Praca na uczelniach coraz bardziej się naukowcom opłaca. Zdaniem związkowców to wciąż jednak za mało, zwłaszcza jeśli chodzi o młodych akademików.
Praca na uczelniach coraz bardziej się naukowcom opłaca. Zdaniem związkowców to wciąż jednak za mało, zwłaszcza jeśli chodzi o młodych akademików.
Pracownikom publicznych szkół wyższych powodzi się coraz lepiej. Dziś na najwyższych stanowiskach zarabiają rocznie nawet kilkadziesiąt tysięcy więcej niż jeszcze kilka lat temu. Tak wynika z najnowszych danych Ministerstwa Edukacji i Nauki (MEiN) opracowanych specjalnie dla DGP.
Przykłady? Średnio rocznie w 2016 r. nauczyciel akademicki zarabiał 83,1 tys. zł, a w 2020 r. już 99,7 tys. zł. Jeszcze ciekawiej robi się, gdy spojrzymy na poszczególne stanowiska. Profesor w 2016 r. mógł liczyć rocznie średnio na 124,6 tys. zł, teraz 40 tys. więcej. Z kolei roczne zarobki adiunkta podskoczyły z 78,7 tys. zł do 96,3 tys. zł. Natomiast asystenta z 47,8 tys. zł do 63 tys. zł.
Zasady wynagradzania
– Obserwujemy stały wzrost wysokości wynagrodzeń nauczycieli akademickich w uczelniach publicznych – komentuje Anna Ostrowska, rzecznik prasowy MEiN. Z jednej strony jest on spowodowany zmianami legislacyjnymi, za które odpowiada resort, z drugiej ostatecznie to, ile wpływa co miesiąc na konto akademika, zależy od samych uczelni.
Punktem wyjścia dla płac na poszczególnych stanowiskach jest bowiem stawka ustalona w drodze rozporządzenia z 25 września 2018 r. w sprawie wysokości minimalnego miesięcznego wynagrodzenia zasadniczego dla profesora w uczelni publicznej (Dz.U. z 2018 r. poz. 1838). Obecnie wynosi ono 6410 zł brutto.
– Stanowi to wzrost o 1020 zł w stosunku do poprzednio obowiązującej minimalnej stawki, określonej w rozporządzeniu z 2016 r. – dodaje Anna Ostrowska. Od tej kwoty uzależnione są płace na innych stanowiskach. Przykładowo pensja nauczyciela akademickiego nie może być niższa niż 50 proc. tej stawki, profesor uczelni nie może dostać mniej niż 83 proc., a adiunkt – 73 proc. Płace dla kadry akademickiej mogą być jednak znacznie wyższe.
– Uczelnia jest autonomiczna m.in. w zakresie ustalania zasad wynagradzania pracowników zgodnie z możliwościami finansowymi. Zatem o finalnych wysokościach pensji nauczycieli akademickich zatrudnionych w danej szkole wyższej decyduje przede wszystkim rektor i indywidualnie prowadzona przez daną jednostkę polityka finansowa – mówi Anna Ostrowska.
Najlepsi odchodzą
Związkowcy uważają, że podwyżki, owszem, są zauważalne, jednak wciąż niewystarczające. – To prawda, że wynagrodzenia na uczelniach rosną. Jednak to jedynie wyrównanie zapóźnień – twierdzi Janusz Szczerba, prezes Rady Szkolnictwa Wyższego i Nauki Związku Nauczycielstwa Polskiego. – Mimo podwyżek płace w szkolnictwie wyższym są dalekie od tych, które może otrzymać osoba z tak wysokimi kwalifikacjami w innych branżach. Dlatego trudno konkurować uczelniom o najlepszych. Zamiast drogi naukowej wybierają często pracę w firmach, w których mogą zarobić znacznie więcej. Może pensja profesora jest zachęcająca, jednak asystenta, czyli osoby, która dopiero zaczyna karierę akademicką, już nie bardzo – podkreśla.
Na godną płacę w szkolnictwie wyższym trzeba poczekać aż do uzyskania kolejnych stopni i tytułów naukowych, jak nie kilkanaście, to nawet kilkadziesiąt lat. Dopiero profesura zapewnia życie na poziomie. Jedni to wytrzymują, inni nie chcą przez tak długi czas dwa razy oglądać każdej złotówki. Zwłaszcza że zazwyczaj są to osoby na etapie zakładania rodzin. Z pensją asystenta nie ma co liczyć choćby na zaciągnięcie kredytu na mieszkanie. Dlatego naukowcy, którzy uważają, że ich wynagrodzenie jest niewystarczające, często po prostu odchodzą z uczelni. Dziekani przyznają, że zdarzają się takie sytuacje.
– Jeden z młodych naukowców otrzymał propozycję pracy w jednej z warszawskiej firm z pięciokrotnie wyższym wynagrodzeniem, niż my mogliśmy mu zaoferować. Między pensjami na uczelni a w sektorze prywatnym jest przepaść – mówi prof. Mirosław Szreder, dziekan Wydziału Zarządzania Uniwersytetu Gdańskiego.
Podobne spostrzeżenia ma Jarosław Olszewski, przewodniczący Krajowej Reprezentacji Doktorantów. – Często dochodzi do sytuacji, gdy najlepsze doktorantki i doktoranci zajmujący czołowe miejsca w uczelnianych rankingach, którzy otrzymywali za osiągnięcia naukowe najwyższe stypendia, przechodząc na etat na uczelni, otrzymują niższą pensję niż w trakcie kształcenia. Dochodzi do obniżenia wynagrodzenia przy jednoczesnym wzroście liczby zadań i odpowiedzialności. Na tym etapie wiele osób rezygnuje z kariery akademickiej z uwagi na warunki finansowe. W sektorze prywatnym, np. w branży farmaceutycznej czy chemicznej, osoba z tytułem doktora na start może otrzymać dwukrotnie więcej niż na uczelni. To jest słaby punkt systemu, bo z ośrodków akademickich odpływają najlepsi młodzi naukowcy – przekonuje.
Akademicy usiłują dorabiać, prowadząc projekty badawcze, gdzie w ramach grantów mogą otrzymać dodatkowe wynagrodzenie. – Można starać się szukać dodatkowych źródeł finansowania np. z projektów badawczych, niemniej jest to proces czasochłonny, a szanse na uzyskanie grantu oscylują wokół ok. 10‒15 proc. – mówi Jarosław Olszewski.
Janusz Szczerba wskazuje też, że trudna jest nie tylko sytuacja osób rozpoczynających karierę naukową, lecz także pracowników niebędących nauczycielami akademickimi. – Przykładowo uczelnie potrzebują ich do zajmowania się infrastrukturą badawczą. To często wybitni specjaliści, natomiast płaca, którą może zaoferować uczelnia, rzędu ok. 3–4 tys. zł, nie odpowiada ich kompetencjom – mówi Szczerba.
Zapowiada, że związkowcy upomną się o wyższe wynagrodzenia. – Na razie wstrzymujemy się z naszymi postulatami z uwagi na pandemię. Ale gdy sytuacja się ustabilizuje, wrócimy do tematu. Zabiegamy o to, aby pensje na uczelni rosły o 12 proc. rocznie – dodaje.
Grubsze portfele akademików
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama