MEiN w ramach Krajowego Planu Odbudowy chce utworzyć 120 branżowych centrów umiejętności. Ma to być odpowiedź na bolączki szkolnictwa zawodowego.
MEiN w ramach Krajowego Planu Odbudowy chce utworzyć 120 branżowych centrów umiejętności. Ma to być odpowiedź na bolączki szkolnictwa zawodowego.
Braki kadrowe, niewielu chętnych do podjęcia nauki oraz oferty kształcenia, które mijają się z potrzebami rynku – to największe bolączki sektora edukacji branżowej. Ministerstwo w nadesłanej nam informacji zapowiada, że na walkę z nimi przeznaczy 1,4 mld zł (choć podczas Forum Ekonomicznego w Karpaczu z ust przedstawicieli resortu padła kwota 1,7 mld zł). Konkurs na centra ma być ogłoszony w tym tygodniu. – Na branżowe centra umiejętności przewidziano ok. 1,4 mld zł. Pozostałe 300 mln zł zostanie przeznaczone na koordynację działań w regionach na rzecz kształcenia zawodowego, szkolnictwa wyższego oraz uczenia się dorosłych – precyzuje Adrianna Całus-Polak, rzecznik prasowy MEiN.
Centra mają być zaawansowanymi technologicznie ośrodkami kształcenia, szkolenia i egzaminowania w danej branży. Do końca 2023 r. ma ich powstać 20, a do końca 2024 r. dalsze 100. Z ich oferty będą mogli korzystać uczniowie, studenci, nauczyciele, wykładowcy oraz pracownicy branż. – BCU wzmocnią reformę kształcenia zawodowego wdrażaną od 2019 r., w ramach której współpraca z pracodawcami stała się obowiązkiem szkół – mówi Adrianna Całus-Polak. – Zadaniem BCU będzie też wspieranie szkół prowadzących kształcenie zawodowe i uczelni w nawiązywaniu współpracy z pracodawcami, w tym również w zakresie pozyskiwania specjalistów z rynku na potrzeby kształcenia zawodowego.
Działania resortu mają też odczarować niechęć uczniów do nauki w dawnych zawodówkach. Na razie chętnych brakuje, co potwierdzają samorządy. We Wrocławiu liceum jako szkołę pierwszego wyboru wybrało 6,2 tys. kandydatów, technikum – 2,5 tys., a branżówkę – nieco ponad 400. W Krakowie do liceum w roku szkolnym 2019/2020 chodziło 9246 uczniów, do technikum 5141, a szkoły branżowej I stopnia – 949. Rok później było to odpowiednio: 4236, 2559 i 480 osób. W zakończonym roku – 4669, 2866, 532. W Sopocie 60 proc. kandydatów składa papiery do liceów, 35 proc. do technikum i tylko 5 proc. do szkół branżowych. Taka tendencja, jak słyszymy, utrzymuje się od lat.
Jak więc pomysł MEiN oceniają szkoły? – Brzmi pięknie, ale trzeba pamiętać, że problemy szkolnictwa branżowego są potężne – mówi Ireneusz Szepietowski, dyrektor Zespołu Szkół Zawodowych w Węgorzewie. Opisuje, że w mniejszych ośrodkach mniej jest także zakładów pracy, co skutkuje brakiem chętnych do nauczania zawodu. Kolejna kwestia to praktyki. – Wszyscy moi uczniowie to pracownicy młodociani (niektórzy mają dopiero 14 lat). Ubywa pracodawców, którzy przyjęliby ich do siebie – tłumaczy. I dodaje, że niedawno firmy z branży budowlanej pytały go o mozliwość otworzenia klasy murarskiej. Na pytanie, ile osób gotowe byłyby przeszkolić, a potem zatrudnić i na jakich warunkach, nie dostał jasnej odpowiedzi.
Potężnym problemem są utrudnienia w funkcjonowaniu szkół branżowych II stopnia, czyli tych, gdzie uczeń mógłby się specjalizować. – Do szkół I stopnia trafia generalnie słabsza młodzież, nieliczni chcą uczyć się dalej – mówią nam dyrektorzy. – Wielu wystarcza tytuł robotnika wykwalifikowanego lub czeladnika. Nie każdy chce zdobywać uprawnienia technika, a tego by zapewne chcieli pracodawcy.
Agnieszka Świerkowska, kierownik szkolenia praktycznego w ZSZ w Brzegu Dolnym, ocenia, że jeśli kształcenie ma odpowiadać na potrzeby pracodawców, ci ostatni muszą mieć większy wpływ na ten proces. – Dziś nie uwzględniamy specjalizacji branż. Weźmy ślusarza. Program kształcenia takiego ucznia wymaga przekazania mu wiedzy ogólnej, często zbędnej. Także z perspektywy pracodawcy, który szuka np. kogoś do produkcji kulek na tokarce, a nie do robienia złączek i wyginania prętów – opisuje.
A co na to przemysł? Jest za, zwłaszcza teraz, gdy w firmach zaczyna brakować pieniędzy na inwestycje w związku z rosnącymi kosztami produkcji. A jak mówi Jakub Gontarek z Zakładu Edukacji i Komunikacji Krajowego Ośrodka Zmian Klimatu, BCU będzie mogło być wyposażone ze środków unijnych czy konkursów krajowych. To pozwoli odciążyć budżety pracodawców. Podkreśla, że BCU sprawdzą się, jeśli będą powstawały przy fabrykach, parkach technologicznych, strefach ekonomicznych. Wówczas bowiem jakość kształcenia w nich będzie odpowiadała potrzebom firm. To jednak oznacza zmiany w programie kształcenia.
Są też inne obawy. – Podstawą do tworzenia centrów mają być zawody określone w klasyfikacji zawodów szkolnictwa branżowego. Nie uwzględnia ona jednak wielu przyszłościowych kierunków kształcenia – ocenia Małgorzata Lelińska, dyrektorka departamentu funduszy unijnych i edukacji cyfrowej Konfederacji Lewiatan. Zwraca uwagę, że środki na centra mają pochodzić z KPO. – Program ma być prefinansowany przez PFR. Pytanie: jak długo – pyta.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama