Resort środowiska nie chce niekontrolowanego wysypu nowych instalacji, ale wbrew jego intencjom takie inwestycje mogą wkrótce ruszyć z inicjatywy samych gmin.
DGP
Rosnące koszty gospodarki komunalnej i coraz większa presja rządzących na selektywną zbiórkę oraz recykling skłaniają samorządy do szukania alternatywnych dróg wyjścia ze śmieciowego impasu. Często oznacza to balansowanie na granicy legalności. Mowa o sytuacjach, gdy gminy decydują się inwestować w spalarnie, mimo że instalacje te nie są wpisane do wojewódzkich planów gospodarki odpadami (WPGO).
To ryzykowny ruch, bo nieuchronnie spycha on samorządy do konfrontacji z Ministerstwem Środowiska, które od dawna nie popiera budowy nowych instalacji, podkreślając, że jest to wbrew unijnej polityce. Z tego też powodu pieniądze na taką inwestycję musi wyłożyć w całości samorząd lub prywatna firma, bo przeciwna spalarniom UE nie dokłada do nich już ani złotówki. Koszty opiewają zaś na miliony złotych.

Niesubordynacja?

Mimo to na ostatnim posiedzeniu sejmowej podkomisji ds. monitorowania gospodarki odpadami zgłoszono, że do tej pory różne samorządy zainicjowały aż 10 projektów inwestycyjnych, które nie są wpisane do WPGO. Co więcej, jak zwrócił uwagę Paweł Głuszyński z Towarzystwa na rzecz Ziemi, trzy inwestycje już dostały pozytywne decyzje regionalnych dyrektorów ochrony środowiska (RDOŚ) o środowiskowych uwarunkowaniach, kolejne cztery są procedowane, a do tego „są aktywne sygnały o czynionych przymiarkach do budowy kolejnych siedmiu”. W praktyce oznacza to, że pierwsze proceduralne kroki do powstania instalacji – mimo że w WPGO nie ma o nich żadnej wzmianki – już poczyniono, i to za zgodą samych organów. Następne potrzebne dokumenty, by spalarnie zaczęły działać, to m.in. pozwolenie na budowę i pozwolenie zintegrowane.
Jednak na wydanie tego ostatniego – jak zapewnił wiceminister środowiska Sławomir Mazurek – zgody resortu na pewno nie będzie. Podkreślił przy tym jednoznacznie, że samorządy, którym doradzono takie inwestycje wbrew zapisom WPGO, wiele ryzykują.
– Obawiam się, że na przecięciu wstęgi po wybudowaniu takiego zakładu się skończy, bo bez pozwolenia zintegrowanego nie będą one mogły nic przetwarzać. A wtedy może się okazać, że w grę wejdzie biznes odszkodowawczy – zaznaczył Mazurek.

Kreatywne nazewnictwo

Za przykłady gmin, gdzie takie ryzyko istnieje, można wskazać m.in. Zamość, Żywiec i Tarnów. W tym ostatnim trwają właśnie prace nad rozbudową miejskiego przedsiębiorstwa energetyki cieplnej (MPEC). Niewpisana do WPGO instalacja, której wartość oszacowano na 140 mln zł, otrzymała już pozytywną decyzję RDOŚ w Krakowie. Co więcej, mimo odwołania złożonego m.in. przez sceptycznych wobec inwestycji mieszkańców i aktywistów, generalny dyrektor ochrony środowiska utrzymał decyzję w mocy.
Ministerstwo Środowiska już raz wytknęło prezydentowi Tarnowa, że nie może budować spalarni odpadów komunalnych. MPEC odpowiadało na to, że wcale nie planuje inwestować w spalarnię, tylko „instalację kogeneracji do produkcji energii z przetworzonych odpadów komunalnych, z wykorzystaniem ciepła do miejskiej sieci ciepłowniczej w Tarnowie”. Argumentacja ta przekonała RDOŚ. – Z dokumentów, które otrzymaliśmy, wynika, że dla przetwarzania tych odpadów nie jest wymagane wpisanie do wojewódzkiego planu – przekonywał Paweł Kozioł z RDOŚ w rozmowie z Radiem Kraków.
O tym, że samorządy świadomie stosują taką językową ekwilibrystykę, by pod hasłami np. „transformacji zakładu w kierunku gospodarki o obiegu zamkniętym” ukryć, że budują spalarnię, mówił sam wiceminister Mazurek. Sęk w tym, że takie kreatywne nazewnictwo to swoisty wybieg, by obejść procedury. Obecnie, zgodnie z wojewódzkimi planami, budować spalarni dla zmieszanych odpadów już nie można.
Wyjątkiem będą dwie zaplanowane instalacje, które skorzystają na prawach nabytych określonych w poprzednich wojewódzkich dokumentach. Poza nimi dopuszczono też powstanie 35 nowych instalacji do termicznego przetwarzania, ale już tylko wybranych frakcji – głównie odpadów resztkowych. To te, które są już po recyklingu i nie da się ich segregować.

Szukanie nowych furtek

Proceduralny chaos wynika też z luk w przepisach. Z jednej strony art. 186 ustawy – Prawo ochrony środowiska (t.j. Dz.U. z 2018 r. poz. 799.) wyraźnie stanowi bowiem, że inwestycja niezgodna z WPGO nie ma prawa otrzymać pozwolenia zintegrowanego. Z drugiej, w ocenie niektórych RDOŚ i urzędów marszałkowskich, które wspólnie uzgadniają i wydają decyzje środowiskowe, zapisy poszczególnych wojewódzkich planów wcale nie stoją na przeszkodzie, by inwestować w spalarnie.
Dlaczego? Jak przekonują, nowe instalacje mieszczą się jeszcze w wytycznych dotyczących postępowania z odpadami, które określono w poszczególnych WPGO. Mowa m.in. o maksymalnym poziomie termicznego przekształcania odpadów, które – jak stanowi Krajowy plan gospodarki odpadami 2022 – może dochodzić do 30 proc. w stosunku do wytwarzanych odpadów komunalnych w skali kraju oraz województwa.
Eksperci obawiają się jednak, że skoro ministerstwo zaplanowało powstanie 35 instalacji termicznego przekształcania, a teraz samorządy chcą budować kolejne poza tymi już uwzględnionymi w WPGO, to ilość spalanych przez nas odpadów może szybko wymknąć się spod kontroli i przekroczyć dozwolone progi. Okaże się bowiem, że zamiast maksymalnych 30 proc. do spalenia pójdzie 50 proc. – mówią. A wtedy ucierpi na tym recykling, który jest dużo bardziej pożądany niż termiczne przekształcanie.
Resort środowiska uspokaja, że ten scenariusz się nie ziści. Sławomir Mazurek zapowiedział też, że zamierza uważniej przyjrzeć się sytuacji w samorządach wymienionych podczas posiedzenia podkomisji, a na pozwolenia zintegrowane w przypadku inwestycji niezgodnych z WPGO nie mogą liczyć.
Rzecz w tym, że nawet tak stanowcza polityka nie zniechęca gmin. Mimo jawnej niechęci resortu chociażby grupa samorządowców z powiatów nowotarskiego i tatrzańskiego nie kryje, że chciałaby wybudować lokalną spalarnię. Mają przy tym świadomość, że taka inwestycja wymagałaby ingerencji w obowiązujący WPGO dla Małopolski, w którym dopuszczalny limit spalarni już się wyczerpał. Uważają jednak, że gra jest warta świeczki, bo lokalne firmy dyktują ceny zagospodarowania odpadów, a koszty systemu nieustannie tylko rosną.