Położnik: Próg 400 porodów, określony przez konsultantów krajowych, ma sens, bo jeżeli jest ich mniej to, brzydko mówiąc, lekarze nie mają się jak uczyć i podtrzymać doświadczenia. Pewne umiejętności powinny być stale trenowane.

ikona lupy />
Michał Gontkiewicz, ginekolog-położnik, wiceprezes Okręgowej Rady Lekarskiej w Warszawie / Materiały prasowe
Dziwi pana, że porodówki znikają?

Nie. Ten proces trwa od lat. Oddziały znikają nie tylko z powodu braku personelu. Przyczyną jest demografia i to, że szpitale nie mogą zejść poniżej pewnego progu opłacalności. Gdy zamknięto porodówkę w Sierpcu na Mazowszu, dyrekcja szpitala tłumaczyła to dramatycznym obniżeniem standardów opieki. Ale naprawdę wynikało to z kalkulacji ekonomicznej dyrekcji i lokalnych władz.

Oddział położniczy się szpitalowi nie opłaca?

Szczególnie taki, który odbiera mało porodów. Podobnie jak w anestezjologii, musimy zachować wysokie standardy opieki, czyli zapewnić kosztochłonne sprzęty, a wyceny procedur medycznych są dramatycznie niskie. Aparaty do KTG czy USG muszą być naprawdę wysokiej klasy, żeby można było prowadzić diagnostykę śród- i przedporodową pozwalającą nie tylko sprawdzić, czy dziecko żyje, lecz także wykonać badanie przepływów, czyli dopplerowskie, przy odpowiedniej czułości. Tylko taki sprzęt pozwala odpowiednio wcześnie wyłapać parametry pozwalające przewidzieć zagrożenie. Pod ręką muszą być drogie leki, a na dyżurze powinno być przynajmniej dwóch ginekologów-położników. Owszem, zdarzają się patologie, i dyżur odbywa się pod telefonem, a na oddziale jest jeden lekarz, ale w trudnych sytuacjach stwarza to zagrożenie dla życia matki i dziecka.

W niektórych szpitalach do cesarskiego cięcia woła się asystenta chirurga ogólnego.

Praktyka jest taka, że cięcie często zaczyna się samemu. Jeśli jest proste, wydobywa się dziecko i wszyscy są szczęśliwi. Dramat zaczyna się w sytuacji trudnego wydobycia. Jeśli chirurg ostatnie cesarskie cięcie robił 30 lat temu, to najwyżej pomoże mu to dobrze rozciągnąć tkanki albo zatamować krwawienie, ale nie wyciągnąć dziecko z trudnego albo zaklinowanego ułożenia.

Mówi się, że w medycynie jak w kinie, a w położnictwie podwójnie, bo sytuacja może się zmienić w ciągu sekund.

Dosłownie. Zdarza się, że wszystko idzie perfekcyjnie, jest piękny zapis KTG, a nagle dochodzi do jednej z najgorszych sytuacji, gdy główka przeszła przez kanał rodny, a barki się zaklinowały. I mamy gigantyczny problem, bo liczą się sekundy. I tylko doświadczenie zespołu decyduje o tym, czy dziecko się uratuje, czy umrze w kroczu. To naprawdę ekstremalnie dramatyczne sytuacje.

To dlatego ubywa ginekologów, którzy chcą pracować w położnictwie?

Zdecydowanie. Coraz mniej osób chce podejmować takie ryzyko, zwłaszcza przy obecnej roszczeniowości i prawodawstwie, które nie chroni przed zdarzeniami, na które nie mamy wpływu. Bo co innego zaniedbanie czy wina personelu – nie ma najmniejszej wątpliwości, że powinno się to tępić najbardziej restrykcyjnie i natychmiastowo. Jednak powoli zapominamy, że w medycynie, w tym również w położnictwie, bywa tak, że mimo działań zgodnych z zasadami sztuki medycznej i najszczerszych chęci, pacjent może umrzeć. Dzięki rozwojowi medycyny przyzwyczailiśmy się, że wszyscy mamy żyć jak najdłużej. To wspaniałe, ale z drugiej strony, gdy dochodzi do niezawinionych zdarzeń niepożądanych, na siłę szuka się winnych. Mój przyjaciel położnik przez wiele lat musiał tłumaczyć się w sądzie ze śmierci ciężarnej pacjentki, która zmarła, idąc przez szpitalny korytarz. Sekcja wykazała, że pacjentka miała nowotwór, guz chromochłonny, i nawet mimo błyskawicznej akcji reanimacyjnej nie dałoby się nic zrobić.

Obawia się pan sytuacji, w której porodówek będzie za mało?

Próg 400 porodów, określony przez konsultantów krajowych, ma sens, bo jeżeli jest ich mniej to, brzydko mówiąc, lekarze nie mają się jak uczyć i podtrzymać doświadczenia. Pewne umiejętności powinny być stale trenowane. Nie wyobrażam sobie, że ktoś, kto przez dwa czy trzy lata nie zakładał vacuum, czyli próżnociągu, czy kleszczy, będzie potrafił je założyć tak samo dobrze jak osoba, która robi to przynajmniej raz w miesiącu. Jednocześnie nie można pozbawiać porodówek miejsc, w których nie będzie ich w ogóle, bo nie można pozbawiać pacjentek możliwości porodu w warunkach szpitalnych. Nic nie zastąpi doświadczenia na sali porodowej. ©℗

Rozmawiała Karolina Kowalska