Część polskich uczelni nie spełnia nawet minimalnych standardów. Ministerstwo kontroluje, komisja akredytacyjna wydaje miażdżące oceny i nic. Szkoły wciąż działają.
Trzyletnie studia zaliczone w jeden semestr, piątki w indeksie kupowane za 250 zł i obrona pracy licencjackiej przez telefon – tak wygląda nauka w części prywatnych szkół wyższych. Ministerstwo kontroluje, raportuje, ale niewiele z tego wynika.
Wyższa Szkoła Menedżerska w Legnicy jest znana w regionie. To jednak raczej czarna legenda. – Wielu moich znajomych wciąż miesiącami czeka na obronę pracy. Niektórzy mówili mi, że szkoła chce od nich dodatkowych opłat, uregulowania zaległości, których tak naprawdę nie mają – opowiada absolwent WSM. Dodaje, że zna przypadek obrony dyplomu... przez telefon. Inny student wspomina, że w czasie sesji do indeksu wpisywali się wykładowcy, którzy nie pojawili się nawet na jednych zajęciach w semestrze.
Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego przyznaje, że szkołę dobrze zna. W grudniu 2011 r. opublikowało raport z kontroli przeprowadzonej na legnickiej uczelni. Ustalenia były miażdżące. „Studenci zgłaszający zastrzeżenia są traktowani w sposób arogancki, niemający nic wspólnego z dobrymi obyczajami akademickimi (także w obecności osób kontrolujących)” – czytamy w sprawozdaniu. – Żadna z kontroli nie znalazła niczego, co obciążałoby władze uczelni. Pracowników tak, ale nie władze – mówi Wacław Demecki, założyciel szkoły. Przekonuje, że za nieprzychylnymi dla WSM opiniami stoi konkurencja.
Bagatelizuje również to, że działalności szkoły przyglądała się prokuratura, a resort wszczął nawet procedurę likwidacyjną. W toku jest kolejna kontrola resortu. WSM jednak działa i wciąż rekrutuje.
Nie jest to odosobniony przypadek na uczelnianej mapie Polski. W tej chwili toczy się 26 postępowań likwidacyjnych, ale wedle danych dostępnych na stronie MNiSW ostatnia decyzja dotycząca odebrania lub zawieszenia uprawnień dla szkół niepublicznych została wydana w 2010 r.

Ministerstwo bezsilne

W odniesieniu do uczelni z Legnicy prokuratura dwukrotnie badała doniesienia studentów, którzy oskarżali szkołę m.in. o ukrywanie dokumentów oraz próbę oszustwa. Jej kwestura miała się domagać kilku tysięcy dodatkowej opłaty mimo uregulowania całości czesnego. Śledczy stwierdzili jednak, że przestępstwa nie było, a wszystkiemu winna jest „niewydolność organizacyjna”. Podobnym wnioskiem skończyło się postępowanie dotyczące przelania 15 tys. zł z funduszu pomocy materialnej dla studentów na konto właściciela szkoły, Kombinatu Górniczo-Hutniczego Manager SA Warszawa. Pieniądze wróciły na uczelniane konto, a sprawa została umorzona. – Studenci idą do tej szkoły z pewnych określonych przyczyn. Ale to nie usprawiedliwia działania na ich szkodę. Jednak tu reagować może ministerstwo – mówi w rozmowie z Dziennik.pl Liliana Łukasiewicz, rzeczniczka legnickiej prokuratury.
To, że w szkole zdarzały się nieprawidłowości, potwierdza również jej założyciel. – Wykryliśmy kilka incydentów, takich jak wpisywanie ocen za zajęcia, które się nie odbyły. Odpowiedzialny za to prodziekan został zwolniony dyscyplinarnie – mówi nam Wacław Demecki i przypomina, że w 2008 r. szkoła została uznana przez jeden z ogólnopolskich tygodników za najlepszą uczelnię na Dolnym Śląsku.
Do złych praktyk dochodzi również w Beskidzkiej Wyższej Szkole Umiejętności w Żywcu. W październiku 2012 r. ministerstwo wysłało do rektora raport pokontrolny. Opisano w nim m.in. przypadek studenta, któremu szkoła umożliwiła ukończenie trzyletnich studiów w jeden semestr. Tłumaczono to indywidualnym tokiem studiowania oraz uwzględnieniem przedmiotów zdanych na innych kierunkach studiów. Poza tym się okazało, że w czasie kontroli na żadnym kierunku nie było wystarczającej liczby pracowników naukowych.
Nie wiadomo, czym się skończy trwające od pięciu lat śledztwo dotyczące Wyższej Szkoły Hotelarstwa i Gastronomii w Poznaniu. Według Prokuratury Apelacyjnej w tym mieście studenci mieli kupować wpisy poświadczające zdanie egzaminu, do którego w ogóle nie przystąpili. Zarzuty w tej sprawie usłyszeli rektor i prorektor uczelni. Śledczy potwierdzili w rozmowie z Dziennik.pl, że wciąż trwają przesłuchania w tej sprawie.
Co ciekawe, kontrola na WSHiG przeprowadzona również pięć lat temu przez MNiSW nie wykazała poważniejszych uchybień. Nie dopatrzono się także śladów korupcji. Sama uczelnia zarzuty odpiera i przekonuje, że dowodów na kupowanie ocen nie ma. Tymczasem w 2011 r. Państwowa Komisja Akredytacyjna wydała pozytywną opinię na temat jakości kształcenia na kierunku turystyka i rekreacja. WSHiG 31 października zakończyła rekrutację na kolejny rok akademicki. W szkole usłyszeliśmy, że nie zanotowano spadku zainteresowania uczelnią.
Żadna z tych szkół nie straciła uprawnień do nauczania studentów. Tylko wobec szkoły z Legnicy resort wszczął w 2012 r. postępowanie likwidacyjne. – Kontrole zostały przeprowadzone na przełomie roku 2012/2013. Obecnie trwa postępowanie w sprawie cofnięcia pozwolenia na utworzenie uczelni. Realizacja zaleceń pokontrolnych przez uczelnię będzie miała znaczenie dla podjęcia ostatecznej decyzji kończącej postępowanie w sprawie cofnięcia pozwolenia na utworzenie uczelni – usłyszał Dziennik.pl w resorcie nauki.
MNiSW ma też możliwość zwrócenia się do Polskiej Komisji Akredytacyjnej z wnioskiem o przeprowadzenie kontroli – tak też się stało w przypadku legnickiej uczelni. W 2012 r. uczelni niepublicznych, których dotyczyły takie wnioski, było 10. Wyniki nie napawają optymizmem – w przypadku tylko jednej z nich wydano ocenę pozytywną. O ile w kolejnych kadencjach działalności PKA (od 2002 do 2011 r.) liczba ocen negatywnych w przypadku szkół prywatnych nie przekraczała kilku procent ogólnej sumy wizytacji, o tyle w 2012 r. było to aż 10,3 proc.
– Z prywatnymi szkołami wyższymi jest duży problem, bo choć narzekamy na jakość kształcenia, to nikt nie przeprowadził rzetelnej i wiarygodnej oceny tej jakości – mówi w rozmowie z Dziennik.pl Kazimierz Sedlak, założyciel firmy doradztwa personalnego Sedlak & Sedlak. Podkreśla jednak, że mimo skrajnych przykładów nie można traktować ogółu szkół prywatnych jako zła. Krzysztof Inglot, dyrektor działu rozwoju rynków w Work Service, przekonuje, że to, czy szkoła jest prywatna, czy państwowa, ma mniejsze znaczenie – liczy się jej renoma. Kazimierz Sedlak przyznaje jednak, że według jego obserwacji duża część pracodawców unika zatrudniania absolwentów szkół prywatnych, zwłaszcza tych mało znanych. – W momencie gdy jednym z celów działalności szkoły jest przynoszenie zysku, istnieje pokusa pójścia na skróty. Do pewnego stopnia jest to zrozumiałe i władze powinny o tym pamiętać, i zwiększyć nadzór nad jakością kształcenia – dodaje.