Ja wiedziałam, że to się tak skończy – by zacytować klasyków. Ba, wszyscy wiedzieli. Te opowieści, jak to branża jest zdziwiona, że starsze osoby nie spłacają kredytów, między bajki włożyć. Jak również to, że wszystkiemu winne są chciwe dzieci, które zmuszają rodziców emerytów do zaciągania kredytów.
– Kiedy do banku wchodzi starszy pan czy pani, każdy marzy, aby zatrzymali się przy jego okienku – opowiadał mi kiedyś młody człowiek zaczynający karierę finansisty od obsługi bezpośredniej. – Mamy wyśrubowane normy sprzedaży, a dziadkowi czy babci najłatwiej jest opchnąć pożyczkę „na komputer dla wnuczka” – ekscytował się.
To normalna praktyka w wielu instytucjach: wciskanie produktów, których nie potrzebują i na które ich nie stać starszym ludziom. Zagrać na emocjach, uczuciu do wnuków i dzieci, na tym że nie wszystko, co się do nich mówi, rozumieją. Ale liczy się tu i teraz. Wynik dziś, nie kłopoty jutro. I nie udawajmy, że to samowolka sprzedawców nieprzestrzegających procedur. Analitycy bankowi, a więc także prezesi, dobrze wiedzą, jaka jest np. struktura wiekowa pożyczkobiorców. Nie trzeba było geniusza na miarę Rothschildów, aby móc przewidzieć skutki. Co teraz? A no nic. Złe długi jakoś się zaksięguje. I zarobią windykatorzy. Jak będzie trzeba, ściągną pieniądze z wnuczka czy syna. Już po śmierci dziadka, po którym ci przejmą spadek. Biznes będzie się kręcił dalej.