Standardy kształcenia na uczelniach medycznych są bardzo zróżnicowane – twierdzi NIK. Przyszli lekarze skarżą się głównie na zajęcia praktyczne
Ministerstwo Zdrowia chciało, aby naukę na uniwersytetach medycznych rozpoczęło w tym roku o 20 proc. studentów więcej, jednak ostatecznie rektorzy uczelni medycznych wynegocjowali 14-proc. wzrost. – Nie otrzymamy za to dodatkowej dotacji, zróżnicowana jest też baza dydaktyczna – tłumaczy prof. Lech Chyczewski, rzecznik UM w Białymstoku. Uczelnia ta przyjmie w październiku o ponad 20 studentów więcej. Ze znalezieniem dla nich miejsca do nauki problemu nie będzie – kilka lat temu uniwersytet zbudował 70 nowych sal wykładowych. Nie zwiększy się jednak liczba wykładowców. – A ponieważ więcej pieniędzy nie będzie, oznaczać to będzie większe obciążenie dla kadr – tłumaczy prof. Chyczewski. To szczególnie istotne w przypadku zajęć praktycznych.
Niedawno na białostockiej uczelni kontrolę przeprowadziła Rada Akredytacyjna. Uznała ona, że 10 osób na ćwiczeniach klinicznych i zajęciach praktycznych na kierunku położnictwo „nie pozwalało na jednoznaczne stwierdzenie, że w tych warunkach możliwe jest osiągnięcie założonych efektów kształcenia w zakresie umiejętności”. I wydała zalecenie, by zajęcia odbywały się w grupach nie większych niż 4–8 osób. Odpowiedź uczelni była jednoznaczna: „stałe obniżenie liczebności grup wymagałoby zwiększenia finansowania z budżetu państwa, gdyż obecnie przekazywane środki pokrywają koszty uczelni w około 60 proc.”. Profesor Chyczewski wylicza, że można przygotować zajęcia dla 5 osób, tyle że to dwa razy większy koszt dla uczelni.