Rodzice buntują się przeciwko nadmiarowi prac zadawanych uczniom. Temat wrócił na fali włoskiego protestu, ogłoszonego przez Związek Nauczycielstwa Polskiego.
ikona lupy />
DGP
Od dwóch tygodni formalnie trwa w szkołach strajk włoski. Nie jest spektakularny, bo w większości placówek wszystkie wrześniowe ustalenia dotyczące dodatkowych bezpłatnych zajęć bądź wycieczek są realizowane. Dlatego Sławomir Broniarz, pomysłodawca całej akcji i szef Związku Nauczycielstwa Polskiego, chce dodatkowo wyjść w piątek razem z pracownikami oświaty na ulice. Protest ma się odbyć w Krakowie, a każdego 8. dnia miesiąca przenosić do kolejnego dużego miasta (na znak, że 8 kwietnia rozpoczął się strajk generalny w szkołach).
Rodzicom nie podoba się tego typu forma strajku i zapowiadają na portalach społecznościowych, że też będą protestować. Sprzeciwiają się przede wszystkim odrabianiu prac domowych, zadawanych w ogromnej ilości.
Resort edukacji na razie nie opowiada się w tym konflikcie po żadnej ze stron i tłumaczy, że jest to autonomiczna sprawa poszczególnych szkół.

Przemęczeni uczniowie

Protesty rodziców dotyczące zadań domowych są dość zrozumiałe. Wystarczy spojrzeć na badania OECD, z których wynika, że polscy uczniowie spędzają na ich odrabianiu średnio około siedem godzin tygodniowo. A np. w Finlandii – o połowę mniej.
Zdaniem prawników właściwie nie ma żadnych przepisów bezpośrednio odnoszących się czy regulujących sposób pracy nauczyciela z uczniami w celu realizacji programu nauczania.
– Oczywiście obowiązują przepisy, takie jak rozporządzenia MEN, np. w sprawie ramowych planów nauczania, a przede wszystkim podstawy programowej (obecne z 14 lutego 2017 r.), ale na próżno szukać w nich jakichkolwiek uregulowań albo konkretnych wskazówek, czy realizacja programu powinna, może czy musi być prowadzona z korzystaniem z prac domowych. Tu także jest problem, bo pod pojęciem „praca domowa” rozumiemy raczej prace pisemne, np. z języka czy zadania z przedmiotów ścisłych. Ale musimy pamiętać, że praca domowa to także po prostu samodzielna nauka programu, który jest w szkole realizowany – mówi Robert Kamionowski, radca prawny, ekspert ds. oświaty z kancelarii Peter Nielsen & Partners Law Office.
– Można się zastanawiać, czy statut szkoły nie byłby właściwym, i w zasadzie jedynym, dokumentem, w którym takie zasady jak prace domowe czy ich brak, albo zakres czy ograniczenie, mogłyby zostać uregulowane. Na to pozwalają przepisy art. 98 ust. 1 pkt 8 prawa oświatowego, mówiące o uregulowaniu szczegółowych warunków i sposobu oceniania wewnątrzszkolnego uczniów, w którym także reguluje się np. dopuszczalną liczbę prac klasowych w tygodniu czy dniu. Gdyby szkoła zdecydowała się na zastosowanie takich przepisów, to zaistniałaby podstawa prawna także do domagania się przez uczniów i rodziców, aby prac domowych nie zadawano – wyjaśnia mec. Robert Kamionowski.
Z taką argumentacją nie zgadzają się związkowcy.
– Wpisanie do statutu szkoły, że uczniowie nie muszą odrabiać zadań domowych lub mogą to robić tylko w ograniczonym zakresie, byłoby zamachem na autonomię każdego z nauczycieli. Nie ma tu znaczenia, że nawet większość rady pedagogicznej zgodziłaby się na takie zmiany statutowe – mówi Sławomir Wittkowicz, przewodniczący branży nauki, oświaty i kultury w Forum Związków Zawodowych.
– Osoba ucząca w szkole ma zagwarantowaną w Karcie nauczyciela niezależność przy doborze metod i środków realizacji podstawy programowej. Ma też prawo zadawać uczniom pracę domową, aby ci w ten sposób utrwalali swoją wiedzę – dodaje.

(Nie)śmiały pilotaż

Placówki bez prac domowych jednak istnieją. – W niektórych szkołach, także warszawskich, prowadzone są takie eksperymenty, szczególnie w klasach młodszych, choć osobiście nie wyobrażam sobie, by mogło funkcjonować efektywne nauczanie bez jakiejkolwiek pracy domowej. Ale jestem gorącym orędownikiem tego, aby praca ucznia w domu była ograniczana i dotyczyła rzeczywiście tego, co konieczne dla rzetelnego utrwalenia materiału albo rozwoju, np. prace pisemne z języka polskiego czy zadaniowe ćwiczenia z matematyki – uważa Robert Kamionowski.
Jego zdaniem to konieczne dla powtórzenia materiału, ćwiczenia umiejętności, ale praca domowa nie powinna, ba, nie może zastępować efektywnej pracy na lekcjach i powodować, że dzieci spędzają długie godziny na klepaniu setek zadań.
Gorącą zwolenniczką ograniczania prac domowych jest Dorota Łoboda, radna Warszawy. Przy jej zaangażowaniu uruchomiony został po wakacjach specjalny program „Szkoła bez zadań domowych”. Placówki mogą się do niego zapisywać dobrowolnie.
– Ostatecznie przystąpiło do niego 17 szkół z Warszawy. Nie chodzi nam o całkowite wyeliminowanie zadań domowych, ale chcemy, aby nie były np. zadawane na weekendy lub z dnia na dzień. Prace powinny być robione metodą projektową, a nie odtwórcze. W połowie listopada uczestnicy programu spotkają się z nauczycielami, uczniami i rodzicami, aby wypracować dobre praktyki, które pod koniec roku szkolnego mogą trafić do innych placówek jako wytyczne – mówi Dorota Łoboda.
– Nie chcemy też, aby do prac domowych były angażowane całe rodziny, bo nie o to w tym wszystkim chodzi. Dodatkowo badania pokazują, że większa ilość zadań wcale nie przekłada się na lepsze wyniki szkoły – dodaje.
Z kolei Stowarzyszenie Rodzice Szkole w 2018 r. namawiało opiekunów, aby pisali specjalne oświadczenia, że zakazują nauczycielom zadawać prace domowe. Takie rozwiązanie zostało skrytykowane przez prawników. Społecznicy nie składają jednak broni. – Mamy dobry kontakt z MEN i pracujemy nad rozwiązaniami prawnymi, które na początek mogłyby ograniczyć liczbę prac domowych lub nawet zakazać ich zadawania na weekend – mówi Maria Szpilowska, wiceprezes Zarządu Fundacji Rodzice Szkole.
– Zobaczymy, czy nasze pomysły zostaną przedstawione jako inicjatywa rządowa, a może obywatelska. Coraz więcej rodziców zgłasza się do nas z prośbą, abyśmy doprowadzili do ograniczenia tych prac domowych. Od zmian w tym zakresie już nie uda się uciec – podsumowuje.
Akty prawne, w których znajdują się prawa i obowiązki rodziców w relacjach ze szkołą