- Problemy klimatyczne to temat, który zaczyna dominować w UE i będzie miał wpływ na politykę rolną. Można się spodziewać w tej dziedzinie bolesnych decyzji - mówi Marek Prawda.
Magazyn DGP 27.09.19 / Dziennik Gazeta Prawna
Marek Prawda Od 2016 r. dyrektor Przedstawicielstwa Komisji Europejskiej w Polsce. W latach 2012–2016 stały przedstawiciel RP przy Unii Europejskiej. Wcześniej był ambasadorem RP w Szwecji i Niemczech.
Powinniśmy się cieszyć z tego, że Ursula von der Leyen zaoferowała nam tekę komisarza ds. rolnictwa?
Kraje naszego regionu nie mają na swoim koncie większych osiągnięć po ostatnim rozdaniu najwyższych stanowisk w UE. Teki komisarzy były dla nich ostatnią szansą na uzyskanie narzędzi wpływu na unijną politykę. Mamy w sumie trzech wiceszefów Komisji Europejskiej z Europy Środkowo-Wschodniej, w tym jednego wiceprzewodniczącego wykonawczego Valdisa Dombrovskisa z Łotwy (gra podwójną rolę: oprócz sprawowania funkcji komisarza ds. usług finansowych koordynuje też sprawy gospodarcze – red.). Teka rolnictwa jest ważnym dla Polski obszarem. Przyszły komisarz będzie miał jednak do przekazania społeczeństwu trudne informacje. Problemy klimatyczne to temat, który zaczyna dominować w UE i będzie miał wpływ także na politykę rolną. Można się spodziewać w tej dziedzinie bolesnych decyzji.
Chodzi np. o cięcia we wspólnej polityce rolnej?
Cięcia są postulatem wysuwanym od bardzo wielu lat i komisarz ds. rolnictwa będzie musiał się z nim zmierzyć. Ale przede wszystkim należy spodziewać się skierowania znacznie większej części budżetu niż dotychczas na tzw. zielone cele.
W ramach teki rolnictwa?
W całej Komisji. Nie ma osobnego instrumentu wspierania działań klimatycznych. Prawdopodobnie wydatki na te cele będą stanowić 25 proc. wszystkich programów w ramach budżetu UE. Ale mnożą się też propozycje przesunięcia np. środków z polityki rolnej, przyznawanych krajom członkowskim „w kopertach”, do centralnie rozdzielanych funduszów na ambitne cele środowiskowe. Czyli o część pieniędzy trzeba będzie teraz konkurować z innymi. Komisarz ds. rolnictwa z jednej strony będzie musiał stawić czoło propozycjom cięć budżetowych, z drugiej zaś zareagować na plany wydawania coraz większych pieniędzy na działania klimatyczne. Trzeba będzie szukać funduszy dla wsi także gdzieś indziej. To wymaga wyobraźni i nowego podejścia. Widzę w tym wielkie wyzwanie, ale również szansę dla wszystkich, którzy zajmują się rolnictwem. Do tej pory Europejski Bank Inwestycyjny przeznaczał ok. 28 proc. swoich funduszy na projekty związane z klimatem. Teraz ma to być 50 proc. Inny przykład: hodowla bydła odpowiada za ok. 8 proc. emisji dwutlenku węgla, co do niedawna mało kogo interesowało. Teraz, kiedy cele klimatyczne stają się priorytetami UE, stało się to nagle dużym problemem. Patrząc z polskiej perspektywy, im szybciej nauczymy się pozyskiwać fundusze na cele związane z ochroną środowiska na terenach wiejskich, tym lepiej poradzimy sobie z kompensowaniem możliwych strat.
Czy w tej kadencji europarlamentu jest realna szansa, że przeciętne dopłaty dla polskich rolników wzrosną do poziomu średniej europejskiej?
Zakładane cięcia na politykę rolną są stosunkowo niewielkie w porównaniu z redukcją budżetu na politykę spójności. Będziemy się nadal zbliżać do średniej, ale głównie dlatego, że dopłaty dla bogatszych krajów będą obcinane bardziej niż nasze.
Na ile teka rolnictwa pomoże nam dobijać targów w Brukseli?
Jest to teka techniczna, jej zakres działań jest precyzyjniej zdefiniowany niż w przypadku innych obszarów. Są teki, które o wiele bardziej łączą się z innymi. Rolnictwo do nich nie należy. Jednak, tak jak w innych przypadkach, także tutaj można zawierać porozumienia, wchodzić w sojusze, budować poparcie.
Czy osoby nominowane na komisarzy powinny się spodziewać grillowania w Parlamencie Europejskim?
PE nie był w najlepszym nastroju po wyborze Ursuli von der Leyen na przewodniczącą Komisji, co pokazują wyniki głosowania nad jej kandydaturą. Tak jak dotychczas izba będzie starała się pokazać, że nie jest aktorem malowanym, że ma własne poglądy. Do tej pory podczas wysłuchań w komisjach parlamentarnych zawsze niektórym kandydatom przyglądano się baczniej niż innym. Gdy nie wypadali najlepiej, woleli się sami wycofać albo rządy robiły to za nich, żeby nie narażać ich na porażkę przy głosowaniu plenarnym. Kandydaci na komisarzy otrzymali kwestionariusze, w których mieli wskazać swoje kompetencje, określić stopień przywiązania do celów unijnych, zadania, jakie widzą przed sobą. Wszystkie odpowiedzi miały spłynąć do 26 września. Od 30 września do 8 października będą toczyć się wysłuchania, które rzucą światło na to, kim są kandydaci. Potem, po ich zaopiniowaniu przez komisje parlamentarne, izba w głosowaniu plenarnym zadecyduje, czy akceptuje całą Komisję Europejską.
Do tej pory średnio co pięć lat Parlament Europejski wymuszał zmianę kandydata przynajmniej z jednego państwa. Jest w tym jakaś logika? Chodziło o kwestie polityczne, konkretne poglądy?
Zwykle były dwa powody. Pierwszy dotyczył tego, że kandydat miał nie do końca wyjaśnione sprawy u siebie w kraju, dlatego sugerowano, by dany rząd przedstawił inną osobę, która nie budziłaby wątpliwości. Drugi powód to obawy o brak kompetencji. Zdarzyło się też, że kandydat włoski Rocco Buttiglione w 2004 r. został odrzucony, bo reprezentował poglądy, które były nie do przyjęcia dla części Parlamentu Europejskiego.
To znaczy miał konserwatywne poglądy. Co – biorąc pod uwagę ideowy rodowód Roberta Schumana i innych ojców założycieli – jest ironią losu.
Nie chodzi o to, czy miał poglądy konserwatywne, czy nie, lecz o to, czy były one zgodne z fundamentalnymi wartościami traktatowymi, na których zbudowana jest wspólnota. Parlament Europejski jest od tego, by zadawać pytania. Teraz będzie z tego obficie korzystał. W przeszłości większość w izbie miały dwie siły polityczne – chadecja i socjaldemokracja. Rozwój sytuacji był więc przewidywalny, co miało też swoje wady – mówiono, że jeżeli ktoś nie należy do mainstreamu chadeckiego lub socjaldemokratycznego, to szanse, aby przeforsował swój postulat, nawet jeśli wysuwał najlepsze pomysły, były nieproporcjonalnie małe. Musiał wejść w porozumienie z najsilniejszymi, innej drogi nie było. To zarzut, który trzeba brać poważnie. Dotychczasowa sytuacja napędzała też antyeuropejski populizm. Można było dowodzić, że istniejący stan rzeczy jest opresyjny. Że się przedstawia ludziom świat bezalternatywny.
Salon wykluczonych.
Tak, niektórzy mogli się czuć niewystarczająco uwzględniani w polityce unijnej. Teraz jednak chadecja i socjaldemokracja nie mają już większości, nie mogą więc same wszystkiego przeforsować. Obecnie mówi się przynajmniej o czterech grupach, z którymi trzeba się bardziej liczyć i które zbudują nieformalną koalicję. Taka sytuacja jest kłopotem dla każdej demokracji, bo im więcej partnerów, tym trudniej się dogadać. Ale przez to poglądy wyborców są lepiej odzwierciedlone. Generalnie trzeba patrzeć na nowy rozkład sił jako na pewną szansę dla Parlamentu Europejskiego. Nie wiemy jeszcze, jak to zadziała. Wysłuchania komisarzy będą pierwszym testem.
Wybory europejskie umocniły Zielonych w europarlamencie, a klimat stał się priorytetem dla Ursuli von der Leyen. Czy kandydaci powinni pokazać, jak ważna jest dla nich ochrona środowiska, by zagwarantować sobie pozytywną ocenę europosłów?
Od kandydatów na komisarzy nie oczekuje się ekwilibrystyki teoretycznej, lecz orientowania się w problemach, które trzeba rozwiązać. Mogą się spodziewać przede wszystkim pytań dotyczących tego, jak zamierzają to zrobić.
Czy problemem polskiego kandydata Janusza Wojciechowskiego może być kwestia nierozliczonych podróży, którą bada Europejski Urząd ds. Zwalczania Nadużyć Finansowych (OLAF)?
Jest kilku kandydatów na komisarzy, wobec których toczyły się lub toczą takie postępowania. Ważne jest to, czy wszystkie wątpliwości zostaną rozwiane.
Wojciechowski zasiadał przez kilka kadencji w Parlamencie Europejskim i był w nim szefem komisji rolnictwa, która teraz będzie go przesłuchiwać. To może mu pomóc?
Pewnie tak. Rolnictwo jest działką, która wymaga długoletniego doświadczenia. Działalność polskiego kandydata w PE potwierdza, że spełnia on to kryterium.
Do niedawna Frans Timmermans z ramienia KE toczył z polskim rządem spór o praworządność. W nowej Komisji będzie odpowiadał za sprawy klimatu. Czy jego walka z polskimi władzami przeniesie się teraz na to pole?
Timmermans otrzymał znaczącą i prestiżową tekę, bo przewodnicząca von der Leyen mówi o zbudowaniu nowego ładu klimatycznego jako o podstawowym wyzwaniu. Wiem, że było kilku kandydatów do przejęcia tego obszaru, bo daje on możliwość rozwiązywania całego pakietu spraw, które są dzisiaj dla Europy najważniejsze. Nie przypuszczam, aby Frans Timmermans czuł się uczestnikiem jakiegoś meczu. Zawsze uważał, że jest osobą odpowiedzialną za to, żeby zabiegać o przetrwanie UE i robił to bardzo konsekwentnie. Myślę, że z taką samą determinacją będzie walczył o neutralność klimatyczną, której osiągnięcie planuje się w 2050 r. Każdy zajmujący się tym komisarz będzie miał jednak świadomość, że regionom, które muszą radykalnie zmniejszyć swoją zależność od węgla, trzeba udzielić pomocy.
Przewodnicząca von der Leyen zapowiedziała już, że regiony uzależnione od węgla otrzymają wsparcie finansowe. Taki fundusz zielonej czy też – jak chce polski rząd – sprawiedliwej transformacji musi zostać zapisany w siedmioletniej perspektywie budżetowej. Jednak każdy kraj członkowski ma w tym przypadku prawo weta. Na ile więc można mieć pewność, że polskie regiony górnicze dostaną wsparcie?
Rozmawiałem na ten temat z przewodniczącą elekt Komisji podczas jej pobytu w Warszawie. Myślę, że jest ona świadoma tego, że bez wsparcia finansowego dla regionów nie uda się Unii odejść od węgla. Kiedy mówi, że nie powinniśmy się od siebie oddalać w Europie – Wschód od Zachodu – to rozumie przez to odpowiedzialność UE za osłonę procesu transformacji energetycznej, który dla Polski będzie bardzo trudny. Pojawi się też wielka pokusa opodatkowania emisji CO2. Do tej pory nie udawało się tego zrobić, bo w sprawach fiskalnych musi być jednomyślność. Na razie nie wyobrażam sobie, aby wszyscy wyrazili zgodę na tę propozycję. Znacznie więcej można osiągnąć w handlu uprawnieniami do emisji – tu do wprowadzenia nowych uregulowań wystarczy większość głosów. Spodziewam się ponadto, że coraz więcej kwestii klimatycznych zostanie uregulowanych w prawie unijnym. Co będzie oznaczać, że podejmowanie wielu decyzji w tym obszarze nie będzie już zastrzeżone dla szefów rządów.
Na czym miałoby polegać wsparcie polskich regionów zależnych od węgla?
Dobrego przykładu dostarcza Nadrenia Północna-Westfalia w Niemczech, gdzie udało się odejść od węgla poprzez dofinansowanie alternatywnych źródeł energii oraz zapewnienie grupom zawodowym pracującym w górnictwie pomocy w przekwalifikowaniu się i znalezieniu zatrudnienia w innych branżach. Ale tego musi chcieć także polski rząd. Górnicy są grupą, o którą zabiegały wszystkie kolejne rządzące w Polsce opcje polityczne. Myślę, że teraz rzeczywistość zmusi nas do bardziej zdecydowanych działań. Istotnie może w tym pomóc właśnie nowy unijny fundusz sprawiedliwej transformacji.
