Na jednych stres działa motywująco, innych paraliżuje. W marcu okaże się, do której grupy należy minister zdrowia.
Okaże się również, czy wygrał wyścig z czasem. W końcu miał zaledwie kilka tygodni na sprostanie wyzwaniu rzuconemu mu w styczniu przez premiera (ktoś powie, że miał dwa lata i cztery miesiące na wykazanie się, bo tyle pełni swoją funkcję). Przekonamy się, czy wykorzystał dany mu przez szefa czas i ma gotową receptę na naprawę systemu lecznictwa i walkę z kolejkami.
Jak na razie szczegółów brak. Tylko nieoficjalnie mówi się, że zmiany czekają lekarzy rodzinnych (zyskają dodatkowe uprawnienia, będą mogli wykonywać więcej świadczeń, które do tej pory były zarezerwowane dla specjalistów). Ograniczona ma być również liczba hospitalizacji, bo więcej chorych trafi do ambulatoryjnej opieki specjalistycznej. Opinii publicznej ma być również przedstawiony pomysł na rozwój dodatkowych ubezpieczeń zdrowotnych. Jednak po ostatnim zamieszaniu wokół wiceministra zdrowia Sławomira Neumanna, który swoją twarzą firmuje pomysł, może się to okazać wyjątkowo trudne. Już słyszę głosy, że projekt jest pisany a to pod firmy abonamentowe, a to pod ubezpieczycieli.
Adresatem zmian ma być pacjent. Tylko że ci zmęczeni wiecznym oczekiwaniem na lepsze mają swoje propozycje, jak poprawić ich dolę. I podpowiadają ministrowi zdrowia, jak walczyć z kolejkami. Stąd np. pomysł wprowadzenia karty pacjenta onkologicznego. Być może wsłuchanie się w głos pacjentów jest dla ministra zdrowia sposobem wyjścia z twarzą z narzuconego mu zadania. Bo że kolejek nie uda się skrócić w krótkim czasie (w kontekście zbliżającego się festiwalu wyborczego jest go wyjątkowo niewiele), chyba nikt nie ma wątpliwości.