- Młodzi – nie tylko lekarze – nie chcą pracować ponad miarę, bo liczą się dla nich inne wartości. Chcą być samodzielni i niezależni - mówi Piotr Bromber, wiceminister zdrowia

Jak to jest: dać 18 mld zł na podwyżki pensji i zdenerwować środowisko?
Problemy zgłaszają niektórzy dyrektorzy szpitali i niektórzy przedstawiciele powiatów. Jesteśmy z nimi w kontakcie. Nie przechodzimy wobec tych problemów obojętnie. Ale też nie uważamy, by to miało decydować o sukcesie lub porażce wdrażania ustawy o minimalnym wynagrodzeniu w ochronie zdrowia. Trudno kwestionować fakt to, że pracownicy otrzymają więcej pieniędzy, przecież wyceny już wzrosły. Cel naszych działań to przede wszystkim zadbanie o pracowników.
Więc co poszło nie tak?
Mechanizm przekazywania pieniędzy jest skomplikowany i to może rodzić nieporozumienia. Przez lata pieniądze płynęły do szpitali różnymi strumieniami. Nowa wycena i próba uporządkowania tematu unaoczniły jego złożoność. Dajemy pieniądze na podwyżki, a słyszymy tylko, ile i na co brakuje. Tylko to niekoniecznie są pensje.
To właśnie dyrektorzy mówią, że im po prostu nie wystarcza, mimo tych dodatkowych 18 mld zł.
Wcześniej otrzymywali pieniądze „na PESEL” - a więc odrębnie dla każdego pracownika. Tylko że akurat takiego rozwiązania nie chcieli sami pracodawcy. Podkreślali, że to ogranicza ich kompetencje jako zarządzających. Rozważaliśmy różne mechanizmy przekazywania środków, ale oni postulowali, by to im zostawić wolną rękę w zarządzaniu wynagrodzeniami wewnątrz szpitala. Tak też zrobiliśmy.
A może plan był taki: wzmocnić duże szpitale, a te powiatowe - których, jak niektórzy uważają, i tak jest za dużo - powoli zmusić do zmian, ograniczenia działalności czy przeprofilowania się?
Plan był jeden: zwiększyć wynagrodzenia pracownikom, docenić zawody medyczne.
Wróćmy do pierwszego pytania: przeznaczyliście ogromne pieniądze na podwyżki. Budżet NFZ na przyszły rok to ok. 136 mld zł, a z tego co najmniej 20 mld zł pójdzie właśnie na podwyższenie pensji. Obecnie nie ma co prawda protestującego białego miasteczka, ale nie ma też dla was podziękowań.
Czy zawsze musimy rozmawiać o ochronie zdrowia pod groźbą protestu? Próbujemy inaczej.
Dlaczego zatem nie odwiedzają was delegacje wdzięcznych medyków? Nowy szef Naczelnej Izby Lekarskiej pytany w DGP o to, jaki poziom wynagrodzeń sprawi, że lekarze wam w końcu podziękują, odpowiedział, że wtedy, kiedy dostaną minimum trzy średnie krajowe.
Duża część lekarzy zarabia dzisiaj więcej niż najniższe wynagrodzenie zasadnicze, czyli ponad 8211 zł. Średnie wynagrodzenie to ok. 20 tys. zł.
Bo pracuje w tysiącu miejsc naraz. Co z tego wynika? Jest możliwość zaspokojenia potrzeb czy nie ma?
Odwrócę pytanie. Na ile te potrzeby zostały już zaspokojone? Dzisiaj dajemy miliardy na wynagrodzenia. Tak dużych podwyżek jeszcze w ochronie zdrowia nie było. W zależności od grupy zawodowej podwyżka gwarantowanego wynagrodzenia zasadniczego wyniosła od 17 do 41 proc., przy czym średnio najniższe wynagrodzenie zasadnicze powinno wzrosnąć o 30 proc.
Odnośnie do lekarzy dodam, że w przypadku tych na stażu podyplomowym w porównaniu do roku 2015 mamy ponad dwukrotny wzrost wynagrodzenia z 2007 zł do 5380 zł. Obecne podwyżki powodują także kolejny wzrost wynagrodzeń lekarzy rezydentów - średnio o ok. 1200 zł.

Czy nie jest tak, że deficyt kadr powoduje, że lekarze i pielęgniarki mają większą siłę podczas negocjacji płacowych, a przy takim zaburzeniu proporcji nie ma równowagi w rozmowach z decydentami. Z drugiej strony - wy macie możliwość tworzenia przepisów i nakazywania. I obie strony sobie z tym nie radzą.

Często ten sam problem wygląda inaczej z perspektyw studenta, rezydenta, lekarza, pielęgniarki, decydentów. Kwestia odpowiedniego skomunikowania tych perspektyw. Nie jest to łatwe, ale też nie niemożliwe. Nie podejmujemy decyzji zza biurka. Każde zmiany są szeroko konsultowane. Jeżeli brakuje kadr, to podejmujemy konkretne działania. Zwiększenie limitów przyjęć na studia na kierunku lekarskim, zmiana standardów, w tym położenie nacisku na kształcenie praktyczne. Stypendia, współfinansowanie studiów odpłatnych, a także mentoring pozwalający na komfortowe „wejście” do zawodu po ukończeniu studiów.

W najbliższym czasie uruchamiamy po raz pierwszy centralny nabór na szkolenie specjalizacyjne, co pozwoli lekarzom ubiegać się w jednym postępowaniu kwalifikacyjnym o miejsca szkoleniowe w całej Polsce.

Dodatkowo przekazaliśmy do konsultacji publicznych projekt rozporządzenia w sprawie umiejętności lekarskich i lekarsko - dentystycznych.

Trudno mówić, że resort zdrowia, rząd pozostają bierne w obliczu deficytu kadr medycznych.

Nasze działania mają przełożyć się na to, że będzie realny wzrost zainteresowania kształceniem na kierunku lekarskim. Zresztą już jest. Zawsze był to oblegany kierunek, ale teraz jest coraz większa konkurencja między osobami, dla których to studia pierwszego wyboru.

A wiadomo ilu jest lekarzy, każdy podaje inną liczbę?

To prawda, w przestrzeni publicznej pojawiają się różne informacje w tym zakresie. Dla nas oficjalnym zbiorem informacji o lekarzach jest rejestr lekarzy prowadzony przez samorząd zawodowy. Zgodnie z najnowsza publikacją Naczelnej Rady Lekarskiej, według stanu na dzień 30 czerwca br. lekarzy wykonujących zawód mamy 146 tys., a lekarzy dentystów wykonujących zawód nieco ponad 39 tys.

Zwracam jednak uwagę na inne statystyki, prowadzone przez Główny Urząd Statystyczny, który opublikował wyniki obliczeń liczby lekarzy i lekarzy dentystów za 2019 rok, dokonanych w oparciu o źródła administracyjne. Obliczenia te opierają się na porównaniu trzech zbiorów danych o lekarzach pracujących w systemie, czyli bezpośrednio z pacjentem: rejestru lekarzy prowadzonego przez samorząd zawodowy, lekarzy zgłoszonych do kontraktów z NFZ oraz lekarzy prowadzących praktyki zawodowe na podstawi Rejestru Podmiotów Wykonujących Działalność Leczniczą. Oczywiście wzięto pod uwagę pojedyncze nr. PWZ, nie ma więc mowy o dublowaniu. Według tej metodologii na dzień 31 grudnia 2019 r. lekarzy w Polsce pracujących z pacjentem było 125 349, co stanowi wskaźnik w przeliczeniu na 1000 mieszkańców 3,27. Zakładam, że w niedługim czasie dane te zostaną przekazane do instytucji europejskich i oficjalnie opublikowane. Pozwoli to mam nadzieję zerwać z „mitem wskaźnika 2,4” na który wielokrotnie powołują się media i politycy.

Gdzie w tym wszystkim pacjent? Podwyżki nigdy nie wiązały się w żaden sposób z oczekiwaniem lepszej jakości pracy. Dlaczego?
Proszę spojrzeć na to inaczej. Przez lata mówiliśmy o inwestycjach w infrastrukturę, sprzęt. Mówiliśmy o zwiększaniu nakładów na świadczenia opieki zdrowotnej. Teraz akcentujemy wagę potencjału ludzkiego. Pandemia utrwaliła przekonanie, jak ważny jest człowiek w ochronie zdrowia. Jakość pracy jest zależna od doświadczenia, wykształcenia, umiejętności, kompetencji. Te elementy różnicują kwoty podwyżek. A pacjent jest w ustawie o jakości, którą przygotowaliśmy, jest w „odlimitowaniu” dostępu do specjalistów, w kompleksowej reformie onkologii, a teraz także kardiologii.
Pojawia się jeszcze jeden zarzut: podwyżki pensji minimalnej zaburzają siatkę płac w szpitalach. Jak ktoś będzie zarabiał o 30 proc. więcej, to inna osoba - nawet jeśli zarabia powyżej minimalnej - także chce coś dostać.
Placówki medyczne otrzymują systematycznie lepszą wycenę świadczeń. Każda taka zmiana oznacza wzrost finansowania. Naszą rolą jest zapewnienie, by każdy pracownik zarobił nie mniej niż gwarantowane minimum, pozostałe kwestie leżą po stronie pracodawcy.
Kto zatem decyduje o wysokości pensji? Wy czy dyrektorzy placówek medycznych?
Dzięki ustawie pilnujemy wysokości wynagrodzeń minimalnych. Na prośbę pracodawców przywracamy swobodę w zarządzaniu. Na prośbę strony związkowej i samorządów zawodowych dostosowujemy wymagania kwalifikacyjne, zmieniamy taryfikator.
Dla pracowników liczy się coś jeszcze oprócz pieniędzy: przede wszystkim poprawa warunków pracy.
Jesteśmy otwarci na dyskusję o warunkach pracy. Zdajemy sobie sprawę z tego, że jest to ważne, szczególnie dla młodych. To pokolenie myśli inaczej. Z badań wynika, że ważne jest dla nich zachowanie balansu między życiem prywatnym a zawodowym. Kiedyś było inaczej. Może nie w przypadku wszystkich, ale jednak.
Byli tacy, którzy chcieli brać lekarzy w kamasze, inni odwoływali się do poczucia misji.
Są różne oczekiwania. Próbujemy to pogodzić, dostosować działania do realiów. Zrozumieć nowe pokolenie. Młodzi - nie tylko lekarze - nie chcą pracować ponad miarę, bo liczą się dla nich inne wartości. Nie chcą pracować po godzinach. Chcą być samodzielni, niezależni. Mają też obawy, ale i łatwość mówienia „nie”.
Z drugiej strony wchodząc na rynek pracy, powinni wiedzieć, jak wygląda system, że państwo też może oczekiwać. Warto zdawać sobie sprawę, że leczenie nie ogranicza się tylko do Gdańska, Krakowa, Poznania czy Warszawy, ale musi odbywać się w Kraśniku, Sanoku, Chojnicach czy Kędzierzynie-Koźlu. Tam też są pacjenci i też potrzebują lekarzy. To tylko jeden z przykładów.

Wśród lekarzy dominują obawy, że nowe uczelnie obniżą poziom kształcenia, zaś kredyty uwiążą lekarzy

Każda uczelnia, która prowadzi lub aspiruje do prowadzenia kształcenia na kierunku lekarskim musi spełnić te same kryteria, niezależnie od tego czy jest to uczelnia akademicka czy zawodowa. Musi posiadać kategorię naukową, a zatem prowadzić działalność badawczą, mieć odpowiednią kadrę i zaplecze dydaktyczne. Ma obowiązek realizować program studiów zgodnie ze standardami kształcenia. Jakości pilnuje tez Polska Komisja Akredytacyjna, która ma obowiązek zweryfikować już po pierwszym roku prowadzenia kształcenia czy uczelnia realizuje studia zgodnie z wymogami prawa.

Kredyt na studia medyczne, jak również wszystkie inne nasze propozycje dla studentów, mają charakter propozycji, oferty. Ani kredyt, ani projekt „praca dla studenta”, ani „młody dydaktyk” nie są rozwiązaniami obligatoryjnym. To student zdecyduje czy chce z nich skorzystać. My stwarzamy możliwość wyboru.

Zwracam też uwagę, że kredyt stanowi, wbrew obawom rozwiązanie przede wszystkim projakościowe. Pozwoli on bowiem podjąć i kontynuować studia najlepszym kandydatom, a nie wyłącznie tym, których było stać na opłatę wysokiego czesnego. Lekarze nie są także zmuszani do odpracowania czy wyboru konkretnej specjalizacji. Mogą wybrać spłatę kredytu zamiast umorzenia, która również jest uregulowana korzystnie dla kredytobiorcy.

A może docelowo zmniejszycie liczbę miejsc na bezpłatnych studiach dziennych, a potem wszyscy skończą na zaocznych z kredytami?

Trzeba być mocno na „nie”, żeby tak mówić. To byłoby irracjonalne. Takim twierdzeniom przeczą fakty. Zarówno w bieżącym roku akademickim, jak i w tym nadchodzącym nie obniżyliśmy limitów przyjęć na studia bezpłatne, pomimo objęcia studiów medycznych kredytowaniem. Wręcz przeciwnie limity przyjęć na studia bezpłatne rosną. Tym bardziej, że uczelni publicznych kształcących przyszłych lekarzy przybywa.

Jeśli tak ważni są ludzie, to dlaczego w przepisach dotyczących minimalnego wynagrodzenia podzieliliście ich ze względu na rodzaj umowy i z ustawy wykluczyliście tych na kontraktach?

To jest kwestia formalna, chodzi o przyjęty model w którym określane są najniższe prawem gwarantowane wysokości wynagrodzeń zasadniczych. Jednocześnie należy wskazać, że osoba zatrudniona na kontrakcie w większości przypadków nie świadczy pracy za równowartość wynagrodzenia minimalnego.

©℗
Rozmawiały Klara Klinger, Dorota Beker, współpraca Maria Lipińska