Jeśli społeczne koszty dochodzenia do neutralności klimatycznej będą wysokie dla naszego regionu, czy nie doprowadzi to do UE dwóch prędkości w sprawach klimatycznych – w której młodsi członkowie znajdą się w grupie sceptyków?
Na razie trudno to ocenić, bo prace nad różnymi wariantami rozwiązań dopiero się zaczęły. Muszą jednak istnieć różne ścieżki dochodzenia do celu, dopasowane do regionalnej specyfiki. Tak było wcześniej, gdy byłem polskim ambasadorem przy UE – zabiegałem wtedy, abyśmy nadal mogli korzystać z technologii węglowych, ale tych nowszych, efektywniejszych i czystszych. Tyle że Komisja widziała, iż pieniądze, które polski rząd uzyskuje ze sprzedaży uprawnień do emisji CO2, nie zawsze były przeznaczane na cele transformacji energetycznej. W tym przypadku Bruksela może być bardziej zdeterminowana, aby ulgi przyczyniały się też do postępu w odchodzeniu od węgla. A co do ryzyka powstania Unii dwóch prędkości, to byłbym ostrożny – nowi członkowie UE różnią się dziś w podejściu do spraw klimatycznych. Poza tym ostre podziały widać też w poprzek społeczeństw. Na przykład w Polsce coraz więcej ludzi – zwłaszcza młodych – głośno domaga się przyśpieszenia tempa transformacji energetycznej.
Czy będzie to oznaczało koniec tolerancji KE dla nowych technologii węglowych w tej kadencji?
Europejski Bank Inwestycyjny odszedł już od finansowania technologii węglowych. Myślę jednak, że Komisja nadal będzie podchodzić elastycznie do sytuacji w Polsce. Może wykorzystać fakt, że ma w tych sprawach pole manewru. Natomiast ważne jest, żebyśmy odzyskali swoją wiarygodność, czyli pokazali, że jesteśmy partnerem, który robi dobry użytek z otrzymywanych instrumentów łagodzenia kosztów reform energetycznych.
Skoro Timmermans zajął się klimatem, to co dalej ze sporem KE z polskim rządem dotyczącym praworządności i trwającą procedurą z art. 7? Czy sprawa ucichnie?
Teraz nie będzie już powodu, by mówić, że cały spór był efektem działań jednego komisarza. Sprawę podejmą inni. Wiceprzewodnicząca elekt Věra Jourová była inicjatorką mechanizmu uzależniającego wypłaty funduszy UE od przestrzegania praworządności. W tej kwestii ma decydować także komisarz Didier Reynders – pomysłodawca regularnego przeglądu przestrzegania praworządności we wszystkich krajach Unii. Skoro sprawą ma zająć się ta dwójka, to nie wyobrażam sobie, żeby coś się zmieniło. Komisja nie ma ambicji, aby rozwiązywać polskie problemy. Może to zrobić tylko Polska. Jednak KE musi pilnować, by tendencje zagrażające podstawom integracji unijnej nie przenosiły się gdzie indziej przez to, że sama na nie nie reaguje.
Czy UE, chcąc być klimatycznym prymusem, nie ryzykuje konkurencyjności swojej gospodarki – zwłaszcza jeśli porównamy jej podejście z postawą USA czy Chin?
Unia jest świadoma tego wyzwania, stąd zrodziła się koncepcja, by Dunka Margrethe Vestager miała w swoim portfolio zarówno kwestie konkurencji, jak i sprawy polityki cyfrowej. Zarówno cele UE, jak i instrumenty działania powinny być w jednym ręku. Sprostanie konkurencji ze strony USA i Chin – globalnych aktorów, którzy wspierają swoich championów – będzie dla Europy wyzwaniem. Ustanowienie wykonawczych wiceszefów Komisji jest próbą pogodzenia tego, jak pilnować wartości, nie tracąc szans na sprawiedliwe rywalizowanie z innymi. Do tej pory UE dobrze wychodziła na trzymaniu się swoich zasad. Budowanie murów czy protekcjonizm wcale nie okazały się lepszą ofertą. Dziś bardzo wielu partnerów na świecie chętnie i bez zwłoki zawiera z Unią umowy handlowe. Jest to odpowiedź na neoprotekcjonizm i wojny handlowe. Jeśli będziemy trzymać się razem, nasza pozycja względem państw, które chcą sprzedawać nam towary wytwarzane z naruszeniem naszych wartości, będzie silniejsza. Możemy sobie pozwolić na przyjęcie pewnych standardów, jak w sprawie klimatu, wbrew opowieściom, że Europa nakłada sobie kajdanki, dążąc do szybkiej redukcji emisji gazów cieplarnianych. Doświadczenie pokazuje, że Unia potrafiła wyznaczać kierunki, w których z czasem podążała większość.
