Samorządy, w których szkoły pracują na jedną zmianę, a w klasach uczy się mniej dzieci, otrzymają z budżetu więcej pieniędzy. Ministerstwo Edukacji Narodowej szykuje rewolucję w sposobie finansowania oświaty. Od 1 stycznia 2018 r. samorządy nie będą już otrzymywały stałej kwoty subwencji i dotacji na jednego ucznia czy przedszkolaka.
Samorządy, w których szkoły pracują na jedną zmianę, a w klasach uczy się mniej dzieci, otrzymają z budżetu więcej pieniędzy. Ministerstwo Edukacji Narodowej szykuje rewolucję w sposobie finansowania oświaty. Od 1 stycznia 2018 r. samorządy nie będą już otrzymywały stałej kwoty subwencji i dotacji na jednego ucznia czy przedszkolaka.
Zamiast tego wyceniane będą ich zadania oświatowe. Te jednostki, które wykażą się najlepszą jakością kształcenia, będą dodatkowo premiowane.
Płacimy za konkrety
Obecnie samorządy otrzymują subwencję oświatową na uczniów (od tego roku objęte są nią także sześciolatki pozostające w przedszkolach) oraz dotację na dzieci objęte wychowaniem przedszkolnym. Subwencja na jednego ucznia wynosi nieco ponad 5,3 tys. zł rocznie, a dotacja przedszkolna – ok. 1,4 tys. zł. O ile z tej drugiej gminy powinny przekazać pieniądze na przedszkola, to już w przypadku subwencji nie mają takiego obowiązku. Teoretycznie więc fundusze zamiast do szkół mogą trafić np. na budowę dróg. To nie podoba się resortowi edukacji, który w tym zakresie szykuje prawdziwe trzęsienie ziemi.
Z informacji DGP wynika, że MEN chce zdefiniować zadania edukacyjne i dokonać ich wyceny (chodzi np. o ocenę, ilu nauczycieli, specjalistów, pedagogów i psychologów powinno przypadać na konkretną liczbę uczniów). W praktyce ma to działać tak: jeśli w szkole zostanie zatrudniony logopeda, to gmina otrzyma na niego dofinansowanie z budżetu. Jeśli takiego specjalisty nie będzie, pomoc państwa będzie niższa.
– Ostatnio matka autystycznego ucznia skarżyła mi się, że powiat nie zapewnia jej dziecku realizacji specjalnego programu. A przecież z budżetu na tego ucznia trafia ponad 40 tys. zł rocznie. W proponowanym systemie szkoła nie dostałaby tych pieniędzy – komentuje Sławomir Wittkowicz, przewodniczący Branży Nauki, Oświaty i Kultury w Forum Związków Zawodowych. Jego zdaniem pomysł MEN, by zdefiniować i wycenić zadania oświatowe, należy ocenić pozytywnie.
Więcej na zadania
Zdaniem samych samorządowców, jeśli MEN zamierza premiować przyjazne dzieciom i młodzieży szkoły, musi zwiększyć nakłady na oświatę. Dziś subwencja to ok. 42 mld zł rocznie. – Do tego z własnej kieszeni dokładamy 25 mld zł – mówi Marek Olszewski, wójt gminy Lubicz, przewodniczący Związku Gmin Wiejskich RP. – Gdy MEN przedstawi konkrety dotyczące kosztów, to czarno na białym będzie widać, że subwencja oświatowa powinna zostać zwiększona nawet o 50 proc. Nie można dokonywać wyceny i uchylać się od płacenia – komentuje.
Ale resort nie zamierza inwestować w oświatę ani złotówki więcej ponad to, co łoży na nią teraz. Jak tłumaczy, proponowana zmiana ma na celu poprawę efektywności wydawania środków. Co zaskakujące, takiej idei przyklaskują związkowcy. – Zadania oświatowe dla poszczególnych typów szkół powinny być określone i wycenione, ale to nie oznacza, że budżet centralny ma na ten cel wydawać więcej – przekonuje Sławomir Wittkowicz z FZZ. Według niego utrzymywanie szkół i przedszkoli jest zadaniem własnym gmin i powinny one partycypować w kosztach.
Dwa rozporządzenia
W nowej ustawie o finansowaniu oświaty mają się też znaleźć dwa upoważnienia do wydania rozporządzeń. W jednym, tak jak obecnie, miałby być określony sposób podziału subwencji oświatowej. Ta jednak ma się znacząco różnić od dotychczasowej. Pieniądze nie będą przekazywane na ucznia, lecz głównie za klasę (oddział). Efekt: jeśli samorząd będzie miał szkołę, w której klasy będą mniejsze (od przyszłego roku te w podstawówkach powinny liczyć do 25 uczniów), to otrzyma więcej pieniędzy (wyliczane będzie to za pomocą specjalnego algorytmu). Podobny mechanizm będzie miał zastosowanie, gdy wszystkie dzieci będą przychodziły tylko na pierwszą zmianę.
To ostatnie budzi spore kontrowersje. – Nie we wszystkich szkołach uda się wprowadzić jedną zmianę. To wiąże się z ogromnymi inwestycjami, rozbudową szkół. Dodatkowo jednozmianowość spowoduje, że trzeba będzie zwiększyć liczbę nauczycieli – wylicza Krystyna Mikołajczuk-Bohowicz, wójt gminy Repki (woj. mazowieckie).
/>
Tymczasem oświatowe związki chcą iść jeszcze dalej i proponują, aby rząd wyżej premiował placówki, które mają najwyżej 20-osobowe klasy. Nowy sposób podziału subwencji oświatowej ma też opłacić się szkołom zawodowym (branżowym) stawiającym na kierunki deficytowe, ale za to bardzo pożądane przez pracodawców.
Nowością jest też wprowadzenie do nowej ustawy drugiego rozporządzenia w sprawie podziału dotacji dla szkół niesamorządowych (prywatnych i tych na prawach publicznych). Właściciele tych placówek nie otrzymywaliby pieniędzy od samorządów na podstawie kosztów bieżących (czyli wyliczeń procentowych wydatków, jakie samorządy ponoszą na szkoły tego samego typu). W nowym rozporządzeniu będą premiowane one według określonych wskaźników związanych również z liczebnością klas i zmianowością. Zdaniem ekspertów dzięki temu rozwiązaniu unikniemy sztucznego zaniżania przez samorządy wydatków na szkoły, aby mniej dotować inne placówki.
Po zreformowaniu finansowania oświaty MEN chce się zająć kwestią dotowania dzieci niepełnosprawnych, które wymagają specjalnych potrzeb edukacyjnych. Zmiany w tym zakresie planowane są jednak dopiero na 2019 r.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama