Kolekcjonowanie martwych dusz. To takie nasze narodowe hobby. Nie wynika z chęci pogłębienia wiedzy, jak np. zbieranie motyli. Służy wyłącznie celom finansowym.
Swego czasu najwięcej kolekcjonerów było w szeroko pojętym systemie lecznictwa. Bo i pieniądze niebotyczne – łącznie ponad 80 mld zł. Na bakier ze statystyką były zarówno szpitale i przychodnie, jak i sam NFZ. Po wprowadzeniu w tym roku systemu eWUŚ okazało się więc, że w Polsce jest np. 850 posłów i 4 mln osób wciąż ubezpieczonych, mimo że już nie żyją. Martwe dusze to również chleb powszedni w urzędach pracy. Swego czasu DGP opisywał przypadek pracownika jednego z pośredników. Tworzył fikcyjne osoby, dopasowywał do nich dane – adresy, numery PESEL. Na nieistniejące postaci wyłudził z kasy urzędu 120 tys. zł. Rachunki nie zgadzają się również, jeżeli prześledzić dane z Krajowego Rejestru Sądowego czy Centralnej Ewidencji Pojazdów i Kierowców. KRS pełen jest firm, które od lat nie funkcjonują, ale nie zostały wykreślone. Z ubiegłorocznych danych CEPiK wynika, że w ewidencji widnieje od miliona do nawet 3 mln aut, które fizycznie już dawno zniknęły z dróg. W efekcie najpopularniejsze auto to... syrena. Wciąż jest zarejestrowanych 183 tys. Teraz do tego grona dołączają uczelnie. Jeszcze do niedawna się wydawało, że mamy 1,8 mln studentów. Po wprowadzeniu systemu POL-on okazało się, że jest ich o 300 tys. mniej. Ktoś powie, że od przybytku głowa nie boli. Tyle że nie w przypadku publicznych rejestrów, na podstawie których należy się budżetowe finansowanie. Bo za pompowanie ewidencji nieprawdziwymi danymi płacimy my, podatnicy.