Stawki za prywatne lekcje wrosły, na spotkanie z polecanym nauczycielem czeka się tygodniami. Pojawiło się też niemało domorosłych korepetytorów. Ci pierwsi mówią o psuciu rynku, drudzy twierdzą, że odpowiadają na jego potrzeby. A rodzice, chcąc pomóc swoim dzieciom, są gotowi na różne ustępstwa. Pytanie tylko, za jaką cenę, jakim kosztem i czy zawsze dla dobra ucznia.

Korepetytorzy nigdy nie narzekali na brak pracy. Jednak ostatnie dwa lata pandemii z nauką na odległość i wykruszającą się kadrą – a w konsekwencji braki w wiedzy uczniów – sprawiły, że dziś chętnych na dodatkowe zajęcia jeszcze przybyło. Lawinowo.
Joanna Walczak, dyrektorka zespołu szkół w Lublińcu, mówi, że korepetycjami rodzice opłacają dziś często spokój sumienia. – Gdy mam ze swoimi klasami lekcje matematyki, widzę, że niektórzy uczniowie odpływają. Słyszę potem od nich, że to, co przespali, nadrobią na korepetycjach – opowiada. Podkreśla, że jej szkoła organizuje zajęcia dodatkowe. Darmowe. – Ale dzieci nie mają ochoty na nie chodzić. Rodzice też kręcą nosem. Również na zajęcia wyrównawcze zaproponowane przez MEiN nie ma chętnych. Dochodzi do paradoksów, że uczeń wychodzi z nich 15 min wcześniej, bo musi zdążyć na… korepetycje.
Stan zawstydzenia
Jan Kornacki znowu udziela korepetycji z matematyki. Wrócił do tego po przerwie związanej z zagranicznym wyjazdem i lockdownem. Uczy na wszystkich poziomach, od szkoły podstawowej po studentów pierwszych lat studiów. – Nie jestem nauczycielem, zawodowo zajmuję się czymś innym. Matematyka to moja pasja, chcę mieć z nią kontakt – opowiada. Jego stawka za godzinę to 90 zł. Jak na warunki warszawskie jest zaniżona. – Mam wrażenie, jakbym psuł rynek. Za tyle pracują osoby z najmniejszym doświadczeniem, nie ujmując im wiedzy. W stolicy ceny wynoszą nawet 120, 150 zł i więcej. Ja ze swoją ofertą mógłbym pracować na okrągło. Ale raz jeszcze: zasadniczo zajmuję się pracą naukową, lekcje matematyki traktuję w kategoriach treningu dla własnego umysłu.
Przekonuje, że matematyka jest przedmiotem idealnym do udzielania lekcji: można dokładnie określić cel, obserwować progres. – Są tu konkretne działy, modele, wzory. Ktoś coś wie lub nie wie. Matematyka urealnia często nierealne oczekiwana rodziców – mówi. I na przykładzie swoich obecnych uczniów twierdzi, że czasem to nie ona jest problemem. – Bywa, że dyskusja z rodzicami toczy się wokół tego, ile powinno być zajęć w tygodniu. Mniej, by nie przeładować ucznia, więcej, by go zmotywować? Tymczasem, zwłaszcza wśród młodszych, bywa, że potrzebny jest nie nauczyciel, tylko specjalista od spraw rozwojowych, pedagog.
Młodzi ludzie, którzy teraz do niego trafiają, z nauczaniem z prawdziwego zdarzenia nie mieli do czynienia od miesięcy. To nie tylko wina zdalnego, kiedy na odległość nie zawsze da się pokazać budowę bryły, ale też tego, że nauczycieli matematyki w szkole po prostu nie ma. – Jeden z moich uczniów jest w klasie maturalnej i od dwóch miesięcy ma tylko zastępstwa – ucina.
Usługi edukacyjne przechodzą prywatyzację w zastraszającym tempie. To, co nie udaje się w szkole, bez problemu można osiągnąć poza nią. Warunek: pieniądze. Jest jak z dostępem do lekarza specjalisty. Albo ustawiasz się w kolejce w publicznym systemie ochrony zdrowia, albo idziesz do prywatnego gabinetu, płacisz i masz.
A potrzeby i braki są olbrzymie. Uczniowie VII–VIII klasy podstawówki miewają problemy z tabliczką mnożenia. Albo I licealnej nie potrafią dodawać ułamków. – To brzmiałoby nawet śmiesznie, gdyby nie było tragicznie, zwłaszcza w kontekście przyszłości tych dzieci – zastrzega Jan Kornacki. – Oczywiście, korepetycje są świetne, bo mogę powtarzać z nimi podstawy w relatywnie bezpiecznym środowisku, nie przed całą klasą. Ale tym samym pogłębia się dystans między tymi, którzy mają taką możliwość, a tymi, którzy na podobne wsparcie nie mogą liczyć.
Jan Kornacki mówi też o wstydzie, który wybrzmiewa z rozmów z uczniami. – Oni naprawdę wstydzą się tego, że nie wiedzą. Przynajmniej ci, którzy do mnie trafiają. Dotąd wstyd działał na nich paraliżująco. Moim zadaniem jest również wydobyć ich z tego stanu – opisuje.
Za co zapłacisz…
Pani Grażyna uczy matematyki w szkole średniej niedaleko Częstochowy. Daje też korepetycje. Ona wstydu nie widzi, prędzej brak chęci. Protestuje też przeciwko mówieniu, że uczniowie z prowincji mają gorszy dostęp do wiedzy niż ci z większych miast. – Moja szkoła wprowadziła dla chętnych zajęcia wyrównawcze. Są klasy, z których przychodzi na nie dwoje, troje uczniów. Współpracuję z uczelniami wyższymi. Nasza młodzież ma możliwość dodatkowych lekcji przygotowawczych do matury organizowanych przez wykładowczynie Politechniki Częstochowskiej, które są egzaminatorkami maturalnymi. Zajęcia są darmowe, online. Co z tego, skoro trafia na nie, w porywach, jedna trzecia młodzieży? Zdalne i darmowe zajęcia dla młodzieży przygotowującej się do rozszerzonego egzaminu z matematyki organizuje też Uniwersytet Warszawski. Nieraz mówiłam o tym i uczniom, i rodzicom. Dotąd zapisało się… 11 osób. To o czym tu dyskutować? Bo na pewno nie o tym, że na prowincji jest trudniej albo mniej zamożni mają gorzej – denerwuje się. – Najwyraźniej zwycięża przekonanie, że tylko to, za co trzeba zapłacić, jest coś warte.
Ona jednak prowadzi korepetycje. Dlaczego? – Tylko w soboty, tylko dla uczniów z polecenia i tylko pod warunkiem, że chcemy ze sobą współpracować – tłumaczy. – To młodzi ludzie, którzy wiedzą, czego chcą. Mają plany związane z wybranymi uczelniami. Realizuję z nimi program rozszerzony.
Na drugiej szali ma uczniów w szkole. Zrobiła niedawno kartkówkę z ułamków w II klasie licealnej. Zadania w stylu „1/2 + 1/3 = ?”. Nie wszyscy sobie poradzili. Pytamy, czy nie obawia się zarzutu, że to ona nie potrafi przekazać wiedzy? – Nie. Widzę, że część uczniów nie bierze odpowiedzialności za swoją naukę. Na zebraniu zdziwiony rodzic pyta potem, jakim cudem syn czy córka są zagrożeni, skoro mają korepetycje? Odpowiadam pytaniem na pytanie: czy rodzic wie, co faktycznie uczeń na tych zajęciach robi, czy dostaje od prowadzącego informację zwrotną o postępach?
Trudno jej też przejść do porządku dziennego nad tym, że kilku jej uczniów zaczęło ostatnio… udzielać korepetycji. Nawet nie chodzi o to, że biorą 80 zł za godzinę, czyli niemal dwa razy więcej niż ona. – Spytałam, jakie mają do tego przygotowanie. Brali mnie pod włos, że w końcu są moimi uczniami. Miłe to, ale nie do końca uczciwe wobec rodziców – ocenia.
Pan Tomasz, korepetytor przedmiotów ścisłych z firmy Edualy, opisuje, że na zdalnym ucierpiało zwłaszcza nauczanie matematyki. – To wynik podejścia samych nauczycieli do nauki przedmiotu. Nie potrafili przekazywać wiedzy na odległość dużej grupie dzieci, nad którymi nie mieli takiej kontroli jak w szkole. Od nauczyciela wymaga to sprytu, by dzieci przetrwały godzinę lekcyjną w skupieniu przed monitorem – ocenia. – Miałem ucznia, który wykorzystywał to perfekcyjnie. Siedział przed komputerem i udawał, że słucha, cały czas grając na telefonie. Nic dziwnego, że szybko powstały zaległości. Wtedy przyszedł do mnie, a raczej został przyprowadzony przez rodziców.
Praca z kimś takim nie jest łatwa. Trzeba mu wytłumaczyć, jakie mogą być konsekwencje nonszalancji. – Trzeba być trochę psychologiem, który zmotywuje do innego postępowania, pokaże, że warto się zmienić. Z tym, że system zachęt jest inny niż w szkole – zdradza. Czyli? – Na korepetycjach, poza przekazywaną wiedzą, ważna jest gra słów. Trzeba nagradzać słowem. Mówić: jesteś zdolny, choć leniwy, masz talent, tylko naucz się z niego korzystać. Dziecko musi też widzieć, że nauczyciel jest zadowolony z jego postępów, bo to buduje pozytywną pewność siebie.
Dlatego, jak słyszymy, wiedza i merytoryczne przygotowanie to za mało. Nie wszyscy mają dryg do udzielania korepetycji i powinni wchodzić na ten rynek, bo go psują. A właśnie teraz gros osób upatruje w tym łatwego sposobu na dodatkowy zarobek. – Wiek nie ma znaczenia. Ważne, by człowiek, który decyduje się uczyć innych, nie był wypalony zawodowo, sfrustrowany. Niestety, wśród nauczycieli, którzy mają za sobą dwa lata pracy w pandemii, pamiętają kolejne reformy edukacji, strajk i śledzą obecne zmiany w prawie oświatowym oraz Karcie nauczyciela, to regularnie występujący problem – ocenia pan Tomasz.
A jednak chodzi o pieniądze?
Pani Beata uczy geografii w szkole średniej w niespełna 25-tysięcznym mieście. Korepetycji udziela, ale sporadycznie. – Geografia nie jest obowiązkowym przedmiotem maturalnym. Mało kto wybiera ją w wydaniu rozszerzonym na egzaminie – mówi. W tej części Śląska mało kto myśli też o studiach. Młodzież chce zdać maturę i wyjechać do Niemiec, zacząć zarabiać. – Połowa uczniów dojeżdża do naszej szkoły z terenów wiejskich, gdzie delikatnie mówiąc, się nie przelewa.
Dlatego dodatkowe lekcje trafiają jej się rzadko. Ostatnio dziewczyna polecona przez znajomą. – Powiedziałam, że moja stawka to 35 zł za godzinę. W tygodniu wychodzi 70 zł – wspomina nauczycielka. Porozmawiały, określiły zakres materiału. Następnego dnia niedoszła uczennica oddzwoniła, że to jednak za drogo i rezygnuje. – To jest rzeczywistość mojego miasta. Inna od tej w stolicy, gdzie stawki za godzinę zegarową zaczynają się od 100 zł – mówi. Inny przykład, sprzed tygodnia. Również uczeń z polecenia. Zaproponowała lekcję na Zoomie. Stawka, po uzgodnieniu z rodzicami, 1 zł za minutę. Lekcja miała trwać tyle, ile będzie chłopakowi potrzeba. – Siedzimy, powtarzamy. Fajny dzieciak, dobrze nam się pracowało. Po godzinie pytam, czy kończymy. On prosi, żeby jeszcze chwilę. Dociągnęliśmy do 90 min, czyli 90 zł. Prosty rachunek. To było nasze pierwsze i chyba ostatnie spotkanie.
Tylko czy potrzebne? I czego uczyć na korepetycjach z geografii, skoro podstawową – potrzebną, żeby zdać – wiedzę można znaleźć bez problemu? – Prawdę mówiąc, korepetycje z tego przedmiotu powinny być dla tych, którzy myślą o dalszej nauce w tym kierunku. Ja sama w szkole uczę na poziomie rozszerzonym. Obok czytania map jest dużo wiedzy, którą po prostu trzeba przyswoić. Geografia fizyczna i procesy zachodzące w środowisku, jak ruchy górotwórcze. Jest też część społeczno-ekonomiczna z hasłami, jak industrializacja, rewitalizacja terenów poprzemysłowych, rekultywacja… Mówię uczniom, by słuchali wiadomości, najlepiej z kilku stacji. Będą mieli informacje o bieżących konfliktach, o tym, kto jest w grupie G7. Niestety, nie robią tego. Ich zainteresowanie światem ogranicza się do komunikatorów i ich baniek w mediach społecznościowych. Wyszło to ostatnio na lekcji. Omawialiśmy, czym jest lej depresyjny. Mówię, że to zjawisko jest właśnie skutkiem działalności kopalni w Turowie, opisuję napiętą sytuację polsko-czeską. Większość dowiedziała się o tym ode mnie. I z jednej strony to dobrze, od tego jestem. Z drugiej nawet najlepsze korepetycje nie pomogą, gdy prawdziwą przyczyną jest niechęć do uczenia się.
Skutki planowe i uboczne
Elżbieta Kozłowska jest nauczycielką z wieloletnim stażem pracy w szkole. Od lat udziela też korepetycji. Uczy polskiego. Przed pandemią jeździła do domów swoich uczniów. Teraz pracuje za pośrednictwem Zooma, co spowodowało, że klientów ma w całym kraju. W ostatnich tygodniach zdarzyło jej się odmawiać. Zapamiętała przypadek chłopaka w klasie maturalnej. Szybko okazało się, że nie czyta lektur. – W zasadzie niczego nie czyta, zero absolutne. Rodzice oczekiwali cudów, czyli że nauczę go formułować odpowiedzi pisemne i ustne. Ale to nierealne. Dziecko w szkole podstawowej można jeszcze zreformować, ale nie człowieka na chwilę przed egzaminem dojrzałości. Nie mogę wziąć odpowiedzialności za jego wyniki. Nie zwykłam, zwłaszcza jeśli biorę wynagrodzenie, pracować, gdy nie mogę zagwarantować efektów.
Lubi wyzwania, a do takich zalicza lekcje z obcokrajowcami. Miała uczennicę z Wenezueli, która chodziła do polskiej podstawówki. Jej poziom znajomości języka pozwalał na naukę, ale by iść dalej, musiała załapać, o co chodzi np. z polskimi idiomami. – Włosy stają dęba, flaki z olejem, ręka rękę myje – wylicza. I opisuje, że trzeba to było obrazowo pokazać, stosując gesty, podskoki, grymasy.
Gdy pojawia się nowy uczeń, zaczyna od rozmowy z nim i z jego rodzicami. – To konieczne, by ustalić, z jakim problemem mamy do czynienia, nakreślić plan działania i to, co chcemy osiągnąć – wylicza. Dziś bardzo kuleje nauka o języku. – Choćby prawidłowa odmiana rzeczowników, czasowników, składnia i interpunkcja. Niestety, trafiają się ósmoklasiści, którzy piszą wypracowania, nie używając przecinków i nierzadko zapominając o kropkach. Budują zdania wielokrotnie złożone, a efekt tego jest taki, że początek wypowiedzi nie ma nic wspólnego z jej końcem. – Jestem przekonana, że to nie jest kwestia tego, że dziecko nie poznało tych zasad w szkole. Winne są lenistwo, niedbalstwo i ogólna niechęć w przykładaniu się do nauki – stawia ostrą diagnozę. Słynne hasło, że należy czytać ze zrozumieniem, doprowadza ją do pasji. – To powinno być oczywiste. Tymczasem uczniowie wykładają się już na czytaniu poleceń. Tłumaczę, że każdy wyraz ma znaczenie, ale to jak grochem o ścianę... A oni piszą wypracowania nie na temat, bo czego nie doczytali, to sobie dopowiedzieli.
Co więc dają korepetycje? Czemu to służy i czy czemuś w ogóle? – Mam nieodparte wrażenie, że dziś na wynikach egzaminów, ocenach zależy bardziej rodzicom niż uczniom. Ci pierwsi proszą mnie o pomoc, tłumacząc, że dzieci są w silnym stresie związanym z powrotem do szkoły, widmem sprawdzianów, nadrabiania braków w nauce. Moim zdaniem stres byłby mniejszy, gdyby podczas nauki zdalnej nie opuszczały lekcji, słuchały przekazu nauczyciela. Dlatego, i tu kłania się moja wybredność, pracuję z osobami, u których dostrzegam faktyczną motywację. Ich, nie dorosłych – tłumaczy polonistka. Tak jest np. w przypadku dziewczyny, którą uczy już od kilku lat. Zaczynały, gdy była w VI klasie szkoły podstawowej, teraz jest w maturalnej. Rodzice dostrzegli w dziecku potencjał, a ono samo było bardzo ambitne. Chodziło o poprawę z piątki na celujący. I to się udało. Teraz gra toczy się o najlepszy wynik na maturze.
Tylko czy takie korepetycje mają sens? Czy nie są przejawem wygórowanych ambicji dorosłych? I czy ta dziewczyna nie mogłaby dojść do najlepszej oceny sama? – Tak, nie i nie – pada szybka odpowiedź. Pani Elżbieta uważa, że problemem jest dzisiejsza szkoła z przeładowanym programem, napiętym planem lekcji, brakami kadrowymi i tym, że z zawodu odeszło wielu nauczycieli z powołaniem. A tym, którzy zostali, brakuje niekiedy motywacji, by robić coś inaczej, ciekawiej. – Stąd, i tak jest w przypadku mojej uczennicy, lekcje polskiego przypominają tę z „Ferdydurke” Gombrowicza. Jeśli dziecko przygotowuje rozprawkę, to tylko według ścisłego schematu, jeśli ma powoływać się na lektury, to tylko na wybrane. I tak, zamiast otwierać umysły, podcina się ludziom skrzydła.
Ale ma też dziś uczniów z potężnymi problemami z pamięcią krótkotrwałą. – Trzeba z nimi wiele razy wracać do materiału, który już przerabialiśmy. Z jednej strony w klasie faktycznie brakuje na wszystko czasu. Z drugiej, w swojej szkole widzę, że uczniowie słuchają, ale nie słyszą. Co z tego, że wiernopoddańczo patrzą mi w oczy podczas lekcji, mam z nimi kontakt wzrokowy, pytam, czy zrozumieli, i dostaję potwierdzenie. Następnego dnia na sprawdzianie okazuje się, że to nieprawda – mówi Elżbieta Kozłowska. Jej zdaniem taka sytuacja wymaga zrewidowania działań również samych rodziców: powinni zwracać uwagę, jak dzieci uczą się w domu. Nie chodzi o czas, jaki człowiek spędza przed komputerem, tylko o to, co faktycznie robi. – Jeśli mama czy tata poświęcają dziecku uwagę, a mimo to nie widać efektów, to pora wezwać wsparcie.
I tu, jak słyszymy, kluczowy jest dobór korepetytora. Dziś rynek wchłonie każdego, ale nie każdy jest dobry akurat dla naszego dziecka – słyszymy ostrzeżenie. Powtarza się też zarzut, że rynek psują studenci, a nawet uczniowie. – Rozumiem argument, że mają świeże podejście i pamiętają jeszcze swoją szkołę. Czują więc, jakiej wiedzy faktycznie potrzebują uczniowie. Ale nie mają żadnego przygotowania pedagogicznego. Oferują też np. pisanie wypracowań, prezentacji. Czyli zwalniają z myślenia – mówi Kozłowska. – A to jest najgorszy skutek uboczny takich korepetycji.