Motywowanie zawsze ma skłaniać do działania w określonym kierunku i celu. A zatem ważne jest, kto motywuje i do jakich działań. I kto na nich zyskuje.

Upuszczanie krwi jest zabiegiem, który działa pozytywnie w niektórych przypadkach, jednak nie nadaje się jako remedium na wszystkie choroby. A tak właśnie było stosowane w medycynie średniowiecznej i aż do końca XIX w. Podobnie jest z punktami w nauce. Mogłyby być skuteczne w wybranych obszarach, np. – jak proponują Szwedzi – do oceny działania jednostek naukowych w dłuższym okresie rozliczeniowym, lecz nigdy indywidualnie, do oceny pojedynczych uczonych. Jednak jako remedium na wszystko nie tylko się nie sprawdzają, ale miewają skutki śmiertelne.

Status naukowca

Kluczowy problem, którego Konrad Werner nie zauważa, i w konsekwencji błędnie diagnozuje stan nauki w Polsce, to kwestia statusu naukowca, a więc jego czy jej sytuacji prawnej, która przekłada się dalej na realne warunki pracy. I tu absolutnie nie sposób się zgodzić, że jedną z pozytywnych ról, którą można przypisać parametryzacji, jest „zachęcanie” środowiska naukowego do pracy. Taka motywacja nie polega na „zachęcaniu”, lecz raczej na „zaganianiu” poprzez strach albo koncentrację na indywidualnych „osiągach”, podsycanie ducha szkodliwej dla nauki i potencjalnie jadowitej dla kultury pracy w akademii rywalizacji.

Naukowiec, o czym pisze prof. Alain Supiot w trzeciej części swojej pracy „Praca nie jest towarem”, musi funkcjonować na podstawie pewnego konkretnego statusu prawnego. To on w praktyce tworzy warunki dla sensownej pracy naukowej – takiej, w której realizują się talenty naukowca i która przynosi rzeczywiste efekty społeczeństwu. W sensie instytucjonalnym oznacza to, że naukowiec jest swoistym funkcjonariuszem publicznym. Dlatego tak żal, że nie praktykuje się już zatrudnienia na podstawie mianowania. Ten bowiem tryb prawnego angażowania naukowca pozwalał mu na budowanie swojej niezależności. Przesłanki zwolnienia mianowanego akademika są wówczas bardzo ograniczone, co zapewnia bezpieczeństwo. Ono z kolei może wzmacniać zaangażowanie tych uczonych, którzy są oddani etosowi nauki rozumianej jako dobro wspólne. Efektem tego zaangażowania może być wolność myśli i niezależność zarówno od władz państwowych, jak i biznesu. To prawda, niektóre osoby mogły korzystać z tych warunków w sposób nieprzynoszący wiele pożytku. Jednak dla wielu uczonych były to bardzo cenne warunki pracy. Parametryzacja działa tu jak walec i „wyrównuje”: likwiduje „doły”, ale też „góry”. Być może trzeba mieć większą cierpliwość dla możliwości pojawiania się „dołów”, gdy zarządza się instytucjami nauki. Tym bardziej że ludzie miewają niekiedy twórcze „doły”, a potem „góry”…

Być może widoczność publiczna osób dobrze pracujących w nauce nie była w naszym kraju zbyt wielka, ale może to wynikać stąd, że zajmowały się pracą, a nie celebryctwem czy politykowaniem. Słaba widoczność najbardziej wartościowych efektów pracy może być problemem w świecie zorientowanym na widoczne osiągnięcia. Być może należałoby lepiej komunikować badania naukowe i nowe idee – i to jest chyba wyzwanie dla prawdziwie sprzyjającej nauce reformy zarządzania akademią. Rzetelny, elegancki i prawdomówny naukowy marketing.

Druga kwestia to wynagrodzenia. Istotą dobrej polityki motywacyjnej powinien być powrót do uposażenia, a więc takiego wynagrodzenia, które zapewnia naukowcowi utrzymanie siebie i swojej rodziny. Pominiemy tu kwestię konkretnych kwot, bo nie jest naszym celem negocjowanie warunków ekonomicznych pracy w akademii. Należy jednak pamiętać, że nauka to nie biznes. Mając zatem dwa fundamentalne filary statusu naukowca w sferze socjalnej, a więc trwałość jego zaangażowania oraz stałe środki na utrzymanie, można zacząć w ogóle myśleć o pracy naukowej. Takie warunki sprzyjają rozwijaniu skrzydeł – zauważa prof. Supiot – ponieważ naukowiec wyzbywa się lęku o „jutro”, dzięki czemu nie ulega tak łatwo modom, społecznym fobiom, politycznym czy ekonomicznym szantażom. Obawiamy się często o polityczną autonomię akademii, a tak łatwo zapominamy o tym, że w pułapce przymusu instytucjonalnego i ekonomicznego o prawdziwej autonomii mowy być nie może.

Zachęta, ale do czego?

Parametryzacja do niczego nie zachęca. Ona podkreśla sytuację zależności, niepewności. Dla porównania wyobraźmy sobie naukowca lub naukowczynię z tradycyjnych struktur rzemieślniczych akademii. Taki pracownik ma zabezpieczony byt, ale i środki na badania, z góry jemu czy jej przypisane (kiedyś były to środki własne), których udzielenie jest w pewnym sensie mu zapewnione przez uczelnię (państwo), i nie musi nikogo o nie prosić, a jedynie wykazać, że je spożytkował. To są autonomia i niezależność. Właśnie brak wymogu aplikowania o pieniądze jest tak ważny, bo nie buduje relacji, w której coraz więcej wpływów wygrywają ci, którzy mają dostęp do ciał decyzyjnych, zwłaszcza wpływów w kwestiach związanych z finansowaniem.

Nasz polemista pisze: „parametryzacja stanowi całkiem dobrą zachętę dla wielu znanych mi badaczy przynależących do mojego i młodszych pokoleń”. Pragnęłybyśmy przypomnieć, że motywowanie zawsze skłania do działania w określonym kierunku i celu. Należałoby więc przede wszystkim zadać sobie kilka pytań. Kto motywuje i do jakich działań? Kto na nich zyskuje? W jaki sposób? Czy są to cele sprzyjające nauce rozumianej jako dobro wspólne, podatnikowi, przyszłym pokoleniom, które odziedziczą po nas… zestaw wskaźników czy coś, co te wskaźniki reprezentują? Wszystko zależy od tego, jak wielkie zaufanie pokładamy w tym, że indeksy faktycznie reprezentują prawdę, etos, naukę, uczciwe zaangażowanie.

Niestety, zdajemy sobie sprawę z tego, że rozmowy o etosie często mijają się z rzeczywistością. Warto zatem przyjrzeć się najnowszej historii uniwersytetów i akademii w naszym kraju. Starsze pokolenie, które pamięta czasy, gdy grantowej żebraniny nie było, ma porównanie. To ono właśnie jest wypychane przez aktualną reformę – w najlepszym razie na margines, a w najgorszym – poza instytucjonalne struktury akademii. Młodsi, wychowani na grantach, nie potrafią sobie nawet wyobrazić innej rzeczywistości, „własnego pokoju” (nawiązanie do tytułu książki Virginii Woolf celowe) do naukowej pracy. Skandynawowie mają piękne, nieprzetłumaczalne pojęcie – arbetsro, które oznacza pokój (spokój) do pracy. Pojęcia tego używa się m.in. do oceny zarządzania. Tymczasem od lat 90. XX w. w Polsce trwa nieustający pochód kolejnych „reform”, które w odczuciu pracowników nauki nie poprawiły naszych warunków pracy. Przeciwnie, systematycznie osłabiono prawną pozycję naukowca i zubożono go materialnie. Jeśli chciał się rozwijać, to miał się starać o pieniądze. A co z osobami, które były/są utalentowanymi naukowcami, ale nie potrafią „organizować”, a w istocie wyszarpywać pieniędzy, „wbijać się w projekty”, żebrać? Kryterium naukowej uczciwości, talentu czy pracowitości na starcie przegrywa z kryteriami z innego świata, bo chyba zgodzimy się, że przebojowość, myślenie w kategoriach pieniędzy, zdolność do rywalizacji nie są typowymi cnotami „roztargnionego naukowca” czy „uczonej troszkę z innej planety”. Może tracimy w ten sposób najcenniejszych, nawet tego nie wiedząc? Z punktu widzenia nauki, naukowca, parametryzacja nie spełnia roli szlachetnej zachęty i działań zwiększających nasze arbetsro…