A może zamiast najpierw wyznaczać datę, a potem zastanawiać się, jak jej dotrzymać, jak w przypadku neutralności klimatycznej, Unia powinna postąpić odwrotnie, by minimalizować zagrożenie?
Życie potrafi skorygować każdy plan, ale bez ambitnych celów nic by się nie udało zrobić. Czy rok 2050 jest realistyczny? Działamy dziś w stanie pewnego przerażenia skutkami zmian klimatu, z rosnącym poczuciem, że zostało nam mało czasu, by powstrzymać katastrofę. Rodzą się z tego plany, które choć mogą wydawać się nierealne, to służą mobilizacji.
Wyniki wyborów do PE pokazały, że Europejczycy oczekują działań w sprawach klimatycznych. Z drugiej strony protesty żółtych kamizelek sugerują, że trzeba zachować ostrożność, bo zachodnie społeczeństwa mogą powiedzieć „nie” kosztom nowego podejścia.
Dlatego ważne są efekty rozmów przewodniczącej Komisji z Europejskim Bankiem Inwestycyjnym, który ma plan uruchomienia olbrzymich środków na łagodzenie negatywnych skutków polityki klimatycznej. Wszyscy rozumieją, że radykalizacja celów nie pomoże, trzeba zaoferować coś w zamian. Uruchomiony w mijającej kadencji plan Junckera – początkowo przyjmowany z rezerwą – ostatecznie udowodnił, że można rozruszać inwestycje. Podobnie może być z kwestiami klimatycznymi. Jeśli EBI zastosuje mechanizm dźwigni finansowej, zachęci inwestorów prywatnych i swoimi gwarancjami zmniejszy ich obawy, to można osiągnąć sukces również w tej dziedzinie. Jeśli stworzymy atmosferę sprzyjającą inwestycjom w projekty klimatyczne i zapewnimy im odpowiednie osłony, będzie to najpoważniejsza próba wpłynięcia na losy świata. Taką ambicję ma nowa Komisja.
Czy to wszystko oznacza, że czeka nas jeszcze rewolucja w wieloletnim unijnym budżecie?
Redukcja o 60 proc. budżetu Funduszu Spójności i odejście od wieloletniej praktyki wspierania en masse biedniejszych państw na rzecz punktowego wspomagania tych, którym trzeba pomóc z różnych powodów, jest już taką rewolucją. Do tego dochodzi jeszcze położenie nacisku na programy zarządzane centralnie, np. te badawcze, aby UE mogła dotrzymać kroku innym państwom na świecie. Polska ma otrzymać w nowym budżecie wieloletnim o 23 proc. mniej pieniędzy niż wcześniej. Powinniśmy zastanowić się, jak je najlepiej wykorzystać.
Czyli nie ma wielkich szans na korzystną dla nas rewizję propozycji budżetowych?
Będzie nowa Komisja, nowe priorytety, więc jakieś zmiany mogą jeszcze nastąpić, ale raczej będą dotyczyły kwestii, które są postrzegane jako problemy – czyli klimatu, gospodarki cyfrowej czy konkurencji. KE będzie chciała zaproponować pomysły np. na to, jak poradzić sobie z międzynarodowymi korporacjami cyfrowymi, które wiele o nas wiedzą. Tylko tak duży gracz jak UE może zapobiec nadużywaniu przez nie swojej pozycji. Są już zresztą przykłady skutecznych działań Komisji w tym zakresie. Chyba pierwszy raz ma ona więcej narzędzi niż Amerykanie, którzy do niedawna byli wzorem w sprawach monopolowych. To druga – obok klimatu – kwestia, która będzie wpływała na to, na co wydamy pieniądze. ©