O tym, czy kończy się era vapingu w Polsce i jakie ma przed sobą perspektywy rynek w obliczu prohibicyjnych regulacji mówi dr Konrad Hennig, dyrektor programowy Forum Prawo dla Rozwoju.

ikona lupy />
dr Konrad Hennig, dyrektor programowy Forum Prawo dla Rozwoju / fot. materiały prasowe

Całe szczęście nie jesteśmy narodem protestanckim i nie ma w Polsce miejsca na takie przebrzmiałe już nieco na Zachodzie formy XIX-wiecznego purytanizmu. To, co widzimy w debacie publicznej, to często fałszywa pruderyjność, element ataku politycznego, która nie rezonuje w społeczeństwie, bo miliony Polaków używają produktów uzależniających – od alkoholu, przez media społecznościowe i zakłady sportowe, po produkty nikotynowe. To element normalnego życia codziennego. Problem dotyczy uzależnień, ale w Polsce często mieszamy „użytkownika rekreacyjnego”, szczególnie młodego z osobą klinicznie uzależnioną, rujnującą własne zdrowie. Wydaje się, że lepsze rozróżnienie tych spraw mają obywatele niż elity rządzące. Dlatego uważam, że nie będzie społecznego poparcia dla całkowitego zakazu. Obecne ograniczenia dzieją się w dużej mierze ponad głowami Polaków. Reakcja społeczna pojawi się za parę miesięcy, gdy ludzie zorientują się, że praktycznie zakazano e-papierosów. Wprowadzono prohibicyjną akcyzę, prawie 50 zł, na kartridże do e-papierosów, co stanowiło większość rynku vapingowego. Przy okazji walki dużych koncernów tytoniowych z importem jednorazówek z Chin, wyeliminowano kategorię pozwalającą palaczom przechodzić do potencjalnie mniej szkodliwej alternatywy. Tymczasem Wielka Brytania czy Szwecja promują przechodzenie palaczy do mniej szkodliwych kategorii – na e-papierosy czy snus. W szczególności w Szwecji statystyki zdrowia publicznego potwierdzają skuteczność tej strategii znacząco mniejszą liczbą nowotworów płuc.

Mówi pan o akcyzie. Akcyza na tradycyjne papierosy już powoduje spadki sprzedaży i obawy o szarą strefę. Jakie dalsze skutki może przynieść zaostrzanie tej polityki, zwłaszcza w kontekście akcyzy na e-papierosy?

Pierwszy wzrost szarej strefy wyniknie ze zmiany mapy akcyzowej, czyli podniesienia akcyzy na wszystkie wyroby nikotynowe, co stało się na początku roku. Ruch w szarej strefie zobaczymy w najnowszych danych w lipcu lub sierpniu – czy wróci do dwucyfrowych wartości (wcześniej 9-11 proc., ostatnio 4-6 proc.). To żółte światełko alarmowe. Od 1 lipca wchodzi zaporowa akcyza na e-papierosy, dotykająca miliona użytkowników. Część użytkowników przejdzie do wyrobów tytoniowych, część do saszetek, ale chcący zostać przy e-papierosach będą ich szukać w szarej strefie. Wówczas szara strefa mogłaby osiągnąć kilkanaście procent rocznie. To będzie światło czerwone. Najgroźniejsze będzie wytworzenie alternatywnego kanału sprzedaży w szarej strefie (Internet, rynek rówieśniczy), poza dotychczasowymi targowiskami i przemytem. To działanie zupełnie bez sensu, gdyż generuje szarą strefę w nowych kategoriach, a w nowych kanałach dystrybucji pojawią się również dodatkowe produkty, m.in. ciężkie narkotyki. Ministerstwa Finansów i Zdrowia, nie przedstawiły logiki tych działań; brak uzasadnień zdrowotnych czy społecznych. We wrześniu/październiku, gdy skończą się zapasy w sklepach, wyborcy zapytają swoich reprezentantów, dlaczego usunięto ten produkt z półek. Tłumaczenie, że chodziło o jednorazówki, będzie mało przekonujące przy akcyzie prohibicyjnej na całą kategorię e-papierosów.

Wspomniał pan o saszetkach nikotynowych. Czy w pana opinii te saszetki, z którymi też wydaje się być prowadzona pewna „wojna", są zagrożeniem dla konsumentów?

Saszetki nikotynowe są mniejszym zagrożeniem niż inne produkty. Przegląd systematyczny dra Krzysztofa Łandy, oparty na wynikach badań klinicznych, i globalne metaanalizy, pokazują hierarchię szkodliwości: najbardziej szkodliwe są papierosy, nieco mniej podgrzewacze tytoniu, potem e-papierosy, a najmniej saszetki. Polska polityka powinna opierać się na dowodach naukowych, najlepszych dostępnych w danym momencie. Od lat apeluje się do Ministerstwa Zdrowia o przeprowadzenie polskiego badania w tym zakresie. Polska nie chce własnych danych w przeciwieństwie do rządów niemieckiego, brytyjskiego czy amerykańskiego. Sytuacja z woreczkami jest symptomatyczna: przez pięć lat dwa kolejne rządy odmawiały wprowadzenia niezbędnej regulacji nowego produktu. Jako Forum Prawo dla Rozwoju zwróciliśmy uwagę na ich obecność na rynku na przełomie 2020/2021. Przez 5 lat nie chciano ich uregulować, nawet akcyzą – pozostawały legalne, także dla nieletnich, z możliwością reklamy. Dostępne były woreczki z 50-60 mg nikotyny, bardzo mocne, a nikotyna wchłania się lepiej przez błonę śluzową jamy ustnej niż płuca. Nasze apele trwały 5 lat; teraz projekt ustawy trafił do Senatu.

Co zatem sprawia, że młodzi ludzie sięgają po te saszetki?

Są wygodne: bezdymne, bezwonne, niekłopotliwe w użyciu. Saszetki to praktycznie ten sam produkt, z podobnymi aromatami, co dostępny w aptekach, w ramach nikotynowej terapii zastępczej w leczeniu uzależnienia od tytoniu. Sięgają po nie często kierowcy, pracownicy służb mundurowych, osoby, które z racji zawodu nie mogą inaczej zaspokajać głodu nikotynowego. Z punktu widzenia młodych ludzi, ich atrakcyjność polega na tym, że dorosłym trudno zorientować się, że młody człowiek używa jakiejś substancji – nie zostawiają zapachu, wyrzuca się je do kosza, nie są tak widoczne jak niedopałki.

Jeśli faktycznie wejdzie zakaz saszetek, czy nie ma ryzyka, że wzrośnie popularność tradycyjnych papierosów? Użytkownicy będą musieli się na coś przerzucić.

Nie sądzę, by ten trend prohibicyjny się utrzymał. Jak mówiłem, konsumenci dowiedzą się o „zakazie" e-papierosów dopiero jesienią. Polityczna reakcja na informację, że milion użytkowników e-papierosów zostanie pozbawionych dostępu do produktu przez liberalny rząd pojawi się jesienią. Moim zdaniem wyborcy nie zaakceptują tego fałszywie purytańskiego podejścia, selektywnie zakazującego wybranych produktów. Oczekują swobody wyboru, akceptując ograniczenia prawne i fiskalne na najszkodliwsze wyroby oraz dla nieletnich – o co również my przez 5 lat zabiegaliśmy przy regulacji saszetek. Nie dostrzegam wypowiedzi liderów politycznych chcących zakazać najpierw e-papierosów, a teraz woreczków, w szczególności tych dostępnych w aptekach.

Czy nie obawia się pan zatem, że po tej – jak ją niektórzy nazywają – „wojnie z vapingiem", nic z niego nie zostanie?

Publicznie argumentowano wyłącznie przeciw likwidacji rynku jednorazówek. Nikt nie prowadził wojny z vapingiem jako takim. Nie było publicznych wypowiedzi ekspertów czy polityków, że coś jest nie tak z e-papierosami. Przeciwnie, e-papierosy czy podgrzewacze tytoniu były często przedstawiane jako korzystna alternatywa dla papierosów – by uzależnieni przechodzili do mniej szkodliwych produktów. Koncerny tytoniowe przyjmowały jako swoją misję, odchodzenie od papierosów na rzecz potencjalnie mniej szkodliwych alternatyw. Zmiana w projekcie ustawy o jednorazówkach, eliminująca całą kategorię została przemycona ukradkiem, na ostatnim etapie rządowego procesu legislacyjnego na skutek lobbingu dużych organizacji pracodawców. Zakaz niszowego produktu rozszerzono na milion użytkowników e-papierosów, którzy dowiedzą się o tym jesienią i dopiero wówczas wyrażą na ten temat swoją opinię.

Czyli to, co teraz zostało przyjęte i podpisane przez prezydenta, to jest zakaz jednorazówek rozszerzony na wszystkie kategorie, prawda? Co nam w takim razie zostaje, jeśli likwidujemy vaping?

Tak, ustawa eliminująca vaping została podpisana. Spodziewam się jednak, że gdy Polacy dowiedzą się, co rząd zrobił, wymuszą zdjęcie prohibicyjnej akcyzy z e-papierosów wielokrotnego użytku. To produkt akceptowany społecznie, w przeciwieństwie do jednorazówek, używanych głównie przez młodych ludzi jako tani gadżet. Dziwne, że UE się nim nie zajęła w kontekście Zielonego Ładu i dyrektywy bateryjnej. Polski rząd zadziałał, a ruch wobec jednorazówek jest zrozumiały i akceptowalny. Ale nie ma akceptacji społecznej dla rozszerzenia zakazu na e-papierosy wielorazowe. Spodziewam się cofnięcia tych rozwiązań, co wymuszać będą również rosnące dane o szarej strefie.

Czyli nie spodziewa się pan, że tradycyjne papierosy będą jedynym legalnym produktem nikotynowym w Polsce?

Nie, absolutnie. Byłoby to wbrew wszelkim trendom europejskim i branżowym. Nie widzę takich oczekiwań społecznych ani akceptacji dla odwrócenia zmian zachodzących od ponad dekady. Analogicznie, to jakby zakazać wszystkich alkoholi z wyjątkiem wódki. Propozycje idące w tym kierunku to raczej zabiegi lobbystów i koncernów tytoniowych, a nie uczciwa rozmowa z wyborcami.

Czy regulacje nie powinny jednak wspierać mniej szkodliwych alternatyw, żeby Polacy odzwyczaili się od tradycyjnego palenia?

Na poziomie stawek akcyzy – tak, dysproporcja jest utrzymywana, alternatywne wyroby są opodatkowane niżej. Jednak Ministerstwo Finansów ceduje na Ministerstwo Zdrowia określenie uzasadnień, dlaczego poszczególne produkty opodatkowujemy tak, a nie inaczej. A Ministerstwo Zdrowia w tej sprawie uparcie milczy. Brakuje wprowadzenia do polityki publicznej matrycy szkodliwości produktów, opartej na dowodach naukowych, co było już niejednokrotnie dyskutowane w Sejmie. Zróżnicowanie stawek wynika z woli politycznej, lobbingu koncernów, może trochę z przypadku, ale nie z argumentów naukowych. Chcielibyśmy, by rząd opierał politykę na najlepszych dostępnych dowodach.

Czy zna pan kraje, które postawiły na redukcję szkód i osiągnęły na tym polu sukces?

Widoczny sukces statystyczny odniosła Szwecja, gdzie polityka publiczna promowała snus – tradycyjny tytoń do użytku doustnego, niepalony. Nie ma tam zauważalnego statystycznie wzrostu zachorowań na raka krtani czy jamy ustnej, ale jest potężny spadek zachorowań na raka płuc, co odcina Szwecję od innych krajów europejskich. Zmniejszono liczbę nałogowych użytkowników papierosów z 25 proc. do 6 proc. – imponujący wynik, który przełożył się na redukcję zachorowań i zgonów na raka płuc. Inne kraje, jak Nowa Zelandia czy Wielka Brytania, też próbują tej polityki, ale z mniej widocznymi rezultatami. Szwecja to najlepszy przykład wyniku, a Wielka Brytania i Nowa Zelandia – wysiłku.