Albo brakuje sprzętu, albo przy jego obsłudze konieczna jest pomoc dorosłych. Przejście na zdalne nauczanie klas I–III nikomu nie jest na rękę
Albo brakuje sprzętu, albo przy jego obsłudze konieczna jest pomoc dorosłych. Przejście na zdalne nauczanie klas I–III nikomu nie jest na rękę
Telefony w Związku Nauczycielstwa Polskiego nie milkną. Dzwonią rodzice, którzy skarżą się na tryb zdalnego nauczania klas I–III. Na to, że lekcje są za długie, bo niczym się nie różnią od tych w szkole, a maluchom ciężko wysiedzieć przed komputerem 45 minut. To sprawia, że obecność rodzica jest niezbędna. Tym bardziej że dzieci nie potrafią biegle obsługiwać programu do komunikacji z nauczycielami.
– Ewidentnie zabrakło przeszkolenia jednej i drugiej strony. Myślę zwłaszcza o klasach pierwszych. A był czas, żeby MEN przygotował, jeśli nie szkolenia, to choćby filmiki instruktażowe dla dzieci i nauczycieli – tłumaczy Magdalena Kaszulanis z ZNP.
Ale to nie jedyny kłopot. Innym jest brak sprzętu. Dla najmłodszych klas już go w szkołach nie wystarczyło. Przy jego wydawaniu obowiązuje stara zasada – kto pierwszy złożył podanie, ten dostał. Warto dodać, że to, czym dysponują szkoły, zdaniem ekspertów pokrywa zaledwie kilka procent zapotrzebowania. W efekcie dzieci, które nie mają własnego komputera czy laptopa, są wyłączone z zajęć.
Dariusz Zalewski, dyrektor podstawówki w Kartuzach, w ostatnich dniach odbył wiele rozmów z rodzicami, podczas których niektórzy płakali z bezsilności. – Sporo tu rodzin wielodzietnych, niezamożnych. Wypożyczyliśmy 50 laptopów uczniom klas IV–VIII. Dla młodszych nic już nie zostało. Cały czas myśleliśmy, że pozostaną w szkołach. Gdyby zostało jasno powiedziane wcześniej, że i oni przejdą na zdalny tryb (gdy np. liczba zakażonych osiągnie określony poziom), moglibyśmy inaczej dysponować sprzętem. A tak w szkole zostały nam tylko stacjonarne komputery, w większości bez kamerek i mikrofonów – mówi.
Marta Florkiewicz-Borkowska ze szkoły podstawowej w Pawłowicach na Śląsku wskazuje na inny problem. – W Pielgrzymowicach, wsi, skąd pochodzi kilkoro naszych dzieci, jest tak, że gdy z internetu korzysta jednocześnie pięć osób, sieć odmawia współpracy. Nie lepiej jest w Jastrzębiu, gdzie mieszkam. Żebym mogła pracować zdalnie, a mój syn zdalnie się uczyć, musiałam kupić z dwóch różnych źródeł dostęp do internetu – wylicza.
O tym samym mówi Danuta Helińska, dyrektor szkoły podstawowej w Smardzewie. – W naszej okolicy zasięg internetu też jest fatalny, np. w Koźminku, z którego pochodzi kilkoro uczniów, nie ma go wcale. W tych warunkach o zdalnej nauce z najmłodszymi można zapomnieć – podkreśla.
Joanna Warecka z Sieci Centrów Aktywności Lokalnej we Wrocławiu mówi z kolei o problemie rodzin zastępczych, gdzie opiekę sprawują starsze osoby. Nikt ich nie przeszkolił w obsłudze programów. I o samotnych matkach z kilkorgiem dzieci, które muszą pracować. – Czas pandemii naznacza dzieci z biedniejszych środowisk na całe życie – podkreśla.
Dlatego zdaniem dyrektorów szkół to są kolejne stracone tygodnie dla najmłodszych uczniów.
– Zwłaszcza jeśli chodzi o pierwsze klasy, gdzie prowadzi się naukę liter, cyfr i potrzebna jest elementarna pomoc nauczyciela choćby w tym, jak prawidłowo trzymać ołówek – mówi Danuta Helińska. I dodaje, że kilka dni temu, gdy była na zastępstwie w drugiej klasie, poprosiła jednego chłopca o przeczytanie prostego polecenia. Nie potrafił, bo okazało się, że nie zna wszystkich liter. – To jest skutek niechodzenia do szkoły przed wakacjami – przekonuje. Zwraca uwagę, że w szczególnie trudnej sytuacji są dzieci ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi. – Dla nich nie zamykamy szkół. Mogą do nas przychodzić, gdy tylko uznamy, że jest taka potrzeba.
Są szkoły, które szukają sposobów na rozwiązanie problemu. – Skróciłem lekcje do 30 minut, pilnując się dotychczasowego planu. Potem nauczyciel dostępny jest jeszcze przez 15 minut, by można było o coś dopytać, coś wyjaśnić. Mamy opiekę świetlicową dla dzieci rodziców zaangażowanych w walkę z COVID-19. Ale jeśli ktoś spoza tej grupy nagle potrzebuje pomocy, to szkoła jest otwarta – mówi Marek Krukowski, dyrektor podstawówki w Lublinie. I liczy, tak jak reszta dyrektorów, że po 29 listopada najmłodsi uczniowie wrócą do klas.
Marek Pleśniar z Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Kadry Kierowniczej Oświaty uważa, że 500 zł, które darował rząd nauczycielom na sprzęt, powinno trafić do dyrektorów szkół. – Ziarno do ziarnka i można by w ten sposób kupić dodatkowy sprzęt – ocenia. Szczególnie że szkoły nie mają na niego pieniędzy. Wydatki rzeczowe zostały już dawno wstrzymane. – Dlatego, jeśli zdalna nauka miałaby zostać dłużej, potrzebny jest kolejny zastrzyk gotówki. Inaczej bariery w dostępie do sprzętu nie znikną.
Są miejsca, gdzie internet nie sięga i o nauce zdalnej można zapomnieć
Dalszy ciąg materiału pod wideo
Powiązane
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama