- System no-fault nie sprawi, że pacjenci od razu przestaną zawiadamiać prokuratury o podejrzeniu popełnienia przestępstwa, ale w dłuższej perspektywie – owszem. Ścieżka pozaprocesowa umożliwi wyjaśnienie wątpliwości i szybką wypłatę świadczenia kompensacyjnego - mówi w rozmowie z DGP Bartłomiej Chmielowiec, rzecznik praw pacjenta.

W ilu sprawach uczestniczy pana biuro?
Obecnie prowadzimy 71 postępowań cywilnych, a zakończyliśmy 59, w tym w 23 z nich zostały zawarte ugody na etapie sądowym. Oprócz tego zawieramy ugody na etapie przedsądowym - od 2019 r. było ich 14. Ich liczba stale się zwiększa, co mnie bardzo cieszy.
Jak dobieracie państwo sprawy, którymi się zajmujecie?
Oczywiście mamy pewne ograniczenia, bo zakres zadań Biura RPP jest dość duży. Stąd też główny nacisk kładziemy na sprawy najtrudniejsze procesowo oraz te, w których widzimy, że istnieje konieczność wsparcia pacjenta - albo z uwagi na niekoniecznie właściwą reprezentację, albo jeśli nie ma on środków, by zatrudnić profesjonalnego pełnomocnika. Podobnie podchodzimy do spraw, które mają charakter pewnego „precedensu”, który trzeba rozstrzygnąć, bo są istotne np. dla linii orzeczniczej. Oczywiście koncentrujemy się również na sprawach związanych z opieką nad dziećmi oraz kobietami w ciąży, stąd na 130 spraw, które podjęliśmy do tej pory, aż 50 dotyczy ginekologii i położnictwa.
Jakie są realia procesu medycznego, z którymi mierzy się pacjent dochodzący swoich praw?
Powiedziałbym, że są to z pewnością postępowania długie, skomplikowane i traumatyczne. Długie, bo z wielu powodów w takim procesie nie obejdzie się bez konieczności zaopiniowania sprawy przez biegłych. Tutaj z kolei pojawiają się problemy z ich dostępnością i terminami wydawania opinii. Niestety, różnie bywa również z ich jakością - dość często po uzyskaniu pierwotnej wersji opinii mamy do niej zastrzeżenia i zmuszeni jesteśmy wnioskować o opinię uzupełniającą bądź nawet o powołanie kolejnego biegłego. Co więcej, są sprawy, które wymagają pozwania wielu podmiotów. Może się bowiem zdarzyć, że do pacjenta jest wzywana karetka, w której dochodzi do nieprawidłowości, po czym jest on przewożony do szpitala, gdzie pojawiają się kolejne, a następnie np. do placówki o wyższym stopniu referencyjności, gdzie również jakaś nieprawidłowość ma miejsce. Wtedy nie dość, że mamy trzy podmioty, to jeszcze dość szczegółowo należy określić, jaki skutek miały zaniechania na każdym z tych etapów. Pozostaje również kwestia świadków. Co oczywiste, w udzielaniu świadczeń zdrowotnych nie uczestniczy sam lekarz, ale również pielęgniarki, ratownicy medyczni, położne itd. Te wszystkie osoby trzeba przesłuchać. Do tego dochodzi czasochłonna analiza dokumentacji medycznej - i to nie tylko przez strony postępowania, ale również sąd. To wszystko powoduje, że w charakterze strony musi być również przesłuchany pacjent. Tym bardziej że kwestie dotyczące np. tego, czy był informowany o powikłaniach, czy odebrana od niego zgoda była świadoma itd., są niezwykle ważne. Powrót do tych wydarzeń przez pacjentów w trakcie zeznań bywa traumatyczny. Ponadto w większości przypadków pacjent zderza się również z opinią strony przeciwnej, która twierdzi, że nie doszło do żadnych nieprawidłowości, a wprost przeciwnie - to pacjent np. nie zastosował się do zaleceń.
