Lekarze i mundurowi walczący z koronawirusem mogą przyprowadzać dzieci do świetlicy, ale wtedy mają one ograniczony dostęp do zdalnych lekcji. Pozostali rodzice mogą z kolei liczyć na naukę w szkole (pod pewnymi warunkami), ale ich pociechy nie skorzystają ze świetlicy.
DGP
Choć klasy I–III szkół podstawowych dołączyły do zdalnej nauki, formalnie szkoły nie zostały zamknięte. Placówki muszą zapewnić zajęcia opiekuńcze dla tych uczniów, których rodzice pracują w szpitalach i służbach mundurowych przy zwalczaniu COVID-19. Taki obowiązek od 9 do 29 listopada 2020 r. nakłada par. 2c rozporządzenia ministra edukacji narodowej z 12 sierpnia 2020 r. w sprawie czasowego ograniczenia funkcjonowania jednostek systemu oświaty w związku z zapobieganiem, przeciwdziałaniem i zwalczaniem COVID-19 (t.j. Dz.U. z 2020 r. poz. 1389 ze zm.).

Niejasny (nie)uprawniony

Dyrektorzy szkół od początku mieli wątpliwości, jak interpretować ten przepis, bo przecież nie każdy lekarz zajmuje się zwalczaniem COVID-19. Jeszcze trudniej ustalić to w przypadku innych profesji. Nie wiedzą na przykład, czy od takich opiekunów mogą wymagać dodatkowych dokumentów, oświadczeń lub zaświadczeń poświadczających rodzaj pracy.
– Przepisy są nieprecyzyjne. Czy na przykład rodzic, który jest zaangażowany w robienie sąsiadom zakupów w ramach Solidarnościowego Korpusu Wsparcia Seniorów, również może pozostawić dziecko na świetlicy, tak jak mogą robić to określone grupy lekarzy i służb mundurowych? – zastanawia się Krzysztof Baszczyński, wiceprezes Związku Nauczycielstwa Polskiego.

Ograniczone prawo

Wielu szefów placówek z obowiązkiem zapewniania opieki świetlicowej radzi sobie, wymuszając na rodzicach składanie deklaracji, w jakie dni i w jakich godzinach dziecko będzie na świetlicy. – Odpisałam, że wszystko jest uzależnione od sytuacji kadrowej w szpitalu. Zaznaczyłam, że moja córka będzie pojawiać się w świetlicy wyłącznie w godzinach jej funkcjonowania, czyli od 7.00 do 18.00 – mówi lekarz z warszawskiego szpitala.
To niejedyny problem. Znacznie gorsze jest to, że część szefów placówek oświatowych mówi wprost, że nie jest w stanie zapewnić takiemu dziecku nauki zdalnej. W efekcie do rodziców trafiają materiały, które muszą przerobić z synem lub córką w domu (bo przypomnijmy, że w wielu szkołach zajęcia dla klas I–III odbywają się zdalnie, choć w ograniczonym zakresie – najczęściej uczniowie otrzymują od nauczycieli prezentacje lub zadania do wykonania w domu z rodzicami).
Inne rozwiązanie zastosowała dyrektor szkoły na warszawskiej Pradze. Wysłała do rodziców pracujących przy zwalczaniu wirusa informację, że mogą przyprowadzać dzieci do szkolnej świetlicy dopiero po zdalnych lekcjach. – Takie rozwiązanie mija się z celem, bo przez część dnia i tak musimy zapewnić synowi opiekę – mówi nam jeden z rodziców.
Robert Kamionowski, ekspert ds. prawa oświatowego, radca prawny z kancelarii Peter Nielsen & Partners Law Office, tłumaczy, że takie postępowanie szefów placówek oświatowych jest jak najbardziej zgodnie z przepisami. – Mają one obowiązek zapewnienia opieki, a nie nauki – podkreśla.
– Na szczęście u nas jest tylko dwoje dzieci takich rodziców. Jesteśmy więc w stanie zorganizować w szkole miejsce do zdalnych lekcji. Jeśli byłoby ich więcej i do tego z różnych klas, mielibyśmy z tym problem, bo przecież w jednym pomieszczeniu nie mogą przebywać uczniowie z różnych oddziałów i przekrzykiwać się podczas trwania zajęć – mówi Izabela Leśniewska, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 23 w Radomiu.

Wytrych dla rodziców

Kłopotów dyrektorom szkół przysparza też par. 2 ust. 3f wspomnianego na początku rozporządzenia. Zgodnie z nim mają obowiązek zorganizować zajęcia w szkole lub umożliwić realizację zajęć z wykorzystaniem metod i technik kształcenia na odległość na terenie szkoły dla tych uczniów szkół podstawowych i ponadpodstawowych, którzy z uwagi na rodzaj niepełnosprawności lub brak możliwości zdalnego realizowania zajęć nie mogą uczyć się w miejscu zamieszkania.
– Stale otrzymuję od dyrektorów sygnały, że dostają od rodziców pisma, że ci nie są w stanie zapewnić dzieciom lekcji zdalnych w domu. Jeden z opiekunów napisał na przykład, że ze względów zdrowotnych jego dziecko nie może korzystać z nowoczesnych technologii, a on nie ma przygotowania pedagogicznego i domaga się, aby jego podopieczny mógł wrócić do szkoły – mówi Marek Pleśniar, dyrektor biura Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Kadry Kierowniczej Oświaty.
Robert Kamionowski zwraca uwagę, że ten przepis nie ma zastosowania do rodziców walczących z COVID-19. Dotyczy tylko dzieci niepełnosprawnych i tych, które nie mają warunków do zdalnej nauki (np. z powodu braku komputera lub internetu).

Coś za coś

Dyrektorzy wskazują na kolejne niekonsekwencje w prawie. – Rodzice, którzy nie walczą z koronawirusem, ale tłumacząc się brakiem warunków, żądają zorganizowania zajęć dla dzieci na terenie szkoły, muszą się liczyć z tym, że po zajęciach muszą zabrać swoje dzieci do domu, bo świetlica w czasie zdalnej nauki jest zagwarantowana wyłącznie dla dzieci osób walczących z wirusem – przestrzega Izabela Leśniewska.
Z tym stanowiskiem zgadza się Łukasz Łuczak, adwokat i ekspert ds. prawa oświatowego. – Obecnie świetlice są przewidziane wyłącznie dla uczniów klas I–III, i to tych, których rodzice są w jakikolwiek sposób zaangażowani w walkę z COVID-19. Dla pozostałych nie ma podstaw do zapewnienia opieki – mówi.
Podpowiada jednak powołanie się na par. 2 ust. 3f wspomnianego rozporządzenia MEN. – Na tej podstawie na Mazowszu, szczególnie w prywatnych szkołach, ponad 90 proc. uczniów wróciło do normalnej stacjonarnej nauki – wskazuje.
Dyrektorzy uważają, że to uprawnienie jest nadużywane. – Rozumiem taki wniosek, gdy na przykład oboje rodzice pracują zdalnie i nie mają odpowiedniej liczby komputerów i pomieszczeń w domu, aby np. czwórkę dzieci usadzić przed monitorami w oddzielnych pokojach. W większości przypadków takie sytuacje wynikają jednak po prostu z chęci powrotu uczniów do nauki stacjonarnej – uważa Izabela Leśniewska.