Konferencja premiera, ministra edukacji i ministra cyfryzacji dotycząca obdarowania 10-latków laptopami powiedziała o tym przedsięwzięciu chyba więcej, niż było przewidziane.

„Dzieci muszą mieć kompetencje cyfrowe”, „Dzieci muszą mieć komputer”, „Komputer jest dziś tak samo, a może i bardziej potrzebny niż piórnik, by korzystać z dobrodziejstw edukacji” – przekonywał Mateusz Morawiecki, ogłaszając w zeszłym tygodniu, że rząd sprezentuje czwartoklasistom 370 tys. urządzeń. „Sprzęt komputerowy musi być dostępny dla każdego” – dodawał odpowiedzialny za cyfryzację Janusz Cieszyński. „Z rekomendacji ekspertów wynika, że dobrze, żeby to była IV klasa, wtedy łatwiej te dzieci wdrożyć” – ciągnął.

Wszystko szło ładnie, dopóki dziennikarz RMF Maciej Sztykiel nie zapytał o sztuczną inteligencję – chatboty. W ostatnich tygodniach okazały się one doskonałym narzędziem, np. do pisania szkolnych wypracowań na dowolny temat. „Jaki jest pomysł, żeby coś z tym zrobić?” – zapytał. Polecam państwu nagranie z tej konferencji. Minister Czarnek mniej więcej w 24. minucie odpowiada na to pytanie: „To jest jak ze wszystkim, każdy postęp ma swoje dobre i złe strony. Nowoczesność też ma swoje dobre i złe strony” – zaczyna. W tym czasie – i przez kolejną minutę z okładem – stojący obok niego szermierz polskiej cyfryzacji… nie odrywa wzroku od telefonu, klikając i skrolując.

Pewnie nie zwróciłabym na to uwagi, gdybym nie czytała równolegle wywiadu DGP z ministrem Cieszyńskim. Wspominał w nim: „Ja w dzieciństwie miałem akurat to szczęście, że mogłem korzystać z komputera w domu, i wiem, że to jest coś, co pozytywnie wpłynęło na moje życie”. Że wpłynęło, to nie mam wątpliwości. Jeżeli jednak urzędnik państwowy nie daje rady powstrzymać się przez pół godziny, stojąc przed kamerami w towarzystwie premiera, od pykania w telefon, to jest to symptomatyczne. Jeśli robi to urzędnik, który właśnie wpadł na pomysł, by każdemu 10-latkowi wpakować do pokoju laptop, nie jestem wcale spokojniejsza.

Ale to tylko strona wizualna, w audio było jeszcze ciekawiej. Wracamy do pytania o chatbota: co ministerstwo edukacji zamierza zrobić, by zapobiec pisaniu prac przez uczniów przy wykorzystaniu sztucznej inteligencji? Z początku nie wierzyłam w to, co usłyszałam. Janusz Cieszyński też chyba nie, bo aż oderwał oczy od smartfona. Otóż – jak zapowiedział minister Czarnek – rekomendacje dla ministerstwa (płynące od rady dzieci i młodzieży) „będą szły w kierunku ograniczenia możliwości korzystania z własnego sprzętu na lekcjach i w szkole”. No cóż, miód na moje serce.

Podsumowując: kupujemy dzieciom laptopy, bo „dążymy do Polski równych szans” (to premier), a komputera „można używać z dobrym efektem na wszystkich lekcjach, nie tylko informatyki” (to minister Cieszyński). Czy 10-latki będą więc z nich korzystać w szkole? Minister Czarnek jest sceptyczny. Może więc potrzebują ich w domu? Wróćmy na chwilę jeszcze do konferencji. Szef resortu edukacji przypomniał, że w czasie pandemii wydaliśmy już 370 mln zł na laptopy, tablety i dostęp do internetu tak, by nikt nie był wykluczony ze zdalnej edukacji. Sprzęt dostał każdy samorząd, który zgłosił taką potrzebę w ramach programu „Zdalna szkoła”. Sięgnęłam do informatora, który wyjaśniał samorządowcom, jak ten program obsługiwać. Stoi w nim: „po zakończeniu pandemii szkoła powinna zdecydować, czy pozostawi sprzęt w domach u osób najbardziej potrzebujących, czy trafi on do szkoły, aby na lekcjach stacjonarnych wspierał nauczycieli i uczniów”.

Pora na konkluzję. Wypadałoby np. wskazać jakiś problem, który miliard złotych na laptopy dla czwartoklasistów ma rozwiązać. Czy laptop powstrzyma epidemię otyłości wśród najmłodszych? (Według Instytutu Matki i Dziecka nadwaga i otyłość dotyczy już 15 proc. dziewcząt i 20 proc. chłopców w wieku 11 lat). Czy dzieci lepiej się od tego poczują? (17 proc. uczniów w Polsce wymaga pomocy związanej z fatalną kondycją fizyczną – raportował przed rokiem rzecznik praw dziecka). Czy laptop powstrzyma rosnącą falę dziecięcych depresji, samookaleczeń, samobójstw? (Miniony rok okazał się rekordowy – 150 osób przed osiemnastką skutecznie targnęło się na swoje życie). Obawiam się, że wręcz przeciwnie. Już teraz Google na hasło „uzależnienie” wyrzuca więcej rekordów o uzależnieniu od internetu, komputera, telefonu niż tych „klasycznych”, jakie znamy z naszego dzieciństwa.

Czytając te doniesienia, w najdzikszych wizjach nie wyobraziłabym sobie, że odpowiedzią rządu na kryzys więzi, tożsamości, na uogólniony kryzys dzieciństwa będzie „wdrażanie” 10-latków w bliskie relacje z laptopem. No, ale rok wyborczy ma swoje prawa. ©℗