- Firmy poszukują przede wszystkim osób, które mają rozwinięte zdolności komunikacyjne, potrafiących budować zespół, myśleć krytycznie, a także analizować i rozwiązywać problemy - mówi Timothy S. Mescon – wiceprzewodniczący i dyrektor generalny na Europę, Bliski Wschód i Afrykę AACSB – ogólnoświatowego stowarzyszenia uczelni ekonomicznych.
ikona lupy />
DGP
Organizacja, którą pan reprezentuje tj. ogólnoświatowe stowarzyszenie uczelni ekonomicznych (AACSB) przyznaje akredytacje uczelniom, które spełniają najwyższe standardy edukacyjne. Co trzeba zrobić, żeby ją otrzymać?
Nasza organizacja liczy sobie 102 lata. Mamy 1,6 tys. członków w 101 krajach, w tym 831 uczelni akredytowanych w 55 państwach. Szkoły wyższe oceniamy według 15 standardów. Można je podzielić na cztery kategorie tj. zarządzanie strategiczne i innowacje, udział studentów i kadry naukowej, dydaktyka zarówno w zakresie uczenia, jak i nauczania oraz zaangażowanie w działalność społeczności biznesowej. Uczelnie mają wykazać, jak sobie w tych obszarach radzą.
Jakie polskie uczelnie są akredytowane przez państwa organizację?
To Akademia Leona Koźmińskiego i Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu. Co ciekawe jest to jedna prywatna szkoła wyższa, a druga publiczna. Są też inne polskie uczelnie, które są w trakcie procesu akredytacji. Ale nie mogę ujawnić, które to podmioty. Najprawdopodobniej w ciągu najbliższych 5-7 lat ta liczba wzrośnie.
Czy AACSB odmówiła kiedyś jakieś polskiej uczelni akredytacji?
Nie.
Dwie uczelnie na cały kraj to dużo czy mało?
Jeżeli chodzi o Europę Środkowo-Wschodnią to całkiem sporo. W całym regionie akredytowanych jest sześć szkół, a w wielu krajach nie ma ani jednej. Więc dwie to dobry początek.
Po co uczelni w ogóle jest potrzebna państwa akredytacja?
Reprezentujemy najwyższe kryteria jakości, jeżeli chodzi o uczelnie biznesowe na świecie. Więc szkoły wyższe chcą być częścią tej grupy uczelni akredytowanych. Stają się przez to bardziej rozpoznawalne na arenie międzynarodowej. To ważne, bowiem wiele z nich celuje z rekrutacją w studentów międzynarodowych.
Czyli chodzi o promocję?
W pewnym sensie tak, ale to tylko część równania. Jeżeli spojrzymy na jakiekolwiek rankingi międzynarodowe uczelni biznesowych to 90-95 proc. szkół wyższych w nich uwzględnionych jest akredytowanych przez AACSB. Akredytacja mobilizuje także do podnoszenia poziomu kształcenia. Uczelnie wykorzystują też naszą globalną sieć do tworzenia partnerstw na całym świecie, wymiany myśli oraz doświadczeń, a także zachęcania studentów do aplikowania.
Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego kładzie duży nacisk na to, aby polskie uczelnie zaistniały na arenie międzynarodowej. Czy to jest kierunek dla wszystkich?
Różnie to wygląda w różnych krajach. W niektórych państwach Europy są uczelnie skupione jedynie na działalności lokalnej czy na konkretnej ścieżce kariery swoich absolwentów. To jest ich rola do odegrania. Inne są z kolei skoncentrowane na badaniach naukowych o zasięgu globalnym i zatrudniają przy nich np. noblistów. One funkcjonują na zupełnie innym poziomie. Może to banalnie zabrzmi, ale świat, także ten naukowy, jest tak duży, że każdy powinien znaleźć w nim miejsce. Oczywiście pod warunkiem, że jest dobry w tym, co robi. Nie trzeba więc na siłę dążyć do umiędzynarodowienia swojej działalności, jeśli taki model im nie odpowiada. To nie powinno być celem samo w sobie.
Jednak czy skupienie się na lokalnym podwórku gwarantuje jakość nauki?
Tak. Wówczas badania i oferta nauczania będą po prostu trochę inne. Tutaj wracamy do misji danej uczelni. Szkoła wyższa sama powinna decydować, co jest dla niej najlepsze. Jeśli celem jest skupienie się na międzynarodowej współpracy i rekrutacji, to powinna działać w tym kierunku. Z kolei jeżeli woli koncentrować się na lokalnym rynku i jego potrzebach oraz jest przy tym w stanie zapewnić wysoką jakość edukacji, to także jest to pozytywny kierunek.
Skąd pana zdaniem może wynikać niska pozycja polskich uczelni w międzynarodowych rankingach?
Bardzo ważne, aby w różnych dziedzinach polskie uczelnie odnosiły się do międzynarodowych kryteriów jakości. Z doświadczenia wiem, że to automatycznie otwiera szkoły wyższe na ocenę bardziej globalną, a nie lokalną.
Jakich absolwentów oczekuje rynek?
Firmy poszukują przede wszystkim osób, które mają rozwinięte zdolności komunikacyjne, potrafiących budować zespół, myśleć krytycznie, a także analizować i rozwiązywać problemy. Po prostu kompetentnych liderów. Znaczenie umiejętności miękkich jest bardzo mocno podkreślane w kręgach biznesowych.
Czy uczelnie dostrzegają taką potrzebę?
To jest teraz bardzo ważny temat na uczelniach biznesowych. Jest też coraz większa świadomość tego, że absolwenci wychodzą na rynek pracy i takie umiejętności oprócz wiedzy teoretycznej są im niezbędne.
A co sądzi pan o e-learningu? W naszym kraju pojawiły się obawy o jakość kształcenia w takim trybie.
My nie mamy żadnych obaw dotyczących jakości. Według naszych standardów zajęcia odbywające się w formie e-learningowej muszą być dokładnie takie same jak te realizowane w rzeczywistości. Jedna z największych uczelni, które akredytujemy, pochodząca z Wielkiej Brytanii oferuje naukę jedynie online. Ten trend będzie szedł w kierunku zwiększania ilości e-learningu. Natomiast zdecydowana większość szkół decyduje się nadal na tryb mieszany.
Znaczenie umiejętności miękkich jest bardzo mocno podkreślane w kręgach biznesowych