6250 par ma zostać objętych nowym programem leczenia niepłodności, z czego 80 proc. ma przystąpić do diagnostyki
Projekt Rządowego programu kompleksowej ochrony zdrowia prokreacyjnego jest obecnie w konsultacjach. W sumie rząd do 2023 r. ma wydać na niego 73 mln zł. Eksperci mówią, że to kropla w morzu potrzeb. Sami autorzy projektu przyznają, że problemy z niepłodnością ma 1,5 mln par w Polsce, a w dokumencie zakłada się, że oferta pomocy obejmie zaledwie kilka tysięcy z nich.
Zmienny jest też stosunek decydentów do skuteczności wsparcia. Jeszcze na przełomie grudnia i stycznia resort zdrowia chciał zlikwidować program kompleksowego leczenia niepłodności w ramach Narodowego Programu Zdrowia. Powód? Jak mówił wiceminister zdrowia Waldemar Kraska, nie sprawdził się, bo był mało skuteczny. Przede wszystkim nie wiadomo, ile dzieci urodziło się dzięki niemu. Z danych resortu zdrowia wynika jedynie, że liczba par, które rozpoczęły diagnostykę, to 7,5 tys., zaś etap diagnostyczny ukończyło 6,5 tys. Ile było ciąż? Nie wiadomo. Ośrodki nie miały obowiązku tego monitorować. Część zbierała je dla własnych statystyk. Stąd wiemy np., że spośród 700 par, które zgłosiły się do Samodzielnego Publicznego Szpitala Klinicznego nr 1 w Szczecinie, w ciążę zaszło 80 kobiet. W Uniwersyteckim Centrum Klinicznym Śląskiego Uniwersytetu Medycznego w Katowicach było 500 par i 87 ciąż, a w Uniwersyteckim Centrum Klinicznym w Gdańsku 189 par i 11 ciąż. To jednak tylko szacunki. – Nie wszystkie pary informują nas o swoich dalszych losach, stąd ciąż może być zdecydowanie więcej – mówi Maria Włodkowska ze Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie.
Jednak kilka tygodni po zawieszeniu programu, po apelach środowisk eksperckich i pacjentów, wznowiono go. Efekt był taki, że część z 16 ośrodków, w których był realizowany program, na początku roku miało przerwę. Jak wynika z naszych informacji, niektóre podpisały nowe umowy z Narodowym Funduszem Zdrowia pod koniec lutego, a inne dopiero teraz je podpisują, i to tylko do końca roku. Na przykład w Zachodniopomorskiem zawarto z
NFZ umowę na okres od lipca do grudnia, gdy poprzednia obowiązywała od grudnia 2017 r. do końca 2020 r. Od lipca przyjmuje również Poznań, Warszawa i Wrocław. – Dopiero w lutym NFZ ogłosił konkurs na program, który na razie ma trwać do 31 grudnia 2021 r. Umowy przyszły w lipcu, do tego czasu nie informowaliśmy pacjentów, nie mając pewności, co dalej. W efekcie nie mamy jeszcze zgłoszonej żadnej nowej pary. W poprzedniej edycji do 2020 r. mieliśmy 50 ciąż przy 178 parach objętych opieką – relacjonuje Leszek Stanisław Kliś, dyrektor szpitala im. Witolda Orłowskiego w Warszawie.
Co ciekawe, kilka miesięcy temu, po negatywnej ocenie programu przez resort zdrowia, Ministerstwo Rodziny ogłosiło w ramach strategii demograficznej powstanie modelowego centrum leczenia niepłodności jako jedno z remediów na spadającą dzietność. Między innymi to zaawocowało nową wersją programu. Jej zaletą, jak mówią nasi rozmówcy, jest rozbudowanie wsparcia psychologicznego. Minusem – niewielkie kwoty przeznaczone na jedną parę, szacowane na ok. 4500 zł. – Koszt jednego badania genetycznego to nawet 1800 zł. A co z innymi badaniami, wizytami? Inna rzecz, że w edycji do 2020 r. każda para była rozliczana indywidualnie. Obecnie mamy
ryczałt. I, owszem, dla mniej skomplikowanych przypadków to wystarczy, ale na pewno nie dla wszystkich – mówi Leszek Stanisław Kliś.
Do programu mają być kwalifikowane zarówno małżeństwa, jak i pary żyjące w związkach nieformalnych. Warunkiem jest, by dotąd nie miały zdiagnozowanej niepłodności, a wcześniej przez co najmniej 12 miesięcy bezskutecznie starały się o ciążę. Zostaną one objęte opieką lekarza prowadzącego, który zleci badania i będzie monitorował proces diagnozy. Leczenie niepłodności obejmie działania farmakologiczne oraz chirurgiczne. Docelowo placówki, które dostaną status centrum zdrowia prokreacyjnego, mają też zapewnić kompleksową opiekę nad kobietą w ciąży i w połogu oraz nad noworodkiem. Oba resorty na pytanie, kiedy powstanie modelowe centrum leczenia niepłodności, odpowiadają, że trwają prace.
Eksperci zarzucają rządowi brak promocji programu. Już w 2017 r., kiedy powstawał, ogłaszano, że ma zastąpić finansowany wcześniej przez rząd PO-PSL program in vitro, istniejący w latach 2013–2016, który był skuteczniejszy pod względem liczby urodzeń: na świat przyszło ponad 22 tys. dzieci. Jak podkreślają nasi rozmówcy, następca nie mógł zastąpić in vitro, które powinno być uzupełnieniem opieki oferowanej przez rządowy program ochrony zdrowia prokreacyjnego. – Początek programu był trudny. Nikt nie był zachwycony likwidacją rządowego programu in vitro. Dziś podkreślamy sensowność jego kontynuowania, choć musieliśmy przekonywać do tego MZ. Do końca roku mamy środki na 150 par, choć mamy możliwości, by diagnozować ich dwa razy więcej – mówi Joanna Dybiec z Uniwersyteckiego Centrum Zdrowia Kobiety i Noworodka w Warszawie.
Podobnie uważa dr Grzegorz Świercz z Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego w Kielcach. – Zasadniczo to jednak nie jest program leczenia, lecz diagnostyki niepłodności. Nie można porównać jego efektywności z programem in vitro. Ale ponieważ niepłodność to potężny problem społeczny, każda forma pomocy jest potrzebna – mówi. I wylicza, że dzięki dotychczasowym środkom z programu szpital kupił specjalistyczny sprzęt, m.in. laparoskopy i ultrasonograf. – W poprzednich latach diagnozowaliśmy wszystkich, którzy się do nas zgłosili, wykorzystując w pełni środki z programu. Niektóre pary doprowadzaliśmy do momentu, kiedy była możliwa inseminacja. Problem w tym, że pojedynczy transfer w tej metodzie jest na poziomie 11 proc. skuteczności. In vitro daje 35 proc. – podkreśla. ©℗
Problemy z niepłodnością w Polsce ma aż 1,5 mln par
Rozmowa z Prof. Mariuszem Zimmerem, z Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego we Wrocławiu, prezesem Polskiego Towarzystwa Ginekologów i Położników
Jeden program nie odmieni nam demografii
Czy Program kompleksowej ochrony zdrowia prokreacyjnego w Polsce spowoduje, że urodzi się więcej dzieci?
Nie wymagajmy, by jeden program mógł znacząco wpłynąć na demografię kraju. Może za to pomóc poszczególnym parom w zdiagnozowaniu ich problemu. W tym kontekście każde
dofinansowanie ośrodków medycznych ma sens. Obecna planowana odsłona programu do 2023 r. jest znacznie poszerzona w stosunku do pierwowzoru. Została ukierunkowana nie tylko na zdiagnozowanie problemu prokreacyjnego, ale również na doprowadzenie do ciąży w odpowiednim standardzie, na poród, połóg, opiekę nad noworodkiem, a także wsparcie psychologiczne, jeśli pojawią się niepowodzenia na poszczególnych etapach. Dobrym rozwiązaniem jest też to, że program ma być kontynuowany na bazie obecnych 16 ośrodków referencyjnych, bez szukania nowych. Mamy już doświadczenie i sprzęt zakupiony ze środków programu.
Dofinansowanie, jakie zakłada program, jest wystarczające?
W naszym przypadku 2 mln zł na rok to kropla w morzu potrzeb. Choć, jak wspominałem, istotna. Niestety nie rozwiązuje ona problemu czynnika ludzkiego, bo brakuje specjalistów, którzy chcieliby pracować w szpitalach. Gros nadal wybiera prywatne praktyki, gdzie może liczyć na lepsze uposażenie. Bez pieniędzy na pensje tego nie zmienimy.
Czy program zasługuje więc na miano kompleksowego?
Moim zdaniem to pilotaż, z którego wnioski będziemy wyciągali w 2023 r. W medycynie, która zajmuje się prokreacją, najważniejszy jest czas. Chodzi o to, by jak najszybciej dostarczyć pacjentom kompleksową wiedzę na temat ich stanu zdrowia. To zaleta programu.
W założeniach jest mowa, że do programu docelowo ma przystąpić 6250 par, z czego 50 proc. ma być skierowane do dalszego leczenia niepłodności w ramach programu. Tymczasem problem niepłodności dotyka w Polsce 1,5 mln par.
Dlatego, jak mówiłem, to pilotaż. Nakreśla kierunek działań. Wczytując się w dokument, rozumiem jego zapisy tak, że jeśli nie uda się uzyskać ciąży, a możliwości diagnostyczne programu zostaną wyczerpane, lekarz prowadzący poinformuje o tym pacjentów. Jeśli poprawimy drożność jajowodów, wytniemy ewentualne zmiany w obrębie jamy macicy, sprawdzimy hormony, nasienie i dojdziemy do ściany, nieetyczne byłoby dalsze prowadzenie takiej pary w programie i sugerowanie, że do ciąży może dojść w naturalny sposób. Wówczas rozwiązaniem może być in vitro.
Jak poważny jest dziś problem niepłodności?
Narasta w sposób logarytmiczny. Nie jesteśmy w stanie zmienić tendencji, która jest w całym cywilizowanym świecie, że
kobiety coraz później decydują się na dziecko. Ale zwrócę uwagę na inne zjawisko. Jeszcze niedawno mówiliśmy, że problemy z zajściem w ciążę w ok. 30 proc. są po stronie kobiety, 30 proc. mężczyzny, a w kolejnych – dotyczą zarówno jej, jak i jego. Dziś czynnik męski zaczyna wyraźnie dominować. Program to dostrzega, kładąc nacisk na badania urologiczne.