Państwo powinno przede wszystkim zagwarantować uczonym prawny status, który przełoży się na godziwe warunki zatrudnienia. Co do finansowania badań, mamy z jednej strony drogie badania, na ogół z dziedzin ścisłych i przyrodniczych, a z drugiej – stosunkowo tanie humanistyczne i społeczne. To sprawia, że jednolity system dystrybucji środków może być trudny do sensownego zrealizowania w praktyce i trzeba go niuansować. Pewnym rozwiązaniem jest przydzielanie puli naukowcom niewymagającym dużej ilości środków oraz aplikowanie o dodatkowe przez ciała zarządcze uczelni (a nie pojedynczych uczonych). Tu może się przydać zarówno ocena parametryczna, jak i inne formy pomiaru wpływu badań (impact) na realizowanie pożądanych celów społecznych i publicznych.

Słabe instytucje państwowe nie sprzyjają wizjom, o których tu piszemy. Funkcjonujemy wszak w świecie koneksjonistycznym (o czym znakomicie piszą Luc Boltanski i Ève Chiapello w „Nowym duchu kapitalizmu”), a więc świecie, który jako swoje filary ustanowił elastyczność, otwartość, entuzjazm, umiejętność dzielenia się korzyściami i relacje horyzontalne. Nasz polemista zwraca uwagę na kwestię kapitalizmu. Kategoria rynku, owszem, funkcjonuje, tyle że dzisiejszy naukowiec, niczym XIX-wieczny robotnik, działa w trybie ukrytej zależności; nie jest strukturalnie w stanie ani rozpoznać swojej zależności od kapitału, ani ukonstytuować podmiotowości, która byłaby zdolna mu się przeciwstawić. Struktury typowe dla akademii zostały bowiem rozbite i podporządkowane różnym zewnętrznym mechanizmom i dynamikom, takim jak system grantowy czy właśnie nasza kość niezgody, czyli parametryzacja. Zależność staje się strukturalnie niewidoczna, ponieważ imituje funkcjonowanie tych zewnętrznych dynamik, np. maskowane złudzeniem merytokracji. Jakie to jednak de facto są merits, czyli zasługi? I co naprawdę cenimy najwyżej u naukowca? To są pytania, które powinny stać się tematem szerokiej debaty. Proponujemy uwidocznić część tych ważnych problemów, sięgając po bardzo przydatne do tego celu okulary zarządcze.

Świat zarządzania

We współczesnym świecie zarządzanie jest jednym z najbardziej popularnych kierunków studiów. Język i sposób myślenia charakterystyczny dla zarządzania stał się niemal niepostrzeżenie powszechny we wszystkich obszarach życia. Zazwyczaj dzieje się to ze szkodą dla wyobraźni socjologicznej i wrażliwości społecznej współczesnych ludzi. Takie myślenie bywa racjonalne. W zarządzaniu bardzo ważne są praktyczne przykłady działania – studia przypadku i benchmarking. Należałoby sprawdzić, jak rozwiązania, które wprowadzamy w naszym kraju, sprawdzają się tam, gdzie funkcjonują już od jakiegoś czasu. Otóż tego typu reformy zawsze były wprowadzane z obietnicą większej sprawiedliwości, przejrzystości i jakości nauki. Te obietnice nie są spełniane, a ich praktyczne skutki – co pokazują zarówno doświadczenia pracowników nauki, jak i badania naukowe na ten temat prowadzone w tych krajach – są dość odległe od haseł, pod jakimi są inicjowane. Badania Henka Bogta i Roberta Scapensa z 2012 r. pokazują, że im bardziej rygorystyczne systemy parametryzacji przyjmują uniwersytety, tym bardziej subiektywna i arbitralna staje się w odczuciu pracowników ich kultura pracy. Marc Edwards i Siddhartha Roy stwierdzili w 2017 r., że im bardziej sukces parametryczny jest nagradzany, tym bardziej grupy posiadające większą władzę nagradzają same siebie. W efekcie kolejny raz mamy do czynienia z demonstracją klasycznej już zasady Charlesa Goodharta z 1975 r.: „Kiedy miara staje się celem, przestaje być dobrą miarą”. ©℗