Biorąc to wszystko pod uwagę, jasno widzimy, że procesy o błędy medyczne należą do najtrudniejszych spraw sądowych. Są dalece trudniejsze niż np. sprawy frankowiczów o odszkodowania. Co istotne, jak pokazują statystyki, pacjent „wygrywa” w przypadku ok. 30 proc. takich spraw. Dlatego odkąd zostałem rzecznikiem praw pacjenta, bardzo konsekwentnie dążę do wprowadzenia systemu no-fault.
ikona lupy />
Bartłomiej Chmielowiec, rzecznik praw pacjenta / Dziennik Gazeta Prawna
Mamy przecież już tryb pozaprocesowy, tj. wojewódzkie komisje ds. orzekania o zdarzeniach medycznych. Co sprawia, że nie do końca się one sprawdzają?
One w ogóle się nie sprawdzają. Po pierwsze wynika to z faktu, że powieliliśmy proces cywilny, tylko w formie alternatywnej - z opiniami, przesłuchiwaniem „winnych” i pacjenta. Druga kwestia - brak decyzyjności, bo wojewódzkie komisje nie mogą określić wysokości należnego świadczenia, a wyłącznie odpowiadają na pytanie, czy był błąd, czy nie. Po trzecie nie ma jednego organu nadzoru nad prowadzeniem tych postępowań. Co również jest istotne, komisja nie jest podstawowym miejscem pracy jej członków, tylko dodatkową formą zarobkowania, co sprawia, że z jakością pracy niektórych członków jest różnie. Wreszcie - nie oderwano finansowania od placówek medycznych i koniec końców to lecznica decyduje, ile zapłaci. Dlatego pojawiają się propozycje odszkodowań rzędu tysiąca złotych - każdy z dyrektorów ma na uwadze dyscyplinę finansów publicznych i to, jak na tę wypłatę będzie patrzył organ zarządczy.
Dlaczego, pana zdaniem, system no-fault nie podzieli losów komisji?
Procedura przewidziana w projekcie ustawy o jakości w ochronie zdrowia i bezpieczeństwie pacjenta, która zakłada stworzenie systemu no-fault, ma charakter administracyjny. W postępowaniu nie uczestniczy „druga strona”, decyzje podejmuje rzecznik, który dysponuje środkami z osobnego funduszu celowego, jest niezależny i nie ma interesu, by wypłacić w konkretnym przypadku mniejszą lub większą kwotę. Mechanizm zakłada szybką ścieżkę uzyskiwania świadczeń - pacjent składa wniosek, który zostaje rozpoznany w krótkim, bo trzymiesięcznym, terminie przez instytucję działającą przy wsparciu ekspertów. Oznacza to, że bazując na dokumentacji medycznej i ewentualnych wyjaśnieniach podmiotu leczniczego, będzie można przesądzić, czy doszło do zdarzenia medycznego (czyli sytuacji, gdy z dużą dozą prawdopodobieństwa można było uniknąć negatywnych dla pacjenta skutków, np. zakażenia, uszkodzenia ciała czy śmierci). Jeżeli stwierdzimy, że doszło do zdarzenia medycznego, wówczas zostanie podjęta decyzja o wypłacie tzw. świadczenia kompensacyjnego, które ma zastąpić odszkodowanie i zadośćuczynienie, a pacjent w nieporównywalnie krótszym czasie otrzyma pieniądze. Od decyzji rzecznika zawsze będzie można odwołać się do niezależnej komisji odwoławczej, niezwiązanej z Biurem RPP. Kolejnym możliwym krokiem będzie skarga do sądu administracyjnego.
Moim zdaniem wprowadzenie tego systemu zdecydowanie poprawi sytuację. Oczywiście pamiętając, że jest to rozwiązanie alternatywne - pacjent będzie miał wybór, czy skorzystać z tej ścieżki (szybkiej, nieskomplikowanej, nietraumatycznej i taniej, bo wniosek ma kosztować 300 zł), czy wszcząć tradycyjne postępowanie przed sądem powszechnym.
Ale dlaczego to nowe rozwiązanie ma być korzystniejsze dla pacjentów?
Z moich doświadczeń wynika, że dla pacjenta w takiej sytuacji najważniejsze są dwie kwestie - pierwsza z nich to odpowiedź na pytanie, co się stało i dlaczego się tak stało. Takie osoby chcą wiedzieć, czy rzeczywiście doszło do zdarzenia niepożądanego (bo czasem zdarza się, że pacjenci nie są tego pewni) i czy coś zostało źle zrobione. Druga z kolei - dotychczas nie wymyśliliśmy lepszego sposobu naprawienia szkody niż przeprosiny i wypłata środków finansowych. Obie z tych kwestii załatwia system no-fault.
