Kamil Kotliński Wydział Nauk Ekonomicznych, UWM w Olsztynie
Premier Tusk obiecał jeden podręcznik. Moja babcia wspomina, że jak była na Syberii, to też była tylko jedna książka w szkole. Książkę miał nauczyciel, a dzieci pisały między wierszami starych gazet, bo zeszytów i czystych kartek papieru też nie było. Na szczęście dzisiaj możemy w polskich szkołach zapewnić dzieciom znacznie lepsze warunki, a nawet każde dziecko może mieć własną książkę.
Premier Tusk obiecał jeden podręcznik. Moja babcia wspomina, że jak była na Syberii, to też była tylko jedna książka w szkole. Książkę miał nauczyciel, a dzieci pisały między wierszami starych gazet, bo zeszytów i czystych kartek papieru też nie było. Na szczęście dzisiaj możemy w polskich szkołach zapewnić dzieciom znacznie lepsze warunki, a nawet każde dziecko może mieć własną książkę.
Warto postawić pytanie, czy dzieci powinny się uczyć z TAKICH SAMYCH podręczników? Moim zdaniem: tak. Dzisiaj problemem jest to, że są różne książki. Oznacza to, że wydawnictwa konkurują (w różny sposób, czasem budzący wątpliwości) o to, aby nauczyciel wybrał ich ofertę. Nauczyciele też mają problem – muszą wybrać podręcznik z bardzo wielu dostępnych na rynku, wybrać jedną z ofert wielu wydawnictw. Oznacza to problemy dla rodziców, bo o rok młodszy brat nie może uczyć się z książki po starszej siostrze – jego nauczyciel wybrał inną. Rodzic zostaje postawiony przed faktem dokonanym – musi kupić podręczniki danego wydawnictwa. Pojawiają się też inne problemy, kiedy uczeń zmienia szkołę – inny podręcznik to nie tylko dodatkowy wydatek dla rodzica, ale również inne treści, które dotychczas poznały dzieci.
To Ministerstwo Edukacji Narodowej powinno wybrać najlepszy podręcznik, ale ma wybrać treść, a nie wydawnictwo. Następnie MEN powinno kupić prawa autorskie i udostępniać je za darmo wszystkim zainteresowanym. Czyli ten sam podręcznik mogłyby drukować różne wydawnictwa. Dla rodziców oznaczałoby to, że mogą wybierać spośród ofert konkurujących ze sobą wydawnictw. Tak jak dziś kupują np. mleko. Różni są producenci, różne są ceny, różne opakowania, ale zawartość jest taka sama i podlega kontroli (sanepidu w przypadku mleka, MEN w przypadku podręczników). Dla dzieci i nauczycieli oznaczałoby to, że wszyscy mają to samo zadanie na tej samej stronie, choć podręczniki zostały wydane przez różne wydawnictwa. Mimo tych samych treści wydawnictwa konkurowałyby ze sobą ceną, masą książki, klasą papieru, formatem, sztywną lub miękką okładką. Rodzice i dzieci mogliby wybierać indywidualnie stosownie do własnych preferencji i możliwości finansowych. Jaś może mieć książkę na cienkim papierze w miękkiej okładce, bo dla niego ważne jest, żeby była lekka. Staś może mieć książkę na grubym papierze w sztywnej okładce, bo dla jego rodziców ważne jest, żeby się nie zniszczyła i mogła posłużyć młodszemu rodzeństwu. Zosia może mieć dokładnie ten sam podręcznik w formie e-booka. Ważne jest, że ta sama czytanka jest na tej samej stronie niezależnie od wydawnictwa.
I tak moim zdaniem jeden podręcznik nie może oznaczać jednego wydawcy, lecz tę samą treść. Podręcznik tej samej treści nie utrudnia życia uczniom przenoszącym się do innych szkół, ułatwia obrót książkami używanymi, uwalnia nauczycieli od nacisku wydawnictw promujących swoje podręczniki, umożliwia dobór formatu książki zależnie od preferencji ucznia i rodzica. Jest rozwiązanie zapewniające tani podręcznik (bo wydawnictwa będą konkurować ceną), zapewniające byt każdemu wydawnictwu (bo każdy może na ten rynek wejść). Kluczem jest, aby to naród był właścicielem praw autorskich, a MEN było ich dysponentem, bezpłatnie udzielającym licencji wszystkim wydawnictwom.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama