Reaktywacja szkolnictwa zawodowego stoi pod znakiem zapytania. Może dlatego, że sprzątaczka zarabia więcej niż nowo przyjęty nauczyciel
Reaktywacja szkolnictwa zawodowego stoi pod znakiem zapytania. Może dlatego, że sprzątaczka zarabia więcej niż nowo przyjęty nauczyciel
Samorządy i dyrektorzy szkół mówią zgodnie, że mają ogromny problem ze znalezieniem nauczycieli do kształcenia zawodowego. I przyznają, że wszystko rozbija się o wysokość wynagrodzenia.
W Łodzi przedsiębiorstwo gazownicze na gwałt szuka pracowników. Mógłby ich dostarczyć miejski Zespół Szkół Ponadgimnazjalnych nr 3, który kształci fachowców w tym zawodzie. Teoretycznie, bo w praktyce kierunek ma problem ze znalezieniem nauczycieli. I to nie dlatego, że ich nie ma. Problemem jest pensja: dyrektor nie może zaproponować nowo zatrudnianemu pedagogowi więcej niż 1862 zł na rękę. To mniej, niż zarabia sprzątaczka w tej szkole, która dostaje 2260 zł.
– Osobiście chodziłem na politechnikę, żeby zwerbować absolwentów do pracy. Nikt za takie pieniądze nie chciał przyjść. Nie przekonywało ich to, że po 15 latach pensja wzrośnie do prawie 3400 zł – mówi DGP Janusz Bęben, dyrektor ZSP nr 3 w Łodzi. I przyznaje, że od dwóch lat nie zatrudnił żadnego inżyniera i obecnie poszukuje do pracy aż ośmiu. W jego szkole poparcie dla zapowiadanego protestu nauczycieli jest stuprocentowe. Wszyscy żądają wyższych pensji.
Janusz Bęben przekonał się też na własnej skórze, że innowacyjność nie popłaca. Kiedy rząd zaczął głośniej mówić o inwestowaniu w rozwój energetyki odnawialnej, uznał, że warto otworzyć kierunek kształcący specjalistów. – Tak, żeby miał kto stawiać i modernizować te wiatraki – mówi dyrektor szkoły. Pokrył koszty szkolenia nauczycieli, po czym rząd powiedział, że się wycofuje. A szkoła nie znalazła chętnych do nowo otwartych klas. Pieniądze poszły na marne. Jaki z tego morał? Bezpieczniej kształcić klasycznie, np. techników gastronomii, niż reagować na potrzeby rynku.
– Wygaszanie szkolnictwa zawodowego zmusiło nauczycieli do znalezienia zatrudnienia gdzie indziej. Te kilka lat, gdy szkolnictwo zawodowe było passé, w pełni wystarczyło, by fachowcy zakotwiczyli się w nowej pracy na tyle, że nie chcą jej teraz zmieniać. Szczególnie w obliczu obecnych kłopotów w oświacie, związanych przede wszystkim z niskimi wynagrodzeniami – tłumaczy Jakub Bińkowski, sekretarz departamentu prawa i legislacji Związku Przedsiębiorców i Pracodawców. I dodaje, że rozwiązanie tej sytuacji może dać jedynie zwiększenie płac. Tylko to może zachęcić specjalistów od kształcenia w zawodzie do powrotu na rynek szkolnictwa oraz przekonać młodych, by wybierali tę ścieżkę zawodową. Monika Pawlak z Urzędu Miasta Łodzi przyznaje, że dyrektorzy szkół zawodowych i techników sygnalizują problemy z kadrą.
Wiele wskazuje na to, że kłopot będzie narastał. Na emeryturę odchodzi obecna kadra, a trudno pozyskać nową. W Radomiu z tego powodu magistrat zabrał się za opracowywanie strategii zmierzającej do zachęcenia nauczycieli posiadających deficytowe kwalifikacje, czyli przedmiotów zawodowych, do podejmowania pracy w szkole. – Analizowany jest system doskonalenia zawodowego nauczycieli. Wspólnie ze związkami zawodowymi wypracowano zasady finansowania dokształcania nauczycieli, by zachęcić ich do zdobywania nowych kwalifikacji zgodnych z zapotrzebowaniem placówek oświatowych na terenie naszego miasta – mówi DGP Katarzyna Piechota-Kaim z radomskiego magistratu.
Piechota-Kaim przyznaje, że w kilku szkołach technicznych są zatrudnieni emerytowani nauczyciele. – Dyrektorzy bydgoskich szkół kształcenia zawodowego od lat zatrudniają ich do prowadzenia zajęć. W bieżącym roku szkolnym w miejskich szkołach pracuje 41 emerytowanych pedagogów – dodaje Marta Stachowiak, rzecznik ratusza w Bydgoszczy. I dodaje, że z ich obserwacji wynika również, iż problem z kadrą pogłębi się w kolejnych latach szkolnych.
Innego zdania niż samorządy i szkoły jest szefowa MEN, która dwa dni temu w Wałbrzychu chwaliła reformę i rozwój szkół branżowych. – Ustawa o szkolnictwie branżowym jest odpowiedzią na zapotrzebowanie dzisiejszego rynku pracy – mówiła minister Anna Zalewska. – Pozwoliliśmy pracodawcom wejść do szkół. 48 godzin kursu pedagogicznego dla przedstawiciela firmy wystarczy, aby ten mógł stać się uzupełnieniem kadry nauczycielskiej – dowodziła. I dodawała, że jeżeli pracodawcy będą chcieli zainwestować w maszyny do szkół, będą mogli uzyskać ulgi podatkowe. Jej zdaniem są fundusze na szkolnictwo, trzeba tylko umiejętnie po nie sięgać. Wskazywała jednak głównie na środki europejskie.
Dyrektorzy krytykują pomysły MEN. Według nich nikt z sektora prywatnego nie przyjdzie do pracy w szkole. Chyba że ktoś z misją. Nie chodzi tylko o zarobki, ale też o komfort pracy. Na razie szkoły próbują się ratować, nawiązując na nowo współpracę z firmami, które godzą się organizować u siebie warsztaty zawodowe dla uczniów. – Zyskują dwie strony. Firmy otrzymują dostęp do wykwalifikowanej kadry pod swoje konkretne potrzeby, a szkołom taka współpraca dodaje prestiżu – uzupełnia Bińkowski.
Reforma kształcenia zawodowego miała być podstawą zmian w oświacie zapowiadanych przez PiS. Od zeszłego roku szkoły zawodowe zostały zastąpione przez szkoły branżowe. Głównym celem nauczania w branżowych szkołach pierwszego stopnia jest wykształcenie u uczniów umiejętności potrzebnych do pracy w określonym zawodzie. I choć kształcenie w technikach cieszyło się większym zainteresowaniem, to już branżówki po reformie straciły.
Jak wynika z danych GUS, liczba szkół zawodowych spadła. O ile jeszcze w roku szkolnym 2010/11 było ich 1380, to we wrześniu zeszłego roku (2017/18) już tylko 1167. W ślad za tym idzie spadek liczby uczniów z 209,9 tys. w 2010/11 do 145,6 tys. w ostatnim roku. Nie da się tego wytłumaczyć wyłącznie niżem demograficznym. Statystyki pokazują, że we wrześniu 2011 r. zawodówki wybrało 15,3 proc. uczniów, a w zeszłym roku już tylko 13,7 proc.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama