodniu budował przekaz pod pozytywny wynik szczytu. Warszawę satysfakcjonowało zaproponowane przez przewodniczącą KE Ursulę von der Leyen 100 mld euro na transformację energetyczną (chodzi zarówno o bezpośrednie transfery, jak i pożyczki na zielone rozwiązania). Dlatego we wtorek oświadczenie ministra ds. europejskich Konrada Szymańskiego, który powiedział, że na razie nie ma gruntu pod porozumienie, zostało odebrane jako spore zaskoczenie. Ale tak naprawdę jeszcze w zeszłym tygodniu minister zapowiadał, że sprawa się nadal waży i decyzja ostatecznie zostanie podjęta dopiero na szczycie.
To, że Komisja Europejska zapowiedziała wyasygnowanie na transformację energetyczną 100 mld euro, to jedno. Ale kraje członkowskie i ich zgoda to drugie. Wśród nich są państwa, które nie zgadzają się na podwyższanie zobowiązań w europejskim budżecie i są gotowe walczyć o to do ostatniej kropli krwi. Ich zgoda na dodatkowe pieniądze na transformację energetyczną może nie być łatwa. Tak się jednak składa, że najwięksi zwolennicy zaciskania pasa – tacy jak Szwecja, Dania, Holandia i Finlandia – to kraje, którym najbardziej zależy na przyjęciu ambitnych celów klimatycznych. Polska na tym szczycie powinna więc walczyć o wpisanie w konkluzje ze szczytu razem z neutralnością klimatyczną konkretnych zobowiązań finansowych ze strony UE. Innymi słowy, swoją zgodę może nadal warunkować gwarancjami wsparcia.
Polska, wetując neutralność klimatyczną na szczycie w czerwcu wraz z trzema innymi krajami (na tamtym etapie w obozie zielonych sceptyków była jeszcze Estonia), wymogła na Brukseli konkretne wsparcie dla krajów takich jak my, które transformację mają dopiero przed sobą. Drugie weto oznaczałoby, że Polska tym asem z rękawa, jakim jest zgoda na zeroemisyjność, jeszcze chwilę będzie mogła pograć. Mogłoby to pomóc chociażby w dalszych negocjacjach budżetowych, które w nowym roku wejdą w fazę ostateczną. Trudno sobie jednak wyobrazić, by dalsze blokowanie neutralności klimatycznej – i to w momencie, w którym Unia Europejska chce dobrze wypaść na forum międzynarodowym – nie spotkało się z reperkusjami w europejskiej polityce. Taki ruch mógłby zniechęcić Brukselę do dalszego szukania porozumienia z Polską. Pokusa, by politykę klimatyczną realizować bez oglądania się na nas, byłaby ogromna.
Zwłaszcza że o klimacie przyjdzie rządowi Prawa i Sprawiedliwości rozmawiać z architektem nowego zielonego ładu Fransem Timmermansem, z którym prowadził w ostatnich latach zażarty spór o praworządność. Polska jest znowu potencjalnie najłatwiejszym celem do grillowania. Tylko tym razem na ruszcie ekologicznym. O tym świadczy wywiad, jakiego Holender udzielił włoskiemu dziennikowi „La Repubblica”. Timmermans sugerował w nim, że Polacy z PiS i Niemcy z CDU w obawie o swój przemysł mogą blokować kwestie klimatyczne w europarlamencie. Polityk z pewnością ma też na uwadze, że PiS przyczynił się do zablokowania jego kandydatury na szefa KE. Ale zabiegając o poparcie w europarlamencie na nową kadencję, Timmermans zapowiedział też wsparcie Polski w wysiłkach transformacyjnych. Z pewnością nie była to kurtuazja. Od jakości współpracy z Warszawą w dużej mierze będzie zależeć jego własny sukces jako realizatora zielonego ładu. Holender, otrzymując to zadanie, dostał potężne narzędzie do ręki, ale nieumiejętne posługiwanie się nim może zatopić nie tylko PiS, ale również jego samego.