Rozpoczynają się prace sejmowe, które mogą być początkiem zasadniczych zmian w ustroju polskich samorządów. Lokalnych włodarzy będziemy wybierali co pięć lat, a nie – jak obecnie – co cztery. Ale łącznie będą mogli rządzić nie dłużej niż dekadę
Samorządowe dinozaury / Dziennik Gazeta Prawna
dr Stefan Płażek adwokat, adiunkt w Katedrze Prawa Samorządu Terytorialnego Uniwersytetu Jagiellońskiego / Dziennik Gazeta Prawna

Model funkcjonowania samorządów czekają poważne zmiany. Jak ustaliliśmy, specjalne podkomisje sejmowe zajmą się kadencyjnością wójtów, burmistrzów i prezydentów miast. Wstępne porozumienie w tej sprawie zawarły już PiS i ugrupowanie Kukiz’15, a sam pomysł cieszy się poparciem Pałacu Prezydenckiego.

PiS chce, aby samorządowcy rządzili najwyżej przez dwie pięcioletnie kadencje z rzędu. Nie doprecyzowano jeszcze, czy po przerwie mogliby kandydować ponownie na ten sam urząd. Dziś ograniczeń w liczbie kadencji nie ma, a okres sprawowania samorządowego stanowiska z wyboru wynosi cztery lata.

Nowe zasady mają wejść w życie przy okazji najbliższych wyborów samorządowych (odbędą się one w 2018 r.), ale – jak zapewnia wiceprzewodniczący sejmowej komisji samorządowej Grzegorz Woźniak – każdy włodarz będzie startował z czystym kontem. Czyli dwie kadencje będą mu liczone od nowa, niezależnie od tego, jak długo wcześniej sprawował urząd.

– Są w Polsce miejsca, w których powstały swego rodzaju lokalne układy personalne. Nawet część samorządowców, niekoniecznie związanych z PiS, popiera kadencyjność – tłumaczy potrzebę zmian Woźniak.

Opisywane ograniczenia wejdą w życie dopiero za trzy lata, a już w przyszłym roku w wielu gminach, jak wynika z sondy DGP, planowana jest podwyżka wynagrodzeń urzędników. Samorządowcy deklarują podniesienie pensji o blisko 5 proc.

W ostatnich wyborach lokalnych na trzecią kadencję wybrano ok. 44 proc. wójtów, burmistrzów i prezydentów. Więcej niż co dwudziesty lokalny włodarz jest związany ze stanowiskiem aż od 1990 r. Partia Jarosława Kaczyńskiego chce ukrócić takie wieczne rządy. Cały proces zajmie kilkanaście lat, ale prace legislacyjne właśnie ruszają.
Jak nieoficjalnie ustaliliśmy, w środę powołane zostaną trzy podkomisje sejmowe: do spraw finansów, rozwoju oraz ustroju samorządowego. Każdej z nich ma przewodniczyć osoba wybrana spośród trzech ugrupowań: PiS, PO oraz Kukiz’15. Do wczoraj jeszcze nie było wiadomo, komu ostatecznie przypadnie która komisja. – Mieliśmy dostać podkomisję do spraw rozwoju, ale poseł Jacek Sasin wolałby podobno zasiadać w ustrojowej – zdradza nam jeden z posłów PiS. Inny nasz rozmówca dodaje, że Sasin typowany był wcześniej na co najmniej wiceministra spraw wewnętrznych, ostatecznie jednak trafił do sejmowej komisji samorządowej, którą kieruje Andrzej Maciejewski z Kukiz’15. Z Jackiem Sasinem nie udało nam się porozmawiać, ale w kuluarach Sejmu mówi się, że planowane powołanie podkomisji i rola, jaką ma w niej do odegrania, to wyraźny sygnał, że PiS bierze się do realizacji swoich propozycji programowych dotyczących funkcjonowania władz lokalnych.
Największe dyskusje wzbudza postulat dotyczący ograniczenia kadencji wójtów, burmistrzów i prezydentów miast do dwóch, trwających maksymalnie pięć lat. Grzegorz Woźniak z PiS, wiceprzewodniczący sejmowej komisji samorządowej, tłumaczy, że taka rewolucja nie nastąpi prędko. – Ograniczona liczba kadencji zostanie wprowadzona najwcześniej w 2018 r., czyli wraz z nowymi wyborami samorządowymi. Prawo nie może działać wstecz, dlatego zasada dwóch kadencji liczona będzie dopiero od tego momentu. Tak więc każdy, niezależnie od tego, ile czasu już rządzi, będzie startował z czystą kartą – wyjaśnia. To oznacza, że tzw. kadencyjna miotła dotknie długoletnich szefów miast i gmin dopiero w 2028 r., po dwóch pięcioletnich kadencjach liczonych. PiS obawia się, że wcześniejszym wprowadzeniem nowych zasad może narazić się na zarzut niekonstytucyjności.
Niezależnie od szczegółów sama koncepcja prawdopodobnie otrzyma poparcie ze strony Pałacu Prezydenckiego. – Rozmawialiśmy na ten temat z Andrzejem Derą (ministrem w Kancelarii Prezydenta odpowiedzialnym m.in. za sprawy samorządowe – red.), nasze poglądy w tej sprawie są zbliżone – mówi Maciejewski. – Spotkanie miało miejsce. Dotyczyło wielu spraw i podczas niego żadne decyzje nie zostały podjęte – odpisało nam biuro prasowe kancelarii.
Zapowiedzi PiS to w gruncie rzeczy dobra wiadomość dla takich włodarzy jak rządzący Gdańskiem od 1998 r. Paweł Adamowicz czy Jacek Majchrowski z Krakowa (sprawuje urząd od 2002 r.). Jest bardziej prawdopodobne, że sami podejmą decyzję o nieubieganiu się o reelekcję, niż że stracą posady wskutek zmiany przepisów.
Opozycja mimo wszystko nie zostawia suchej nitki na pomyśle PiS. – Co cztery lata naród wymienia 25–30 proc. lokalnych władz. Jeśli ktoś jest kiepskim wójtem, z czasem przestaje nim być. Po co ustrojowo to ograniczać – uważa poseł Piotr Zgorzelski z PSL.
Jak wyliczył Marek Miros, burmistrz Gołdapi w latach 1990–2014, w ostatnich wyborach samorządowych na drugą kadencję wybrano 67 proc. wójtów, burmistrzów i prezydentów. Jeśli chodzi o trzykadencyjnych włodarzy, to było ich 44,5 proc., a czterokadencyjnych – 28,5 proc. – Wniosek z tego taki, że bez żadnej ingerencji ustawowej wyborcy sami decydują o tym, że najbardziej pasuje im osoba, która sprawuje władzę dwie kadencję. Nie potrzeba więc wsparcia polityków, by dokonała się naturalna rotacja kadr w samorządach – wyjaśnia Marek Miros.
Plany PiS odnośnie do samorządów sięgają znacznie dalej, na razie jednak szumne zapowiedzi zostały mocno zweryfikowane. Dotyczy to np. koncepcji utworzenia nowych województw: warszawskiego, środkowopomorskiego i – choć to najmniej prawdopodobna opcja – częstochowskiego. Niedawno premier Beata Szydło przyznała jednak, że „zmiany administracyjne na razie są poza agendą prac jej gabinetu”. Być może to efekt buntu marszałków województw wskazujących na koszty takich działań. Mazowsze np. wyliczyło, że administracyjne wydzielenie Warszawy z obecnego województwa oznaczałoby, że tereny wokół stolicy musiałyby utrzymywać m.in. 76 proc. dróg przy jednoczesnym obcięciu dzisiejszych wpływów z CIT do niecałych 12 proc. (reszta zostałaby w Warszawie). Z kolei marszałek woj. zachodniopomorskiego Olgierd Geblewicz zwraca uwagę nie tylko na problem niższych dochodów jego regionu z CIT w razie wyodrębnienia woj. środkowopomorskiego. – Bardziej zasadne wydaje się pytanie, jak podzielić ponad 300-milionowy dług.
Nie potwierdzają się też na razie plotki dotyczące wcześniejszych wyborów na szczeblu województw, i to już w przyszłym roku. – Nikt na razie nie chce się tam pchać, póki trwa rozliczanie unijnej perspektywy 2007–2013. Zaczną wychodzić różnego rodzaju błędy i przekręty, może się pojawić problem z rozliczeniem wielu projektów – twierdzi jeden z posłów proszący o anonimowość. Jego zdaniem nie trzeba więc robić przedwczesnych wyborów. – To się samo wyczyści – dodaje.
ROZMOWA
Dwie kadencje wystarczą
Czy limit dwóch kadencji dla burmistrzów i prezydentów miast to dobry pomysł?
Jestem zwolennikiem takiej koncepcji. Jako obserwator praktyki samorządowej od wielu lat zwracam uwagę na bardzo niesprawiedliwe zjawisko. Kandydat w wyborach samorządowych, który jest aktualnie urzędującym prezydentem, wójtem czy burmistrzem, ma na starcie olbrzymią przewagę, która w wielu przypadkach uniemożliwia kontrkandydatom podjęcie jakiejkolwiek walki.
To znaczy?
Organ sprawujący władzę w ramach kampanii zaprzęga do pracy cały swój aparat samorządowy. Im wyższy organ, tym tych ludzi jest więcej i przewagę trudniej nadrobić. Głównym problemem jest pojawienie się instytucji asystenta/pomocnika, który jest stanowiskiem absolutnie zbędnym. W większości taka osoba służy wyłącznie promowaniu obecnego urzędu i lobbowaniu na jego korzyść. Moim zdaniem takim doradcom można podziękować.
Nadmierne wykorzystywanie aparatu urzędniczego to problem partyjny?
Z takich narzędzi korzystają wszyscy, bez względu na opcję polityczną. Argument, jakoby miało to ograniczyć lub w jakikolwiek sposób skrzywdzić poszczególne obozy, nie jest prawdziwy.
Może wystarczy ograniczyć liczbę asystentów lub udoskonalić przepisy związane z prowadzeniem kampanii?
To nie rozwiąże problemu, bo do dyspozycji pozostanie jeszcze bardzo duża grupa urzędników.
A co gdy ludzie są zadowoleni z władzy i chcieliby, aby rządziła trzecią kadencję?
Jeśli ktoś naprawdę dobrze rządzi i ma na to dwie kadencje, będzie mógł wdrożyć wszystkie pomysły w życie. I nic nie stoi na przeszkodzie, by po ukończeniu dwóch kadencji taki prezydent poparł swojego potencjalnego następcę, który będzie chciał realizować podobny program.
W najbliższych wyborach samorządowych w 2018 r. kandydaci wystartują z czystą kartą: ich wcześniejsze kadencje nie będą uwzględniane. Możliwość przekroczenia limitu pojawi się w 2028 r. Trzynaście lat to odległa perspektywa.
Pytanie, czy nie zbyt odległa. To naprawdę abstrakcyjny termin i choć nie jestem wybitnym konstytucjonalistą, wydaje mi się, że ten zapis można obejść. Z punktu widzenia prawnego mamy tutaj do czynienia z ochroną praw nabytych, a nie z ochroną oczekiwań prawnych.
Czyli czekanie do 2028 r. to zły pomysł?
Niebezpieczny. Rzucanie bardzo odległych terminów często owocuje tym, że pomysły w ogóle nie są realizowane.