Jeśli w najbliższych pięciu latach Karta nauczyciela nie zostanie zmieniona, to cały system zbankrutuje.
Mariusz Krystian, wójt gminy Spytkowice (woj. małopolskie) / Dziennik Gazeta Prawna

Subwencja oświatowa w większości gmin to tylko kropla w morzu potrzeb. Czy pan też dokłada do edukacji?

Tak. Z subwencji oświatowej otrzymujemy 8 mln zł rocznie, ale to nie wystarczy. Z własnego budżetu musimy wygospodarować dodatkowo blisko trzy miliony złotych. Co ciekawe, liczba uczniów spada, a koszty rosną. Winę za ten stan ponosi rząd, bo narzuca nam przy każdej nadarzającej się okazji coraz to nowe zadania. Oczywiście bez odpowiedniego wsparcia finansowego.

Jakie na przykład?

Rząd wprowadził limity dla oddziałów klas I szkoły podstawowej. Liczba uczniów nie może tam przekroczyć 25. Docelowo takim limitem muszą być objęte klasy I–III. Przez ten absurdalny sztywny przepis niektóre szkoły muszą pracować na dwie zmiany. Dodatkowe zatrudnienie nauczycieli skutkuje tym, że taki jeden dodatkowy odział kosztuje nas kilkaset tysięcy złotych więcej, bo nie może być większy o kilku uczniów.

Ale dzięki temu sześciolatki nie trafią do przepełnionych klas...

Ja to wszystko rozumiem, ale takie decyzje nie mogą być podejmowane kosztem nałożenia na gminy dodatkowych obowiązków bez realnego ich pokrycia z budżetu centralnego.

Znajdzie pan pieniądze na zatrudnianie asystentów dla najmłodszych uczniów?

Asystent to kolejny przykład wprowadzonego rozwiązania, za którym nie idą pieniądze. Obecnie nie mamy wolnych środków, aby decydować się na przyjmowanie do pracy takich osób.

Samorządy otrzymują już blisko 40 mld zł subwencji. To przecież nie są małe pieniądze. Czy przywileje nauczycielskie pochłaniają najwięcej wydatków na oświatę?

Tak. Zmorą każdego samorządowca jest art. 30a Karty nauczyciela, który zmusza nas do wypłaty wyrównań dla pedagogów w formie jednorazowego dodatku uzupełniającego. Dlatego zalecamy dyrektorom, aby nie zatrudniali nowych osób, ale tym, które pracują, przyznawali godziny ponadwymiarowe. Jeśli każdy z nauczycieli ma średnio 4–5 godzin tygodniowo więcej, niż przewiduje podstawowe pensum, czyli 18 godzin, to można uniknąć wypłaty tych czternastek. Niestety nie w każdym przypadku jest to możliwe. Ponadto przepis ten blokuje dostęp do zawodu młodym nauczycielom, dlatego dziwię się, że ZNP tak bardzo staje w obronie tego zapisu.

Ile będą was kosztowały przyszłoroczne czternastki?

Z roku na rok staramy się zmniejszać te wydatki. Mam nadzieję, że zejdziemy poniżej 100 tys. zł. Ten dodatek nie ma charakteru motywacyjnego, jest on wypłacany bez względu na to, jak poszczególni nauczycieli pracowali w poprzednim roku. Niestety Trybunał Konstytucyjny uznał, że czternastkę trzeba płacić, jeśli samorząd nie zapewni średnich płac na poziomie ustawy.

Wśród samorządowców nie brakuje głosów, że kartę trzeba zlikwidować. Mniej radykalne stanowiska są takie, żeby ją na nowo napisać. Za którą opcją pan się opowiada?

Za tą drugą. Nauczyciele powinni mieć swoją pragmatykę służbową. Z takim zastrzeżeniem, że zawód nauczyciela trzeba urynkowić.

To znaczy?

Dyrektor szkoły powinien mieć pełną swobodę w kształtowaniu polityki kadrowej. Umowa na stałe nie powinna być podpisywana już po dziewięciu miesiącach, ale co najmniej trzech latach. W tym czasie dyrektor powinien ocenić, czy nauczyciel rzeczywiście nadaje się do pracy. Ponadto system wynagrodzenia powinien być bardziej uzależniony od efektów pracy. Nie mamy się co oszukiwać, bo np. dodatek motywacyjny jest przyznawany na podobnym poziomie tylko po to, aby zapewnić średnie płace, które narzuca nam odgórnie ustawa.

Można więc powiedzieć, że w podległych panu szkołach to właśnie karta jest przyczyną słabej jakości kształcenia. Dla przykładu uczniowie szkół podstawowych na terenie pańskiej gminy zdają egzaminy poniżej średniej, czyli na poziomie około 20 pkt na 40 możliwych. Dla porównania w Warszawie jest wiele podstawówek, które znacznie przekraczają średnią.

Winy nie szukałbym tylko w karcie. W dużych miastach uczniowie mają dostęp do korepetycji pod każdą postacią. Na obszarach wiejskich jest to utrudnione. System edukacji w Polsce możemy śmiało określić mianem korepetycyjnego. Ten kto ma pieniądze i łatwość dostępu do tych usług, jest w dużo lepszej sytuacji niż dzieci z rodzin ubogich czy np. terenów wiejskich.

Również poziom zdawalności języków obcych na wsiach jest niższy niż w miastach.

Problem jest ten sam. W małych miejscowościach tak samo są zdolne dzieci, ale mają trudniejszy start od tych z aglomeracji miejskich.

Czy karta kiedykolwiek zostanie zmieniona?

Do końca nowej perspektywy, czyli do 2020 r. musi być znowelizowana. Inaczej cały system może po prostu zbankrutować. Dokładać do systemu edukacji można, ale tylko do momentu, w którym jest skąd wziąć na to pieniądze.

Samorządowcy przyznają, że utrzymanie jednego ucznia sięga nawet 18 tys. zł, to znacznie więcej niż ponad 5 tys. zł określane przez subwencję. Te koszty generują głównie małe szkoły. Czy pan też ma tak duże wydatki na jednego ucznia?

Tak. Z naszych szacunków wynika, że w niektórych placówkach jeden uczeń kosztuje nas ponad 10 tys. zł.

Wójtowie twierdzą, że boją się takie placówki likwidować, bo mieszkańcy mocno by się temu sprzeciwiali. Taka niepopularna decyzja wiązałaby się z przegraną w wyborach. Czy pan też tego się obawia?

Z pewnością byłyby protesty. Na razie nie mam takich planów, bo tych dzieci jest jeszcze w miarę dużo. Zawsze można podjąć decyzję o połączeniu kilku placówek w zespół. W wielu sytuacjach jednak, sprawę ostatecznie i tak wyreguluje demografia – dzieci po prostu w wielu szkołach może zabraknąć.
System edukacji w Polsce możemy śmiało określić mianem korepetycyjnego. Ten kto ma pieniądze i dostęp, jest w lepszej sytuacji niż dzieci z terenów wiejskich