Czy sytuacja finansowa NFZ jest aż tak zła, że resort zdrowia musi posuwać się do sztuczek? Bo jak inaczej nazwać pomysł aneksowania tegorocznych umów ze szpitalami i poradniami po to, by NFZ nie ogłaszał konkursu ofert.
Resort uzasadnia pomysł zmianą innych zasad – dotyczących odwołania świadczeniodawców od decyzji komisji konkursowych. Teraz rozpatruje je prezes NFZ. Po zmianach – każdy dyrektor oddziału funduszu. Nie wiem, na ile taka nowelizacja może być absorbująca dla pracowników NFZ, ale wydaje się, że w oczach przedstawicieli resortu zdrowia niewyobrażalnie. Urzędnicy tak bardzo będą zajęci odwołaniami, że nie starczy im czasu na przygotowanie konkursu, przejrzenie ofert, wybranie i rozstrzygnięcie.
Na koniec grudnia wygasa 42 proc. umów, które NFZ zawarł z placówkami medycznymi. Ich aneksowanie zapewni pacjentom ciągłość leczenia. Dla szpitali, poradni i przychodni, to jednak zła informacja. Zwłaszcza jeżeli zestawić ją z przyszłorocznym budżetem NFZ. Do oddziałów trafi tyle samo pieniędzy na leczenie co w tym roku (63,6 mld zł). Świadczeniodawcy nie mogą więc liczyć na lepsze warunki czy zwiększenie limitów przyjęć. Ale sytuacja tych, którzy mają kontrakt, i tak jest lepsza od tych, którzy w ciągu roku kupowali nowy sprzęt, inwestowali w rozwój oddziałów, licząc na umowę z NFZ w 2014 r. Przeliczyli się. Fundusz nie będzie zawierał nowych kontraktów. Pytanie, jak przetrwają kolejny rok, bo samo komercyjne leczenie pacjentów im tego nie gwarantuje. Nie będzie problemem, jeżeli z rynku znikną te placówki zdrowotne, które i tak oferują niską jakość usług. Gorzej, jeżeli nie przetrwają dobre prywatne poradnie czy szpitale, które swoją fachowością mogą spokojnie konkurować z publicznymi zakładami.