Od roku akademickiego 2014/2015 pracownicy uczelni zamierzający podjąć dodatkową pracę etatową (bądź ją kontynuować) w innej szkole wyższej muszą uzyskiwać zgodę rektorów placówek macierzystych. Rektorzy zaś mają obowiązek poinformowania Ministerstwa Szkolnictwa Wyższego o udzielonych zezwoleniach. Dotychczas wykładowcy akademiccy mogli podejmować pracę w jednej dodatkowej szkole wyższej, o ile tylko poinformowali o tym swoich rektorów, ale bez konieczności uzyskiwania ich aprobaty. Nietrudno było przewidzieć, że rektorzy zaczną masowo odrzucać podania o wyrażenie tego typu zgody, powołując się na art. 129 ust. 2 ustawy z 27 lipca 2005 r. – Prawo o szkolnictwie wyższym (Dz.U. z 2012 r. poz. 572 ze zm.).

W oczywisty sposób przepis ten daje rektorom prawo do podejmowania bardzo arbitralnych decyzji: komu dać zgodę i jaka uczelnia jest konkurencyjna. Teoretycznie rektorzy powinni szczegółowo uzasadniać, w jaki sposób świadczenie usług dydaktycznych lub naukowych u innego pracodawcy będzie zmniejszało zdolność do prawidłowego funkcjonowania uczelni macierzystej. W rzeczywistości nie robią tego w ogóle albo wyjaśniają w sposób ogólnikowy, powołując się na argument o ochronie przed konkurencją. Zdarzają się sytuacje, w których rektorzy wyrażają zgodę na dodatkowe zatrudnienie pod warunkiem, że siedziba szkoły konkurencyjnej znajduje się w mieście oddalonym o ponad 100 km, czyli profesorowie z Łodzi mogą wykładać w Szczecinie, a ci ze Szczecina mogą to robić w Łodzi. To kuriozalne działanie ma nie tylko poprawić wyniki finansowe PKP, lecz także jakość polskiej nauki i kształcenia.

Dziwnym zbiegiem okoliczności wyjaśnienia rektorów uczelni państwowych są prawie identyczne w całym kraju. Patrząc na aktualną sytuację w szkolnictwie wyższym, można nabrać wątpliwości, czy konflikt interesów w omawianej sytuacji jeszcze istnieje. Jak wynika z najnowszych statystyk, państwowe uczelnie wyższe przyjmują głównie studentów dziennych, a szkoły niepaństwowe uczą przede wszystkim w trybie zaocznym (udział studentów dziennych nie przekracza 10–15 proc. ogółu studiujących w tych placówkach). Tylko najlepsze uczelnie prywatne mają wyraźnie wyższy odsetek studentów dziennych. Rynek w dużym stopniu uregulował strukturę kształcenia na uczelniach. Szkoły niepubliczne uzupełniają ofertę edukacyjną, dając pracującym studentom możliwość podniesienia kwalifikacji i zdobycia wyższego wykształcenia.

Nowe przepisy ograniczające pracownikom naukowym prawo do zatrudnienia na drugim etacie jeszcze bardziej pogorszą ich sytuację finansową oraz nieuchronnie obniżą jakość kształcenia na uczelniach niepublicznych, a także wpłyną demotywująco na jakość pracy na uczelniach państwowych. Osobnym tematem jest malejąca liczba studentów ze względów demograficznych. Także z powodu obniżającej się jakości kształcenia w kraju coraz częściej studenci wybierają uczelnie zagraniczne – (teraz są to już tysiące młodych ludzi studiujących za granicą, m.in. w Wielkiej Brytanii (8 tys.), Holandii i Niemczech.

Pracownik naukowy z tytułem doktora i z 15-letnim stażem pracy nie jest w stanie utrzymać się z jednej pensji, a co dopiero mówić o cywilizowanym rozwoju naukowym. Wbrew pozorom możliwości zdobywania środków poprzez projekty naukowe są ograniczone (np. Narodowe Centrum Nauki dysponuje coraz mniejszymi funduszami do podziału dla projektów z nauk społecznych). Nowy przepis wylał dziecko z kąpielą. Od nagannej patologii wieloetatowości doszliśmy do praktycznego zakazu pracy na drugim etacie w szkolnictwie wyższym. Oczywiście możliwe jest zawieranie umów cywilnoprawnych, ale w najmniejszym stopniu nie zobowiązują one tymczasowej kadry dydaktycznej do dbałości o poziom kształcenia.

Przepis zakazujący pracy na drugim etacie jest swoistym ewenementem w szkolnictwie wyższym na świecie, jest sprzeczny z konstytucją i zdrowym rozsądkiem. Wiele uczelni polskich zakazuje nie tylko dodatkowej pracy w szkołach wyższych, lecz także w placówkach podstawowych, gimnazjach, liceach itp. Jednocześnie rektorzy rezerwują sobie prawo do dawania takich zgód „w szczególnych przypadkach”, np. w ramach odrębnych porozumień z innymi uczelniami. Rektorzy uczelni wyższych stali się właścicielami umysłów pracowników naukowych. Aby było ciekawiej, wykładowcy szkoły wyższej wolno prowadzić działalność gospodarczą (np. mogą prowadzić kancelarie adwokackie lub pracować w urzędach państwowych). Wykładowca może prowadzić skład z materiałami wtórnymi, a po godzinach – wykłady w uczelni macierzystej. Z mojej kilkuletniej pracy na uczelni w jednym z krajów afrykańskich pamiętam tego typu sytuacje, gdy profesorowie prowadzili sklepy z mydłem i powidłem, a wieczorami wpadali na uniwersytet, aby powykładać. Z tego właśnie powodu rządy tych krajów zwracały się do polskich specjalistów o pomoc naukowo-techniczną.

Opisana sytuacja doprowadzi w oczywisty sposób do dalszego pogorszenia kondycji nauki polskiej, ponieważ zmusi młodych, co bardziej utalentowanych ludzi do szukania pracy poza murami uczelni. Natomiast samodzielni pracownicy naukowi wybiorą tego pracodawcę, który zaoferuje im lepsze uposażenie. Zrodzi to kolejne patologie w polskim środowisku naukowym i akademickim. Ponad wszelką wątpliwość zakazy dodatkowej pracy nie uzdrowią sytuacji w polskiej nauce.