Jeden z profesorów Uniwersytetu Warszawskiego zwykł mówić: „Przysłowia są głupotą narodu”, parafrazując jedno z nich. Uzasadniał, że trudno się z nimi nie zgodzić, ale jak się im głębiej przyjrzeć, to nie mają większego sensu.

Na przykład przysłowie – co za dużo, to nie zdrowo. Rzeczywiście umiar jest ważny. Jak za dużo zjem, to odczuwam tego dotkliwe skutki. Jeszcze gorzej, gdy za wiele wypiję. Są sytuacje, w których bezwzględnie warto trzymać się tej dewizy. Chętnie kieruje się nią również rząd. Ale czy zawsze wychodzi mu to na zdrowie?
Plan miał taki. Studenci już na pierwszego roku będą mogli się ubiegać o stypendia dla najlepszych. Chodziło o to, by zamiast na szukaniu pracy najzdolniejsi mogli się skupić na nauce. To nie spodobało się jednak Ministerstwu Finansów. Powód? Koszt dla budżetu ok. 400 mln zł. Rząd więc wycofał się z tego pomysłu. Na otarcie łez udało się jednak wprowadzić zmianę, zgodnie z którą studenci stypendium na pierwszym roku uzyskają, ale tylko ci, którzy są laureatami lub finalistami olimpiad przedmiotowych (czyli najlepsi z najlepszych). Teraz okazuje się, że nawet te osoby tego świadczenia nie dostały. Dlaczego? Niektórym uniemożliwiły to przepisy. Limitują one bowiem liczbę osób uprawnionych do tego świadczenia. Na niektórych uczelniach tylko 10 proc. studentów danego kierunku i roku może uzyskać wspomniane stypendium. Zatem, jeśli na fakultet zostanie przyjętych 100 proc. olimpijczyków, 90 proc. z nich pomocy nie otrzyma. W efekcie stypendia trafiły tylko do garstki uprawnionych. Dbanie o najzdolniejszą młodzież powinno być dla państwa priorytetem. Inaczej nie mamy co marzyć, że polska nauka wyjdzie z zapaści, w której tkwi od lat, a uczelnie będą miały szanse powalczyć o wyjście z ogona rankingu szanghajskiego.