Pierwsze dni zdalnego nauczania, które pozwala na wystawianie ocen i realizowanie podstawy programowej potwierdziły wszystkie obawy nauczycieli, rodziców i uczniów. Zaczęło się od tego, że pierwszego dnia padł najpopularniejszy dziennik online, który stał się podstawową formą komunikacji. MEN rakiem zaczęło wycofywać się z zapewnień, że 90 proc. szkół jest gotowych do prowadzenia nauczania online i już w dniu oficjalnego wdrożenia Dariusz Piontkowski mówił: „Zdajemy sobie sprawę, że duża część szkół nie jest przygotowana do takiego nauczania, ale przypominam, że za wyposażenie szkół odpowiadają samorządy”. Wczoraj z pomocą ruszyło Ministerstwo Cyfryzacji przeznaczając 180 mln zł na zakup komputerów dla nauczycieli i uczniów.
Rozwiązanie braków sprzętowych to dopiero wierzchołek góry lodowej. Bo nauka zdalna jest trudniejsza niż ta tradycyjna. Nie wszystko da się zrealizować przez komputer, a wszystko trzeba. Dlaczego? Bo inaczej część nauczycieli nie otrzyma wynagrodzenia. Nowe rozporządzenie nakazuje nauczycielom realizowanie zajęć w ramach obowiązującego ich dotychczas tygodniowego obowiązkowego wymiaru godzin zajęć dydaktycznych, wychowawczych i opiekuńczych, prowadzonych bezpośrednio z uczniami albo na ich rzecz. Po przekroczeniu tego wymiaru zajęcia te będą mogły być realizowane w ramach godzin ponadwymiarowych. Każdy nauczyciel musi więc realizować swoje zajęcia dokładnie tak jak do tej pory. Dotyczy to również np. zajęć wychowania fizycznego.
- Ja wiem, że to jest absurd, ale muszę coś tym dzieciakom zaproponować. Nie to, że chcę. Po prostu muszę – mówi mi jeden z nauczycieli, który chce zachować anonimowość. Dlaczego? – Bo szczerze mówiąc wstydzę się tego, co wymyśliłem i tego, że w ogóle coś takiego muszę robić – odpowiada. Swoim uczniom wysyła materiały z ćwiczeniami na zdrowy kręgosłup. Mają za zadanie ćwiczyć wtedy, kiedy im pasuje. Brzmi nieźle. – Tak, ale muszę mieć od nich odpowiedź, dowód, że oni tę pracę wykonali – mówi. Wysyłają mu więc zdjęcia z „treningu”. – Ja nawet nie wiem, czy to jest zgodne z prawem. Dyrektor machną ręką. Ma być dowód i kropka – dodaje.
- To oczywiste, że w sytuacji, w której poloniści realizują podstawę programową to my, żeby być fair w stosunku do nich też musimy coś robić. I nawet rozumiem, że o takim drobiazgu w tym całym zamieszaniu nikt nie pomyślał – mówi mój rozmówca.
Tym bardziej, że nauczyciele nie są pewni, czy i w jakiej wysokości dostaną pensję. Robią więc wszystko, by udowodnić, że pracowali zgodnie ze swoim rozkładem zajęć.
Absurdalnych rozwiązań tej sytuacji jest więcej. Uczniowie jednej ze szkół mają oglądać materiały wideo zamieszczane na sportowym fanpage’u szkoły. Do tej pory znajdowały się tam relacje z różnych imprez, teraz będą pojawiać się materiały propagujące różne sporty. Jak udowodnić, że film się obejrzało? Dać lajka. Pod każdym wideo. Nauczyciel zliczy i wystawi ocenę z wf. Inna szkoła poszła o krok dalej. Uczniowie mają wybrać sobie wybrać i zasubskrybować trzy dowolne kanały sportowe na YouTube i dawać „łapki w górę”. Nauczyciel sprawdzi, czy były sumiennie polubione.
Inną metodą na poradzenie sobie z sytuacją jest ... pisanie rozprawek: Dlaczego aktywność fizyczna jest ważna, Dlaczego trzeba przeprowadzić rozgrzewkę, Czy brak sportu zmienił coś w twoim życiu - to tylko niektóre z tematów, które wymieniają rodzice. - Jak to zobaczyłam to się załamałam. Oboje z mężem pracujemy, stajemy na głowie, żeby pomóc córce być na bieżąco z najważniejszymi przedmiotami, a potem widzę, że ma do napisania kolejną pracę pisemną i to z wychowania fizycznego - mówi mi jedna z mam.
- Myślę, że ministerstwo nie rozumie, że to nauczanie zdalne to jest tylko krótki epizod, po którym wrócimy do szkół i będziemy musieli dalej z naszymi uczniami pracować. Dla wielu z nas, którzy muszą wymyślać takie głupoty grozi to definitywną utratą autorytetu - podsumowuje mój rozmówca.