Kancelaria premiera odpuściła reformę Krajowej Szkoły Administracji Publicznej kształcącej elitarnych urzędników. Ograniczyła tylko liczbę jej absolwentów.
Kuźnia urzędników / Dziennik Gazeta Prawna
W kwietniu mury Krajowej Szkoły Administracji Publicznej opuści kolejna grupa jej absolwentów. Zgodnie z przepisami, to premier wskaże im miejsca pracy. To jednak teoria. W praktyce szef służby cywilnej rozesłał już prośbę do dyrektorów generalnych o wskazanie wolnych stanowisk. Oferty trafią do szkoły. Słuchacze będą musieli spośród nich dokonać wyboru.
– Dostaliśmy dość krótki termin na przedłożenie ewentualnych ofert. Będziemy musieli dokonać kwerendy. W tej chwili trudno powiedzieć, czy będziemy mieli oferty pracy dla absolwentów – mówi Sebastian Szaładziński, dyrektor departamentu administracyjnego MON.
Tłumaczy, że osoby, które ukończyły KSAP, mają wysokie kwalifikacje, ale często ściśle określone. – A to oznacza, że ograniczona liczba naszych komórek będzie w stanie ich przyjąć – dodaje.

Szukanie ofert

Problemy z odpowiednimi ofertami dla absolwentów KSAP były już wcześniej, gdy w ciągu roku szkołę kończyły dwie grupy słuchaczy. Pojawiały się propozycje stanowisk poniżej ich kwalifikacji. Mówiło się nawet o likwidacji KSAP. Od 2011 r. ograniczono o połowę liczbę jej słuchaczy. Niewiele to pomogło: w 2012 r. na 35 absolwentów KSAP było tylko 80 ofert pracy.
– Na rynku pracy po 1,5-rocznej przerwie pojawi się 32 absolwentów KSAP. Ze znalezieniem dla nich pracy nie powinno być problemów, bo roczna fluktuacja w ministerstwach wynosi ponad tysiąc osób – mówi Jan Pastwa, dyrektor KSAP.
Tłumaczy, że absolwenci powinni trafiać na stanowiska samodzielne, ale za wcześnie byłoby zatrudniać ich na kierowniczych. – Jeśli chodzi o specjalizacje, to są generalistami – w krótkim czasie mogą zaadaptować się do pracy na każdym stanowisku w administracji – podkreśla.

(Nie)zależni urzędnicy

Zakładając, że z każdej instytucji rządowej nadesłano by tylko po jednej ofercie, to przyszli urzędnicy mieliby ich do wyboru ok. 2,5 tys. Na to się jednak nie zapowiada. Tym bardziej, że co kwartał instytucje rządowe muszą się tłumaczyć w kancelarii premiera z potrzeb utworzenia nowego stanowiska.
– Nie ma się co spodziewać lawiny ofert, bo dyrektorzy generalni ani kierownicy wydziałów nie potrzebują osób, które często są lepiej od nich wykształcone i dodatkowo bezstronne i apolityczne – uważa prof. Józefa Hrynkiewicz, była dyrektor KSAP.
Według niej szkoła powinna co roku kierować do administracji co najmniej 150 absolwentów w celu podwyższania jakości funkcjonowania korpusu służby cywilnej.
– Być może powinna się też otworzyć na samorządy, choć te są jeszcze bardziej skorumpowane od rządu pod względem zatrudniania osób z wątpliwymi kwalifikacjami – dodaje.
Taki wątek pojawił się w 2012 r. podczas dyskusji o reformie szkoły. Były już szef służby cywilnej Sławomir Brodziński zapowiadał wówczas nowelizację ustawy o KSAP. W efekcie uczelnia miała się otworzyć na szkolenie urzędników, którzy są już zatrudnieni w administracji (a nie wypuszczaniu kolejnych, dla których często nie ma odpowiedniej pracy) i przedstawić ofertę pracownikom samorządowym.
– Żadnych zmian prawnych w zakresie funkcjonowania szkoły nie było. Ale rzecz nie tylko w prawie. Od pewnego czasu prowadzimy np. szkolenia dedykowane, czyli organizowane na zapotrzebowanie dyrektora, który zgłasza nam potrzebę przeszkolenia podległych mu urzędników – przekonuje Jan Pastwa.