Podpis lub weto prezydenta nie zamyka tematu zmian w przepisach oświatowych. Kluczowy pozostaje podział środków z subwencji i właśnie w tej sprawie trwają rozmowy

Jak dowiedział się DGP, na ostatnim grudniowym posiedzeniu zespołu ds. edukacji, kultury i sportu Komisji Wspólnej Rządu i Samorządu Terytorialnego (KWRiST) na stole pojawiła się nowa oferta, która ma pogodzić interesy gmin i podmiotów działających w edukacji domowej. Chodzi o pieniądze.
Przypomnijmy: dziś punktem wyjścia w obliczaniu środków z subwencji, jakie idą do danej placówki edukacyjnej, jest tzw. standard A na ucznia (od przyszłego roku będzie on podniesiony do kwoty ok. 6,9 tys. zł). Może on ulec zwiększeniu w zależności od specyficznych potrzeb edukacyjnych ucznia. W edukacji domowej puntem wyjścia jest dziś 0,8 tej kwoty.
Wiceminister edukacji Dariusz Piontkowski zaproponował, by przelicznik na ucznia w tym trybie nauki był zależny od wielkości szkoły, do której dziecko jest zapisane. Jeśli liczy ona do 500 uczniów w edukacji domowej, wskaźnik pozostanie na obecnym poziomie, czyli 0,8. Jeśli ma ich więcej, to waga na każdego kolejnego ucznia zostanie zmniejszona do 0,2. Z MEiN dostaliśmy oficjalne potwierdzenie: innej oferty nie będzie.
– Na razie nie planujemy innych zmian w zakresie subwencjonowania uczniów w edukacji domowej – mówi Adrianna Całus-Polak, rzeczniczka MEiN.
Oferta MEiN już budzi wątpliwości. – Rozumiem, że to rozwiązanie wymierzone w konkretny podmiot – Szkołę w chmurze, która dziś liczy prawie 13,5 tys. uczniów. Ale wiadomo już, że tworzy ona swoje oddziały poza Warszawą, by zminimalizować skutki ewentualnego powrotu częściowej rejonizacji. Łatwo więc wyobrazić sobie sytuację, w której podmioty dzielą się na mniejsze – tak, by nie przekroczyć pułapu 500 uczniów – mówiła na łamach DGP Agata Saracyn, koordynatorka komisji ds. edukacji w biurze Unii Metropolii Polskich.
O tym, że propozycja resortu nie rozwiązuje problemu, jest też przekonany Marek Wójcik, pełnomocnik zarządu ds. legislacji ze Związku Miast Polskich. – Nie zmieni nic w kwestii nieuzasadnionego wydatkowania środków publicznych. Więcej: jest dowodem na to, że samorządów nie traktuje się poważnie – zaznacza i przytacza ten sam argument, czyli dzielenie szkoły na oddziały w celu uniknięcia zmniejszenia przelicznika.
Dlatego jedynym rozwiązaniem, z perspektywy UMP, jest ustalenie wskaźnika finansowania na ucznia w edukacji domowej maksymalnie na poziomie 0,4. – Szczególnie że również z naszych analiz wynika, że przyznawana dziś dotacja zdecydowanie przewyższa koszty ponoszone na takie nauczanie – zaznacza Marek Wójcik. I dlatego ZMP wysłał apel m.in. do premiera i ministra finansów o niepodpisywanie rozporządzenia w sprawie subwencji oświatowej w zaproponowanej przez MEiN wersji oraz o przyjrzenie się, jak są faktycznie dziś wydatkowane pieniądze przez szkoły w edukacji domowej.
Inaczej widzą to osoby zaangażowane w tę ostatnią. Natalia Nowacka, dyrektor ds. administracyjnych Centrum Nauczania Domowego, nie rozumie, dlaczego w dyskusji o przyszłości tej formy kształcenia podawany jest przykład tylko jednego podmiotu (Szkoła w chmurze – red.). Tymczasem środowisko jest zróżnicowane. – Nie wiem, jakie przeliczenia były podstawą do ministerialnej propozycji. Założenie, że duży podmiot nie jest w stanie zapewnić wsparcia dużej grupie uczniów, jest moim zdaniem błędne. Bo np. wobec jakiego kryterium placówka powinna następnie typować, kogo rozliczać według przelicznika 0,8, a kogo 0,2? – pyta. Odnosi się także do zarzutu samorządów, że takie rozwiązanie może doprowadzić do sytuacji, w której duże podmioty zaczną przesuwać zapisanych uczniów do filii, byle nie przekroczyć grupy 500-osobowej. – Nie jest to wykluczone. Jednak warto podkreślić, że założenie filii nie jest proste. Trzeba mieć lokal, kadrę, a zebraną dokumentację przedstawić do kuratorium. To logistyczny długi proces. Zapotrzebowanie na subwencję dla nowej placówki również składa się z dużym wyprzedzeniem.
Doktor Mariusz Dzieciątko, prezes Stowarzyszenia Edukacji w Rodzinie, zwraca uwagę na genezę problemów finansowych samorządów. – Subwencja przekazywana do nich nie trafia w regularnym comiesięcznym trybie. A idealnie, gdyby tak właśnie było. Jeśli dodatkowo szłaby za dzieckiem, ta dyskusja nie miałaby racji bytu – mówi. Zwraca uwagę, że obecne możliwości Systemu Informacji Oświatowej (SIO) dają szkołom opcję raportowania o stanie uczniów na bieżąco. W tym samym trybie można więc z niego czerpać aktualne dane. Wówczas np. przy rosnącej liczbie uczniów zapisanych do placówki na danym terenie samorząd nie musiałby czekać miesiącami na wyrównanie poniesionych wydatków z budżetu centralnego.
Przekonuje, że skoro edukacja domowa zakłada, że rodzic bierze na siebie odpowiedzialność za edukację dziecka, to również do niego powinny trafiać środki na tę aktywność. Do dyskusji pozostaje to, czy w formie transferów bezpośrednich, czy w formie ulg.
O samej propozycji MEiN dr Dzieciątko mówi: ciekawy kompromis. – Nie zamyka drogi do tworzenia dużych placówek, ale oddziałuje na kwestie finansowe i każe mieć je na uwadze, jeśli ktoś chce iść w masowość – tłumaczy. – Ale to wciąż nie daje gwarancji stabilności. Idealnie byłoby pomyśleć nad zmianami przepisów tak, by uwzględniały, że obok szkół publicznych, niepublicznych, edukacji domowej mamy też nauczanie zdalne – dodaje. ©℗