Dotowani i wspierani
Choć przedszkola były zamknięte, właściciele niepublicznych placówek, które są w tzw. powszechnej rekrutacji, otrzymywały nadal dotację od gmin. Przypomnijmy, że takie prywatne placówki są traktowane jak samorządowe. W zamian za to, że nie pobierają czesnego, otrzymują 100 proc. dotacji na jednego malucha. Ci, którzy nie rezygnują z opłaty, otrzymują 75 proc. dotacji.
– Resort edukacji bez konsultacji z nami zdecydował, że musimy wypłacać dotację prywatnym przedszkolom, choć były zamknięte lub ograniczały się do wysyłania do
uczniów propozycji pracy do przerobienia z rodzicami – podkreśla Marek Wójcik ze Związku Miast Polskich.
Mimo to prywatne placówki niechętnie godziły się (a raczej się nie godziły) na obniżenie czesnego. Ich stanowisko wsparł
Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów (pisaliśmy o tym w DGP 59.2020 „Rodzicu! Płacz i płać za prywatne przedszkole”).
Kołdra za krótka
Rodzice nie kryją wzburzenia. – Skoro przedszkola nie obniżyły czesnego, zapowiedziałam, że od poniedziałku moje dziecko będzie uczęszczało na zajęcia. Nie interesują mnie żadne kryteria ani ograniczenia w przyjęciu, bo w umowie z placówką mam gwarancje
świadczenia usług – oburza się matka przedszkolaka z Warszawy.
– Jak odmówić rodzicom, których pracodawca pod groźbą zwolnień wzywa do pracy? Limity w sklepach i kościołach zostały zniesione, mieliśmy nadzieję, że u nas będzie podobnie – mówi Katarzyna Wierzbińska, dyrektor Niepublicznego Przedszkola Językowego Secret w Jastrzębiu Zdroju.
Właściciele prywatnych przedszkoli przyznają, że z pytaniami o miejsca dla dzieci dzwonią też rodzice z samorządowych placówek. Narzekają także na rządowe obostrzenia.
– Przygotowuję kryteria naboru według wytycznych, ale rodziców pracujących w służbach mundurowych, medycznych i handlu mam ok. 15. Nie wiem, jakie więc kryteria mam wprowadzić dla pozostałych dzieci – mówi Aneta Szoka, dyrektor Niepublicznego Przedszkola Marchewka w Białymstoku.
Straszą i żądają
– Część rodziców zapowiada, że jeśli nie będzie dla ich dzieci miejsc, będą domagać się zwrotu czesnego za cały okres, kiedy placówka była zamknięta. Są też tacy, którzy grożą pozwami – wylicza Aneta Szoka.
– Zastanawiamy się, czy od poniedziałku nie zrobić losowania wśród opiekunów i przyjąć tych, którzy znajdą się w grupie dzieci szczęśliwców – mówi Magdalena Białozor, dyrektor Niepublicznego Przedszkola Wesołe Robaczki w Wasilkowie.
Właściciele przedszkoli informują, że kuratorzy oświaty domagają się od nich podawania liczby maluchów z każdego tygodnia. A te dane trafiają do MEN.
– Niestety nikt nas nie pyta, ile przedszkolaków jest chętnych na przyszły tydzień – mówi Magdalena Białozor.
Co dalej z obostrzeniami
Beata Patoleta, pełnomocnik ponad 100 niepublicznych placówek oświatowych, zwraca uwagę, że w wytycznych nie ma informacji, jak mają postępować niesamorządowe organy prowadzące placówki w sytuacji, gdy liczba dzieci uczęszczających do danej grupy przekracza limit GIS.
– Nie wiadomo, jak dokonywać „selekcji” dzieci, co zrobić z tymi, które nie mogą skorzystać z opieki w placówce oraz na kim spoczywa odpowiedzialność w przypadku wytoczenia przez rodziców powództwa – wyjaśnia.
Prawnicy przyznają, że rodzicom dziecka nieprzyjętego do przedszkola przysługiwać będzie roszczenie odszkodowawcze, jeśli na skutek niespełnienia świadczenia przez placówkę poniosą szkodę. – Nietrudno sobie wyobrazić lawinę pozwów, w których rodzice będą obciążali przedszkola kosztami indywidualnej opieki nad dziećmi – mówi ekspertka.
Anna Ostrowska, rzecznik prasowy MEN, w odpowiedzi na pytanie DGP informuje, że jej resort skierował prośbę do Głównego Inspektora Sanitarnego, aby rozważył możliwość zwiększenia liczby dzieci w danej grupie.
– Analizujemy bieżącą sytuację dotyczącą liczby dzieci uczęszczających do przedszkoli. W zależności od dalszych wytycznych GIS będziemy rozważać zmianę przepisów – deklaruje.
Chaos i roszczenia
Zdaniem ekspertów widać wyraźnie, jak nieprzemyślane i bezładne pod względem prawnym są decyzje MEN.
– Z jednej strony niby otwiera się przedszkola, a z drugiej wprowadza pozakonstytucyjne i mające bardzo słabe podstawy prawne wytyczne sanitarne co do ich funkcjonowania i nakazanie ich przestrzegania, czego nie przewiduje Prawo oświatowe – mówi Robert Kamionowski, radca prawny z kancelarii Peter Nielsen & Partners Law Office.
Zwraca uwagę, że to państwo nakazuje dyrektorom placówek odmawianie przyjęć do przedszkoli. – Organy prowadzące i dyrektorzy nie mogą więc ponosić odpowiedzialności, gdy dla części chętnych zabraknie miejsca. To efekt siły wyższej powodowanej zarządzeniem władz państwowych – wyjaśnia ekspert.
Do kogo więc kierować roszczenia? – Najbardziej odpowiednim adresatem wydaje się minister edukacji narodowej. Oczywiście właściciele placówek również narażają się na pozwy, ale nie wyobrażam sobie, aby mieli za to finansowo odpowiadać. A kto pokryje ich straty, gdy rodzice nieprzyjętych dzieci odmówią opłaty czesnego? Zgodnie z zasadami prawa cywilnego powinien to być Skarb Państwa – sugeruje Kamionowski.