Reforma edukacji odbija się na diecie uczniów ‒ jeżeli nic się nie zmieni, nie uda się zwalczyć problemu otyłości.
Z powodu tłoku w szkołach w części placówek uczniowie mają kłopot, żeby zjeść obiad: dzieci jest zbyt wiele, a przerwy zbyt krótkie. Eksperci alarmują: nie pozostanie to bez konsekwencji dla zdrowia ‒ jedną z głównych obaw jest otyłość. Dzieci będą wychodziły ze szkoły głodne i zapychały się śmieciowym jedzeniem ze spożywczaka czy budki z zapiekankami.
– Co roku we wrześniu rodzice masowo wykupują obiady, a potem się z nich wycofują. Teraz jednak ruch jest większy – mówi Łukasz Staniak, właściciel firmy oferującej od ośmiu lat usługi gastronomiczne dla szkół. – Pierwszy tydzień to był dramat – dzieci tłoczyły się, żeby odebrać posiłek, którego nie miały czasu zjeść – opowiada przedstawiciel spółki Kuchnia z Klasą. Teraz, kiedy część uczniów zrezygnowała, a przerwy w placówkach, do których spółka dostarcza jedzenie, nieco wydłużono, jest więc trochę lepiej.
W liceum w Bielsku-Białej z powodu podwójnego rocznika zawieszono działalność stołówki. – Do tej pory obiady podawaliśmy w jednej z sal lekcyjnych, teraz mamy wszystkie zajęte. Musieliśmy odwołać obiady – tłumaczy Paweł Pindel, wicedyrektor liceum nr III w Bielsku-Białej. Żeby jakoś temu zaradzić, szkoła remontuje… składzik, mając nadzieję, że znajdzie się tam miejsce dla 4–5 stolików. – Uczniowie będą jedli na raty – tłumaczy skomplikowaną logistykę wicedyrektor. Kłopot polega na tym, że szkoła jest zespołem i oprócz liceum działa tu również podstawówka, do zeszłego roku gimnazjum. Ze stołówki korzystają głównie najmłodsze dzieciaki i to im przez reformę edukacji i „zagęszczenie” licealistów ograniczono dostęp do obiadów. Przynajmniej w pierwszych miesiącach szkoły.
Część szkół wydaje posiłki na kilku przerwach. Sami ajenci szkolnych stołówek starają się rozładować tłok, np. otwierając dwa zamiast jednego okienka do wydawania obiadów. Próbują też w miarę możliwości zwiększać liczbę miejsc na stołówkach, bo to kolejny problem. Dotychczasowe pomieszczenia były dostosowane do jednego rocznika. Muszą reagować, jeśli nie chcą stracić klientów. Z badania przeprowadzonego na potrzeby programu „Extra Szkolna Stołówka” wynikało, że uczniom głównie przeszkadzają kolejki, ciasnota przy stole, za wysokie stoły, brak miejsc siedzących, nieestetyczne wnętrze.
‒ Z tym ostatnim trudno jest walczyć. Przeszkodą jest to, że umowy na prowadzenie szkolnej stołówki zawierane są na rok. Gdyby były dłuższe, firmy cateringowe bardziej angażowałyby się w modernizację wnętrza. A tak nie za bardzo chcą to robić, bo może im się to nie zwrócić – dodaje Łukasz Staniak.
Ajenci szukają rozwiązań, które mają usprawnić wydawanie obiadów – np. karty magnetyczne, które wystarczy zeskanować, by odebrać posiłek. Dzięki temu nie trzeba szukać dziecka na liście, co skraca czas. Są szkoły – tak jest w warszawskich liceach im. Kazimierza Wielkiego i im. Andersa – które wprowadziły specjalną aplikację na komórkę, w której można do końca poprzedniego dnia czy nawet jeszcze wczesnym rankiem wybrać posiłek lub też odwołać. Coraz więcej firm pozwala na wybieranie menu na cały miesiąc. Takie rozwiązanie oferuje m.in. spółka Kuchnia z Klasą. Dzieci wchodzą na stronę firmy, gdzie widnieje rozpiska dań serwowanych w każdym dniu przez dany miesiąc. W każdym dniu do wyboru są dwa dania mięsne, zupa wegetariańska lub mięsna oraz sok, woda z miętą lub cytryną albo kompot.
Problemem jest też to, że walcząc o ucznia, ajenci muszą wybrać pomiędzy zdrowym a przyciągającym jedzeniem. Firmy zapewniają, że kierują się wytycznymi przedstawionymi przez Instytut Żywności i Żywienia. A to oznacza dużo warzyw, mało soli i cukru, mało smażonych potraw, a dużo tych przygotowywanych na parze. Ale to właśnie na taką kuchnię uczniowie narzekają najczęściej. Nie są do niej przyzwyczajeni.
PiS oraz PSL w kampanii wyborczej mówią o przywracaniu kuchni i odejściu od cateringu. Plan w tym zakresie ma resort rolnictwa i rozwoju wsi, dostrzegając w tym też potencjał dla lokalnych rolników, od których szkoły mogłyby odbierać towary. ‒ Ważne jest, aby posiłki były przygotowywane na miejscu w szkole, z produktów pozyskiwanych od lokalnych producentów. Niemniej jednak kwestie prowadzenia stołówek przyszkolnych należą do kompetencji organów prowadzących szkoły, tj.: wójtów, burmistrzów i prezydentów miast. Tak więc idea ta musi być wdrażana przez jednostki samorządu terytorialnego – wyjaśnia Małgorzata Książyk z biura prasowego Ministerstwa Rolnictwa. Dyrektorzy są bardziej sceptyczni. Po pierwsze, ze względu na koszty. Utrzymanie szkolnej stołówki to wydatek od 20 do nawet 40 tys. w zależności od wielkości szkoły. Ale i miejsce jest problemem. – Najfajniej byłoby, gdyby działała kuchnia szkolna, ale to w obecnych warunkach fikcja. Gdybyśmy mieli coś takiego wprowadzić, to trzeba by usunąć bibliotekę, czytelnię oraz siłownię – mówi Paweł Pindel ze szkoły w Bielsku-Białej.
– Obawiamy się, że samorząd nie sfinansowałby w całości takiej rozbudowy. Do tego dochodzi problem braku pracowników. Już dawniej mieliśmy kłopoty z zatrudnieniem dobrych kucharek. A dziś, kiedy presja płacowa jest wysoka, uważam, że ich pozyskanie graniczy z cudem. A potrzeba trzech–czterech kucharzy na szkołę – mówi dyrektorka jednego z warszawskich liceów.
Resort edukacji przekonuje, że nie jest źle – po pierwsze, zgodnie z przepisami od 1 września 2019 r. dodatkowo pojawia się obowiązek zapewnienia pomieszczeń umożliwiających bezpieczne i higieniczne spożycie posiłków w szkole.
A od 1 września 2022 r. wprowadzony jest obowiązek zapewnienia uczniom szkół podstawowych możliwości spożycia jednego gorącego posiłku dziennie.