Wydane rozstrzygnięcie stanowić będzie również punkt wyjścia do dalszej poprawy systemu - za każdym razem, gdy w decyzji stwierdzimy, że doszło do zdarzenia niepożądanego, placówka medyczna od razu zostanie o tym poinformowana, dzięki czemu będzie można szybko określić, co w jej działaniu należy poprawić. Na dobrą sprawę jest to rozwinięcie działań, które obecnie realizujemy, np. w przypadku głośnej sprawy śmierci ciężarnej pacjentki z Pszczyny. Prokuratura jeszcze do niedawna prowadziła swoje śledztwo, natomiast my szybko zgromadziliśmy szczegółowe informacje i ustaliliśmy, co poszło nie tak. Pozyskaliśmy m.in. opinie dwóch konsultantów krajowych. Dzięki temu przekazaliśmy placówce bardzo szczegółowe zalecenia, co zrobić, by do takich sytuacji nie dochodziło w przyszłości.
No dobrze, wspomina pan o opiniach konsultantów - krajowych i wojewódzkich, czyli osób z tytułami profesorskimi, z niesamowitą wiedzą i doświadczeniem. Tymczasem z drugiej strony są po prostu lekarze specjaliści. Czy wnioski tak specjalistycznych opinii są adekwatne do realiów pracy zwykłych lekarzy?
Akurat w przypadku sprawy z Pszczyny nieprawidłowości były na tyle oczywiste, że nie trzeba było specjalistycznej wiedzy znanej tylko np. konsultantowi krajowemu. Chodziło m.in. o błędne zaordynowanie antybiotyków (doustne zamiast dożylne), brak zlecenia i systematycznej kontroli badań pacjentki oraz właściwego odczytania parametrów tych badań.
Ale tu po raz kolejny wracamy do pozytywów systemu no-fault. Założenie jest takie - doszło do zdarzenia niepożądanego, zastanówmy się, dlaczego tak się stało, i wprowadźmy działania naprawcze, żeby do podobnych sytuacji nie dochodziło w przyszłości. Przenosząc to na realia tej konkretnej sprawy - nie chcemy, by pacjentki umierały na sepsę, więc mocniej postawmy na edukację związaną z jej rozpoznawaniem w ginekologii i położnictwie. Zapewne jest to przedmiotem nauki w trakcie specjalizacji, ale być może warto byłoby poświęcić tej kwestii więcej czasu.
System no-fault załatwia nam sprawę postępowań cywilnych. Tymczasem lekarze najbardziej boją się przysłowiowego prokuratora. Co zatem z postępowaniami karnymi?
Wprowadzenie systemu no-fault i budowanie kultury bezpieczeństwa pomiędzy personelem medycznym a pacjentem jest procesem. Jeżeli popatrzymy na kraje, które wprowadziły szybką ścieżkę wypłaty należnych odszkodowań wraz ze zbadaniem, co się stało, to zauważymy, że postępowania karne są tam prowadzone bardzo rzadko - wyłącznie w sytuacjach szczególnie rażących.
Czy zatem jeśli wprowadzimy no-fault, pacjenci od razu przestaną zawiadamiać prokuratury o podejrzeniu popełnienia przestępstwa?
Nie. Jednak moim zdaniem w dłuższej perspektywie - owszem. Bo dzięki pozaprocesowej ścieżce pacjent pozna odpowiedzi na najbardziej istotne kwestie, o których wspomniałem wcześniej.
Z tego, co się orientuję, na wypłacie świadczeń za błędy medyczne się nie skończy - już zajmujecie się państwo wypłatą rekompensat za NOP (niepożądane odczyny poszczepienne), planuje się również, by Biuro Rzecznika zajmowało się rozpatrywaniem spraw wypłaty świadczeń za niekorzystne dla zdrowia konsekwencje udziału w badaniach klinicznych.
Owszem. Są to trzy analogiczne procedury i trzy fundusze, którymi obejmowalibyśmy najpopularniejsze i najbardziej skupiające uwagę pacjentów i opinii publicznej zdarzenia niepożądane, jakie funkcjonują na gruncie medycyny. Jeżeli te trzy systemy wejdą w życie, to z pełną odpowiedzialnością mogę stwierdzić, że będziemy mieć jeden z najlepszych na świecie systemów alternatywnego dochodzenia rekompensat dla pacjentów.
Rozmawiała: Dorota Beker