Jedenaście państw sprzeciwiło się projektowi nowelizacji dyrektywy o delegowaniu pracowników, który przedstawiła Komisja Europejska. Do negatywnego stanowiska Polski przyłączyły się Czechy, Słowacja, Rumunia, Bułgaria, Węgry, Dania, Chorwacja, Litwa, Łotwa i Estonia.
– To pozwala na uruchomienie procedury żółtej kartki – wyjaśnia Marcin Kiełbasa, prawnik reprezentujący Inicjatywę Mobilności Pracy. Oznacza to, że KE będzie musiała przeanalizować swoją propozycję zakładającą, że pracownicy wysłani na kilka miesięcy za granicę mieliby zarabiać tyle, ile lokalni (obecnie przysługuje im minimalne wynagrodzenie).
Jedenaście państw UE zarzuca KE, że jej propozycja jest niezgodna z zasadą pomocniczości. Mówi ona, że unijny ustawodawca podejmuje działania tylko wówczas i tylko w takim zakresie, w jakim cele zamierzonego działania nie mogą zostać osiągnięte w sposób wystarczający przez państwa członkowskie. Zdaniem Polski różnice płacowe pracowników wynikają z różnic gospodarczych. A wyrównanie płac w krajach UE będzie naturalnym procesem i nie powinno być narzucane dyrektywą.
KE po ponownej ocenie własnej propozycji będzie mogła podjąć jedną z trzech decyzji: wycofać się z projektu, zmienić go lub podtrzymać. – Nie jest uregulowane, ile czasu ma na podjęcie decyzji. Można jednak wskazać, jaka była dotychczasowa praktyka: procedurę żółtej kartki udało się uruchomić dwukrotnie. W jednym przypadku KE odniosła się do sprzeciwu innych krajów w ciągu trzech miesięcy, w innym zajęło jej to zaledwie trzy tygodnie. Trudno ocenić, jak będzie w tym przypadku – tłumaczy Kiełbasa. I zwraca uwagę, że propozycja KE nie spodobała się głównie krajom, które stosunkowo niedawno dołączyły do Wspólnoty. – Zaznacza się wyraźny podział na państwa starej i nowej Unii. Stwarzanie konfliktowej sytuacji między tymi krajami, kiedy Bruksela boryka się z problemem uchodźców czy Brexitem, nie jest w jej interesie – komentuje.